Tańczcie, jak wam telewizja zagra
URSZULA • dawno temuOdkąd zaczęłam pracować w telewizji, moje młodzieńcze ideały runęły w bezdenną przepaść i nic już nigdy nie będzie takie samo. Zawsze podejrzewałam, że mediom nie wolno wierzyć w zupełności, że w zależności od interesów i widzimisię redaktorów ten a nie inny fragment rzeczywistości pokazywany jest tak a nie inaczej. Ale nie zdawałam sobie sprawy, że ma to miejsce na taką skalę.
„Takich zwieri nie bywajet” - powiedział pewien rosyjski jegomość, kiedy po raz pierwszy zobaczył w zoo żyrafę. To powiedzonko samo mi się ciśnie na usta, kiedy słyszę wyrażenie „obiektywne media”. A wszystko dlatego, że odkąd zaczęłam pracować w telewizji, moje młodzieńcze ideały runęły w bezdenną przepaść i nic już nigdy nie będzie takie samo. Zawsze podejrzewałam, że mediom nie wolno wierzyć w zupełności, że w zależności od interesów i widzimisię redaktorów ten a nie inny fragment rzeczywistości pokazywany jest tak a nie inaczej. Ale nie zdawałam sobie sprawy, że ma to miejsce na taką skalę i aż do takiego stopnia.
Pierwszego dnia pracy dostałam do wykonania nudne zadanie. Na wokandzie akurat była afera, w której mieszkańcy jakiegoś bloku walczyli ze spółdzielnią w sprawie wymagającego natychmiastowego remontu ogrzewania. Moim zadaniem było pójść i spytać obie strony, czy są już jakieś ustalenia w tej sprawie i czy warto o tym zrobić jakiś materiał.
- Od kiedy ostatni raz się wypowiadaliśmy, nic się w tej kwestii nie zmieniło — powiedzieli mieszkańcy.
- Nie zostały jeszcze podjęte ostateczne decyzje — powiedziała spółdzielnia.
Przyjęłam informację do wiadomości i wróciłam zameldować o tym szefowi.
- Nic mnie to nie obchodzi! — usłyszałam. — To głośny temat i musimy coś o tym mieć. Proszę drążyć sprawę.
Ale jak można drążyć sprawę, której nie ma? Zadumawszy się chwilę nad tą sprzecznością, wróciłam na pole walki i zaczęłam prosić mieszkańców, by opowiedzieli mi dokładniej o swoich problemach, o bezsensownym prawie, wrednych urzędnikach i cierpieniach z powodu niedogrzanych mieszkań. Szczęśliwa, z uzyskanymi informacjami poleciałam do szefa.
- Nudne — zawyrokował. — Ludzie nie chcą słuchać narzekań, ludzie potrzebują sensacji.
Osłupiałam. To co ja mam zrobić? Wymyślić jakąś rzewną historyjkę rodem z telenoweli brazylijskiej? Czy na tym polega praca dziennikarza?
Ledwo ta sprawa poszła w zapomnienie, pojawiła się następna. Otóż wysłano mnie, bym zrobiła relację z demonstracji przed pewną ambasadą. Pech chciał, że tego dnia lał straszliwy deszcz i demonstranci pojawili się w liczbie pięciu. Wcale nie wykazywali chęci do demonstrowania i walki o swoje ideały, tylko stali z nosami zwieszonymi na kwintę i zastanawiali się, co począć w zaistniałej sytuacji. Zadałam im kilka sztampowych pytań i już chciałam zmykać, kiedy zauważyłam, że operator kamery, który miał jeszcze zostać i kręcić rozwój wydarzeń, ma wyraźny problem z nakręceniem demonstracji, która nie krzyczy i nie wymachuje sztandarami. Chwilę zastanawialiśmy się, jak wybrnąć z sytuacji, aż w końcu zdecydowaliśmy, że zasięgniemy rady na górze. Na pytanie, jakie mają być zdjęcia, usłyszeliśmy:
- Proszę wmieszać się w tłum!
Nie muszę chyba dodawać, że materiał nie pojawił się na wizji.
No i na koniec najlepsze. Zadanie było proste: jedźcie nakręcić Wieczorek Samotnych Serc w domu kultury. Wieczorek jak to wieczorek — był dość drętwą imprezą. Dom kultury nie zachwycał swoją architekturą ani tym bardziej wystrojem (dlaczego we wszystkich domach kultury jest boazeria, sztuczne kwiaty i reprodukcje dzieł Kossaka?): sala była jaskrawo oświetlona jarzeniówkami, na stołach ustawiono butelki napojów gazowanych i ciastka z paczki. Samotnych serc pojawiło się kilkanaście i sprawiały wrażenie raczej skrępowanych całą sytuacją. Zrobiliśmy kilka nudnawych wywiadów, pokręciliśmy się po pomieszczeniu i zadzwoniliśmy do szefa, by zdać relację z naszych poczynań.
- Nakręćcie, jak tańczą! — usłyszeliśmy.
- Ale oni nie tańczą! I wcale nie zapowiada się na to, że zaczną — oponowaliśmy zdziwieni.
- Poczekajcie jeszcze godzinkę! — brzmiał ostateczny rozkaz z centrali.
Godzinka na Wieczorku Samotnych Serc to nie był nasz wymarzony pomysł na wieczór, ale nie było wyjścia. A samotne serca, jak na złość, zamiast tańczyć i swawolić, zaczęły poziewywać i powoli kierować się w stronę wyjścia. Kolejny telefon do szefa.
— Ciągle nie tańczą? — zagrzmiał głos w słuchawce. — To powiedzcie im, że telewizja przyjechała i żeby natychmiast zaczęli!.
Oczywiście nie podjęliśmy się tego zadania i wróciliśmy na dywanik do szefa, który czekał na nas z karczemną awanturą.
No dobrze, są media, w których sytuacja wygląda jeszcze gorzej. Moja koleżanka pracowała w jednym z niechlubnych szmatławców o plotkach z życia gwiazd i jej dziennikarskie obowiązki polegały na tym, że musiała w pocie czoła te plotki wymyślać. Gdzie indziej może aż tak źle nie jest. Ale prawie.
Mam nadzieję, że materiał życia mam jeszcze przed sobą, ale na razie targają mną poważne wątpliwości natury moralnej. Po co oszukiwać ludzi? Czy nie wystarczy im to, co się dzieje naprawdę? A może ich to po prostu nie interesuje i właśnie chcą być oszukiwani? W każdym razie „obiektywne media” nie istnieją. Nie ma żadnej różnicy między dziennikarzem a reżyserem brazylijskich telenowel.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze