Symbol seksu w rajtuzach
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuPodobno mamy teraz gwiazdy, symbole seksu. Orlando Blooma. Johnny'ego Deppa. Davida Beckhama. Ci podobają się milionom, generując mokre sny w nastoletnich głowach. A nawet starszych. Starsi ludzie wyrażają powszechny pogląd, że wszystko dawniej było lepsze: dziewczyny piękniejsze, porządne, ludzie uczciwsi, młodzież szlachetna. Trochę w tym prawdy, a już na pewno gwiazdy filmu świeciły jaśniej niż teraz. Czy wiesz, kim był Errol Flynn?
Podobno mamy teraz gwiazdy, symbole seksu. Orlando Blooma. Johnny'ego Deppa. Hugha Jackmana. Davida Beckhama. Ci podobają się milionom, generując mokre sny w nastoletnich głowach. A nawet starszych. Starsi ludzie wyrażają powszechny pogląd, że wszystko dawniej było lepsze: dziewczyny piękniejsze, bardziej chętne, lub odwrotnie, porządne, ludzie uczciwsi, młodzież szlachetna i prawa, a i trawa zieleńsza. Trochę w tym prawdy, a już na pewno gwiazdy filmu świeciły jaśniej niż teraz.
Dzieje się tak ze względu na rozrost mediów. Złota era gwiazd to przecież lata dwudzieste, kiedy za kino musiał starczyć czarno-biały, milczący ekran, a i tak kobiety truły się po przedwczesnym zgonie Rudolfa Valentino. Dekadę, dwie dekady później – ten czas właśnie nas interesuje – uległo zmianie właściwie niewiele. Wszedł kolor, wszedł dźwięk. Telewizja raczkowała, o Internecie nie myślał nawet młodziutki Lem, a najróżniejsze Brava i Popcorny były, co najwyżej, koszmarem proboszcza. Z gwiazdą obcowało się w kinie a nie na Pudelku, chłonęło się jej słowa, gesty, obecność, zyskując wrażenie ekscytacji, którego teraz nie oferuje najpiękniejszy nawet uśmiech Orlando Blooma.
Co innego, Errol Flynn.
Urodził się na Tasmanii w 1909 roku, był synem profesora biologii. Zagrał epizody w paru australijskich produkcjach i pojechał do Ameryki. Tam, wskutek szczęśliwego przypadku obsadzony do roli kapitana Blooda, odniósł ogromny sukces. Film nie tylko otworzył mu drogę do sławy, ale i zdefiniował emploi aktora, który odtąd grywał szlachetnych łotrów, ostatecznie oficerów, nosił obcisłe ciuchy, wrogów pokonywał niemal bezkrwawo, a jeśli już zabił, to był smutny, wreszcie, ratował kobiety z różnych tarapatów. Wszelkie próby zmiany wizerunku kończyły się klęską lub czymś jeszcze gorszym – pod koniec życia przepity, zaćpany, tłusty aktor wciskał się w dawne kostiumiki próbując bujać się na linie lub skakać z rei na reję.
Ale Flynn, facet słusznej postury i z gębą amanta zrobiłby karierę nawet dzisiaj, co nie znaczy, że jego filmy przetrwały. Kiedy powstawały najsłynniejsze, w latach trzydziestych i czterdziestych, stanowiły odpowiednik dzisiejszych Piratów z Karaibów i mogły cieszyć oko. Przygody Robin Hooda oglądane z perspektywy czasu to przecież szmira na resorach, piramidalna brednia o facetach w rajtuzach, którzy, jak tylko mają czas, tańczą w kółeczku trzymając się za rączki. W innych dziełkach nie jest specjalnie lepiej, ale też nie o to chodzi – miliony chłopców chciało być jak on, faceci zazdrościli, kobiety uwielbiały i to tak, że opędzić się nie mógł.
Już młodość miał wesołą, do tego męską – ćwiczył fechtunek oraz boks, pływał i uprawiał seks (te dwie ostatnie czynności pozostały dla niego najważniejsze przez całe życie). Jako nastolatek urządzał śmiałe wyprawy do dzikich, żyjących na pobliskiej Nowej Gwinei, nie bardzo przejmując się tym, że gospodarze mogą zjeść go na obiad. Potem zatrudnił się w policji, a pierwszą rolę zdobył, kiedy akurat łowił perły na Tahiti.
Żeglował, bałamucił kolejne dziewczęta, a jego rozbujała seksualność uczyniła zeń obiekt zgorszenia – gdyby żył w czasach Internetu, gościłby codziennie na takim Pudelku. Kręcąc film w Afryce zatrudniał specjalnego lekarza, który taśmowo kurował lokalne dziewczęta z chorób wenerycznych, a te zaraz pędziły zaspokajać gwiazdora, nie zarażając tryprem. Innym razem dwie nieletnie oskarżyły go o gwałt, co mogłoby skończyć się różnie. Pewnym jest, że Flynn nie zmusił ich do czynności seksualnych, pozostaje problem wieku, co upodabnia jego sprawę do znacznie późniejszej afery Polańskiego. Za aktorem stanęli koledzy, zawiązali komitet i aktor się wywinął, co nie znaczy, że zmądrzał – pod koniec życia związał się z piętnastoletnią aktoreczką i nawet planował się ożenić – Bóg jednak dał sprzeciw i powołał aktora do siebie.
Wydaje się jednak, że Flynn nie miał za wiele z brutalnego sercołamacza – był raczej sercołamaczem łagodnego ducha i staroświeckim. Nie wiadomo, ile zbałamucił kobiet, te jednak – jeśli nie liczyć rzekomo zgwałconych nastolatek – wspominają go z rozrzewnieniem: Te tygodnie na Zaca były niewiarygodne, wspomina jedna, Errol jest wspaniałym żeglarzem. Pierwsza żona także wspominała go miło, jakby rozumiejąc, że nie był człowiekiem który nadawał się na męża. To było jak życie na wulkanie, twierdzi: Flynn nie wie co to strach, nie przejmuje się pieniędzmi ani przyszłością.
Jakimś cudem, Flynn zdołał połączyć wesoły sposób spędzania wolnego czasu z profesjonalizmem. Nie był wielkim aktorem, do prawdziwie dramatycznych ról nadawał się jak słoń do stepowania, znakomicie sprawdzał się w kinie przygodowym. Nie sposób stwierdzić jakim cudem zrywał się, pijany lub na ciężkim kacu, wywalał z łóżka kochankę i pędził na plan, gdzie meldował się o czasie, przygotowany do roli i uśmiechnięty.
Jakby mało było pijaństwa, rozpusty i wesołej narkomanii – niektórzy próbowali znaleźć ciemniejsze wątki w jego życiu. Charles Higham z uporem godnym lepszej sprawy udowadniał, że Flynn zarabiał na życie szpiegując dla Hitlera. Cały pomysł oparto, jak się wydaje, na jednej wypowiedzi, mającej antysemicki posmak i dziś wiadomo, że nic nie jest wart. Ten sam biograf lansował tezę o biseksualizmie aktora. Fakt, Flynn z nagim torsem, w rajtuzach i pod wąsem może dziś biegać za symbol ruchu gejowskiego, ale pewnym jest, że był równie biseksualny co Snoop Dogg i Hugh Hefner dzisiaj.
Ten miłośnik życia objawił się także jako patriota oraz nie najgorszy ojciec. Kiedy Ameryka włączyła się do wojny, zgłosił się do wojska, lecz go nie przyjęto, wskazując kłopoty zdrowotne. Orzeczenie utrzymano w tajemnicy, bojąc się, że runie wizerunek jurnego, sprawnego fizycznie gwiazdora. Miał kilkoro dzieci z różnymi kobietami i jeśli wierzyć relacjom bliskich, ojcostwo traktował poważnie, oczywiście na tyle, na ile pozwalały na to okoliczności. Dbał, by dzieciom niczego nie brakowało, a te postrzegały go po części jako tatę, po części widziały w nim filmowego herosa, jakby nie umiejąc oddzielić rzeczywistości od prawdy ekranu. Córeczka nazywała go po prostu Baronem, co wydaje się znamienne – chodziło o film, czy styl życia? Po części jedno i drugie.
Aktorstwo nie było jego pasją. Próbował zmienić swój wizerunek, zupełnie nie zdając sobie sprawy ze swoich ograniczeń – nadawał się na dzielnego pirata albo sympatycznego zbója i nikogo więcej. Grał jak umiał, rozumiejąc, że jego powołaniem jest dobra zabawa a nie tworzenie historii dziesiątej muzy; dzięki aktorstwu zyskał pieniądze, wolność, szansę na zwiedzanie nowych miejsc i poznawanie kobiet. Jednocześnie, występując przed kamerą całkowicie utożsamiał się z postacią. Nie grał Robin Hooda, lecz był Robinem, po czym zrzucał kostium, szedł na wódkę, nie pamiętając nawet, co tam przed chwilą kręcili.
Jakie kobiety lubił? Przede wszystkim, piękne. Wizerunek Flynna był przecież hiper męski (biorąc pod uwagę czasy), naprężony i muskularny, oczekiwał więc od płci przeciwnej odpowiedniego uzupełnienia. Lubił adorować, uwielbiał zwiewne, wiotkie figury, jakby stworzone do wyciągania z tarapatów, do tego, by brać je na wycieczki i tumanić drogim alkoholem. Jego użytkowy stosunek do kobiet szedł w parze z ciepłem i w jakiś, właściwy tylko sobie sposób, kochał je wszystkie.
To właśnie odróżnia Flynna od ponurych dziwkarzy najróżniejszego autoramentu. W swojej istocie pozostał chłopcem łowiącym perły, płynącym między ludojadów leżąc na dnie łodzi i gdyby na świecie były smoki, poszedłby z nimi walczyć. Nie wątpię, że o takich walkach śnił. Alkohol, narkotyki miały dlań funkcje jeszcze jednej zabawki (złowieszczej w skutkach), a cała ta rozpusta wydaje się zaskakująco podobna do ciągnięcia dziewcząt za warkocze. Było w nim coś bardzo niewinnego, naturalność i uśmiech, jakby rzeczywiście przybył ze świata, o którym kręci filmy.
Nie należał do najmądrzejszych ludzi pod słońcem, ale napisał kilkanaście książek przygodowych oraz autobiografię o przewrotnym tytule My wicked, wicked ways, która jednak nie ma nic wspólnego z wyznaniami skruszonego grzesznika. Bardzo przeżywał własny upadek: Hollywood odeszło od formuły, w której się specjalizował i Flynn stał się parodią samego siebie, grając w niskich budżetach za takie też stawki.
Lili powtarza mi często - powiedział, wiele lat przed śmiercią, - że zapłacę za to wszystko. Cóż, kiedy przyjdzie na to czas, mogę mieć tylko nadzieję, że zapłacę bez żalu, głęboko wdzięczny za dobre chwile, które miałem. Dziewiątego października 1959 roku Flynn bawił ze znajomymi w Vancouver, snuł anegdoty, żartował, w pewnej chwili oświadczył, że musi chwilę odpocząć. Niedługo wrócę zapewnił. Nie mógł bardziej się pomylić.
Lekarz szukający przyczyny zgonu nie mógł uwierzyć, że ma do czynienia z pięćdziesięciolatkiem, sadząc, że bada ciało znacznie starszego mężczyzny.
Zdjęcie pochodzi z: www.planetvideo.com.au
Więcej zdjęć: Errol Flynn
Przeczytaj inne z cyklu: Seksi gwiazda? - Johnny Deep
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze