Zniszczeni niefartem
CEGŁA • dawno temuByłam kilka ładnych lat temu zaręczona ze wspaniałym człowiekiem. Łamie mi się serce w drobny mak na wspomnienie jego wciąż dla mnie pięknej, znużonej twarzy, bez tego dawnego błysku… Chce mi się krzyczeć. Co zawaliliśmy?
Droga Cegło!
Byłam kilka ładnych lat temu zaręczona ze wspaniałym człowiekiem. Moja wiedza o Mikołaju pogłębiała się z każdym miesiącem, wciąż na nowo mnie zaskakiwał. Wiadomo, nasze początki były powierzchowne, to chyba nie grzech: spotykasz chłopaka na nartach, fantastycznie jeździ, w opalonej twarzy błyszczą niebieskie oczy i białe zęby, widzisz piękne mięśnie, rozwianą czuprynę… I do tego ja – mała, nieporadna, rudzielec i uparciuch. Miałam szczęście być w jego typie… Po dwóch tygodniach byłam dużo lepszą narciarką i szczęśliwszą, bo zakochaną po uszy smarkulą. Nagle również kobietą… Tego wyjazdu nie zapomniałam i nie zapomnę nigdy, cokolwiek się stanie dalej.
Mikołaj pochodzi z mojego miasta, ale jego rodzice architekci wyprowadzili się na wieś z jego młodszą siostrą, na ziemię dziadków, i urządzili tam sobie raj – skansen historyczny, muzeum, gospodarstwo. On dołączył do nich, porzucając studia (inżynierię budowlaną) i praktycznie zaczął żyć z nimi, pomagać niemal jako siła czysto fizyczna, robił wszystko, a było tego wiele: remonty, dobudowy, naprawy, konie, wycinka lasu, wszystkiego, co tam się działo, nie wyliczę. Byłam tam wiele razy na weekendy i wakacje, najlepszy czas, już nie powróci…
Studiując dziennikarstwo w dużym mieście, bałam się często, że do Mikołaja nie pasuję, sama miłość nie wystarczy, nie znajdziemy wspólnego miejsca w życiu, chyba że ja też rzucę studia i dołączę do jego rodziny w sensie dosłownym. Wykrakałam? Nie będę kłamać – w tamtym okresie lubiłam szmatki, butki, knajpy, kina, bez tego nie wyobrażałam sobie życia, a w przyszłości, w wyobraźni, siedziałam oczywiście na stołku redaktor naczelnej jakiegoś kultowego pisma o modzie, nic poniżej, i miałam loft w starej fabryce z 4-metrowymi oknami… Na który oczywiście sama zarobię, ponieważ moi rodzice nie mają pieniędzy, tylko równie jak ja, rozbudzone ambicje i marzenia, co też jest fajne. Być wychowanym do marzeń to prawie tak, jak je spełniać, prawda?
Mikołaj moich planów nigdy nie torpedował ani nie wyśmiewał. Mówił, że jest prostym rolnikiem, a ja – ziarenkiem, z którego kiedyś wyrośnie druga pani Ela Jaworowicz. Kochałam Go nawet za to, że miałam pstro w głowie, a On widział we mnie zalążek wartościowej kobiety z klasą. Był gotów wrócić dla mnie do miasta, dokończyć dyplom, pracować na budowie, „ktoś przecież musi wam mieszczuchom remontować te lofty, nie?” – żartował. Powiedział, że jego rodzice sobie poradzą, stać ich przecież na zatrudnienie kogoś do pomocy w gospodarstwie. Moje obawy rozwiewały się, po dwóch latach byliśmy już oficjalnie zaręczeni, a mnie rozpierało szczęście.
Potem nagle zaczęło się to wszystko chwiać. Najpierw banalnie – byłam coraz rzadziej zapraszana na farmę Mikołaja. Jego dyplom i powrót do miasta rozwiał się, wspomniał mi za to o ciężkiej chorobie ojca, w sumie zaledwie 55-letniego mężczyzny w pełni sił. Nie chciał rozwijać tematu, jakby to było coś wstydliwego lub z powodu braku zaufania do mnie. Dziś wiem, że chyba jednak nie uważał mnie za ideał, ponieważ… bał się mnie zniechęcić swoimi problemami. Musiałam widocznie sprawiać wrażenie pustej idiotki.
Z tatą Mikołaja huśtawka nastrojów, dołów i nadziei trwała wiele miesięcy, może nawet ponad rok. Ostatecznie lekarze ze szpitali rozłożyli ręce i wskazali na klinikę zagraniczną, z prawdopodobieństwem 70–80 proc. wyleczenia, czyli bardzo dużym. Cała rodzina Mikołaja wpadła w euforię i zaczęła działać. Stałam z boku i niewiele mogłam pomóc, zwłaszcza, że w tym okresie widywaliśmy się niezmiernie rzadko. Akurat kończyłam studia, a podróż na farmę i z powrotem (czy odwrotnie) zajmowała cały dzień. Na dodatek ojciec Mikołaja opuścił szpital i nie przepadał za gośćmi, co musiałam uszanować. A mój narzeczony chciał być przy nim, to naprawdę świetna rodzina i silne związki uczuciowe pomiędzy wszystkimi.
Rodzice Mikołaja zaciągnęli kredyt pod hipotekę swoich wiejskich włości, ale nie było tych pieniędzy aż tak wiele, jak oczekiwali, był chyba jakiś problem z powodu właśnie tego, że współwłaściciel nieruchomości jest ciężko chory i jako taki nie jest wiarygodnym dłużnikiem. Część ziemi została sprzedana, Mikołaj z siostrą (już dorosłą w międzyczasie) opracowali plan przekształcenia się w agroturystykę, żeby zarabiać na przyszłe długi.
Nagle wszystko nabrało szaleńczego tempa – kredyty, przebudowy, ekspertyzy, wyceny, biznesplan. Ojciec już leżał w niemieckiej klinice w oczekiwaniu na zabieg, Mikołaj z mamą jeździli do niego autem niemalże w systemie wahadłowym. Ja „poszłam w odstawkę” całkowicie. O ile pamiętam, starałam się rozumieć, a zarazem miałam żal. Nasze narzeczeństwo zamieniło się w obcość i zdawkowość. Może byłam za młoda, żeby rozróżnić rzeczy ważne i ważniejsze, zaborcza, za bardzo zależna emocjonalnie od Mikołaja?
Jakiś czas potem straszny cios: tata Mikołaja jednak zmarł. Szok w rodzinie, chwilowa zapaść planów, potem podwojenie wysiłków, by przeprowadzić zamiar i wyjść na finansową prostą. Pamiętam, że widywałam Mikołaja raz w miesiącu – chudł, robił się coraz bardziej szarozielony na twarzy. Był krańcowo zmęczony, ale obawiałam się czegoś gorszego: choroby, narkotyków, depresji… Nie chciał ze mną o tym rozmawiać, nie dopuszczał mnie do siebie. Moja wytrwałość wisiała na włosku i musiała spaść.
Nie tylko naszemu związkowi nie dopisało szczęście. Pech prześladował przede wszystkim rodzinę Mikołaja… Urządzili fenomenalne gospodarstwo agroturystyczne, z atrakcjami dla rodzin, sportowców, singli, naprawdę z głową. Szybko zdobyli stałych klientów i dobrą opinię. Mieli szanse spokojnie i bez nerwów spłacać kredyty. Niestety, piorun uderzył w to samo miejsce po raz kolejny. Przyszły z lasu jakieś zwierzaki z wścieklizną, chyba lisy, pogryzły będące tam zwierzęta domowe, mające styczność z dziećmi ku ich uciesze, w środku sezonu zrobiła się wielka chryja. Turyści wyjechali jak jacyś histerycy, skończyły się przyjaźnie, miejsce obsmarowano nawet w necie… Ktoś życzliwy spośród miejscowych próbował też ich podpalić, jak jakichś morderców czy sekciarzy.
Prawnik doradzał Mikołajowi skarżenie leśnictwa czy nadleśnictwa o złą gospodarkę zwierzyną, walkę o odszkodowanie, ale Mikołaj w zgodzie z mamą i siostrą odstąpili od tego, uznali, że nie było to niczyje celowe, złośliwe działanie… W ubezpieczeniu nie było szczegółowej klauzuli na taki przypadek… Wszystko runęło dosłownie i w przenośni.
Widywałam Mikołaja wówczas już naprawdę sporadycznie, najwięcej dowiedziałam się od Jego siostry przez telefon, która straciła wszystko z wyjątkiem pogody ducha… Z Mikołajem nie umiała mi doradzić, choć lubiła mnie, czułam to. Mówiła, że to charakterystyczny człowiek, niesamowicie ambitny a jednocześnie naiwnie dobry. I że nikt nie miał do niego łatwego przebicia, gdy powstawał jakikolwiek problem. Mikołaj w kłopotach stawał się odludkiem i wyżywał się – dosłownie — w rąbaniu drew.
Spotkałam Mikołaja w mieście w tym miesiącu, przypadkowo, na komunii jego chrześnicy. Zatrudnił się jako salowy w szpitalu wojewódzkim – tym samym, z którego odesłano jego ojca do kliniki niemieckiej… Nie ma do nich żalu, nie są przecież cudotwórcami ani wróżbitami – tłumaczył mi. Zjedliśmy lunch na ławce w parku, nie widzieliśmy się ponad dwa lata. Nigdy nie zerwaliśmy zaręczyn, nie było okazji… Mikołaj wyglądał poważnie, ma głębokie bruzdy na twarzy, podkrążone oczy, niski, smutny głos. Jest jeszcze bardziej męski i tak w tym wszystkim rozczulający, że zaciskałam szczęki, aby nie wybuchnąć płaczem. Mówił niewiele, obiecał za to napisać mi długiego maila albo nawet „normalny” list… Chciał przeprosić, wyjaśnić… Czekam już kilka tygodni… Chcę to przeczytać, ale też się tego boję.
Mam pracę, chłopaka, mieszkanie na kredyt (nie żaden loft oczywiście). Wielką dziennikarką nie będę, coś tam sobie skrobię bez szczególnej przyjemności czy wagi zmieniania świata, jak to na etacie.
Łamie mi się serce w drobny mak na wspomnienie jego wciąż dla mnie pięknej, znużonej twarzy, bez tego dawnego błysku… Chce mi się krzyczeć. CO SPIEPRZYLIŚMY?!
Alicja
***
Droga Alu!
Bez skutku usiłowałam skrócić Twój list – ani jedna linijka nie znudziła mnie, nie wydała mi się zbędna. Gdybym „wycięła” szczegóły i okoliczności, pozostałby smutnawy młodzieńczy romansik, przerwany banalnie odległością w kilometrach i szarością życia. Podchodząc obiektywnie do problemów, zawsze zostawiam sobie furtkę na osobiste emocje i reminiscencje. Było ich tym razem co nie miara. Ufam więc, że i Czytelniczkom, w tych czasach niecierpliwości i pośpiechu, przydarzy się podczas lektury coś podobnego.
Prywatnie nie wierzę w fatum, przeznaczenie, odgórne wyroki Istoty Wyższej ani kaprysy losu. Wierzę w mozolne wykuwanie swojego życia, gdzie pominięcie czy nawet drobne zaniedbanie jednego szczegółu może wywołać lawinową, lecz wciąż uzasadnioną racjonalnie katastrofę. W wypadku Twoim i Mikołaja trudno mi ferować wyroki, które z Was konkretnie dopuściło się zaniedbania, gdyż nie o piętnowanie win tutaj chodzi. Padliście ofiarami nieciekawych, nawarstwiających się okoliczności. Czasem trzeba niemal nadludzkiej siły, by wyjść z nich obronną ręką. Innym razem wystarczy wspólnota celów, charakterów i możliwości. Wam po prostu zabrakło tego szczęścia. Beztroski okres narzeczeństwa nie uodpornił Was należycie na potencjalne, przyziemne kłopoty – o dramatach nie wspominając.
Owszem, życie można próbować planować z kalkulatorem w ręku i brokerem na telefonie. Nie można się jednak zabezpieczyć na każdą okoliczność, zwłaszcza tragiczną. Żadna polisa, rozsądek, zdrowy tryb życia nie zapewnią nam sprawności i dachu nad głową do późnej starości. Zwij to jak chcesz – boskim wyrokiem, przypadkiem, statystyką, rachunkiem prawdopodobieństwa. Pytanie do Ciebie i Mikołaja: czy to Wasza wina, że nie przygotowaliście się na klęskę? Moim zdaniem nie, choć można delikatnie zauważyć, że Ty byłaś bardziej bierna i optymistyczna, dlatego spadłaś z wyższego konia. Mikołaj zaś mierzy się z problemami na bieżąco, tak jak umie, bez roztkliwiania się nad sobą, a gdy musi wybierać – wybiera to, co Jego zdaniem najistotniejsze w danym momencie.
I tak właśnie wybierał. Wasza relacja znalazła się na dalszym miejscu – być może liczył na Twoją odporność, a być może wiedział, że jej nie masz, i spontanicznie Was poświęcił, nie wiem. Dowiesz się tego, jeśli oczekiwany list nadejdzie.
Czy mogłaś wtedy zrobić coś więcej bez zachęty – a wręcz zniechęcana? Bardzo trudne pytanie. Zwłaszcza w kulturze, w której codziennie słyszymy, że miłość przenosi góry. W rodzinie narzeczonego rozegrał się intymny dramat, z którego zostałaś niejako wykluczona. Dziś już nie upewnisz się co do tego, czy mogłaś pomóc i jaki wpływ na Wasz związek miałby Twój upór. Bo pisałaś przecież, że jesteś uparta. W tej sprawie nie byłaś. Ciekawe, co Cię hamowało. Odnoszę wrażenie, że cudowna rodzina Mikołaja potrafiła dzielić się szczęściem z całym światem, ale klęski wolała ukrywać.
Nie miałaś na to wpływu. Przyjmij to jako fakt, nie ma sensu się zadręczać, choć wiem, jak potwornie boli utrata pierwszej miłości i pierwszych złudzeń. Ale wiem również, jak potwornie boli utrata członka rodziny, z którym było się szczególnie związanym… Miałam kiedyś znajomego w typie supermena, przystojnego, 40-letniego biznesmena, któremu wszystko szło jak po maśle. Załamał się dopiero po śmierci ojca. Totalnie. Na kilka miesięcy trafił do ośrodka terapeutycznego, ponieważ nie był w stanie funkcjonować w żadnej dziedzinie życia, jak dotychczas, utracił koronę i berło…
W mniejszej skali coś podobnego mogło zdarzyć się Mikołajowi, który potrafi się śmiać i cieszyć życiem, może działać w stresie, lecz nie umie rozmawiać o bólu i porażce, a są one przecież walną częścią egzystencji. Jeśli lubisz rozmawiać z partnerem i wszystkim się dzielić, Wasze wspólne życie z Mikołajem nawet bez takich traum mogłoby okazać się trudne. Nie pocieszam – stwierdzam.
Próbujesz mieć nowe życie, własne, pogodzone z nieobecnością w nim Mikołaja. Między wierszami oceniasz je jako miałkie i martwe, pozbawione dawnego entuzjazmu. Uważaj. Jesteś jeszcze bardzo młodą kobietą, zbyt młodą, by przeskakiwać ze skrajności w skrajność i popadać w cynizm. Nie ma żadnej gwarancji na to, że powrót do przeszłości jest możliwy, lecz na pewno nie powinien odbywać się kosztem osób trzecich. Zamiast czekać na Ten List, powinnaś chyba poważniej pomyśleć o obecnym związku – czy jest obustronnie szczery i zaangażowany, czy to zaledwie cień i zapchajdziura? Nie skreślaj ad hoc swoich obecnych wyborów zawodowych i uczuciowych – zaangażuj się w nie bardziej, poszukaj mocnych stron.
Bo jeśli nawet Ten Wyczekiwany List w końcu nadejdzie, nie wiadomo, co w nim znajdziesz. Musisz być silna i przygotowana, a przede wszystkim – prawdziwa. Aby móc adekwatnie zareagować, zaakceptować lub zanegować, żyć dalej – z Mikołajem lub bez Niego. Osobiście doradzam Ci szukanie wewnętrznego porządku, którego nie zburzy ani nadejście listu, ani jego brak.
Wiem, to cholernie trudne. Ale uczciwe i możliwe.
Pozdrawiam z całego serca.
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze