Wychowanie radykalne
ZOFIA BOGUCKA • dawno temuBardzo często rodzice nie zastanawiają się nad tym, czego uczą, oczekują czy wymagają od swoich dzieci. Traktują je jak swą wierną kopię - nie biorą poprawki ani na wiek, ani na charakter, przez co nie tylko negują ich indywidualizm, ale i najzwyczajniej w świecie przeceniają. Często zamiast pozwolić dziecku doświadczać, próbować i się mylić - podają świat na tacy, narzucają myślenie i oczekują zachowań dojrzałych, wykraczających poza jego wiek.
Bardzo często rodzice nie zastanawiają się nad tym, czego uczą, oczekują czy wymagają od swoich dzieci. Traktują je jak swą wierną kopię — nie biorą poprawki ani na wiek, ani na charakter, przez co nie tylko negują ich indywidualizm, ale i najzwyczajniej w świecie przeceniają.
Często zamiast pozwolić dziecku doświadczać, próbować i się mylić — podają świat na tacy, narzucają myślenie i oczekują zachowań dojrzałych, wykraczających poza wiek, doświadczenie i umiejętności społeczne dziecka. Jednym słowem małego człowieka traktują jak dorosłego — często brak im po prostu wyobraźni, dystansu i świadomości, że – choć dla rodzica to bardzo wygodne – dla małego dziecka to ciężar ponad siły.
Kamila (28 lat, agentka nieruchomości z Poznania):
— Amelia jest koleżanką z klasy mojej córki. Jej rodzice, naukowcy, są bardzo uprzejmymi i sympatycznymi ludźmi, niemniej mam wrażenie, że urwali się z choinki. Ich córka, nie jedynaczka, a starsza siostra bliźniaków, jest – w przekonaniu rodziców – indywidualistką. Tak ją wychowują. Dla nas z jednej strony jest zakałą klasy, a z drugiej dzieckiem, na widok którego serce się kraje. Dziewczynka zarówno w szkole, na zajęciach pozaszkolnych, jak i w grupie ma przyzwolenie rodziców, by zawsze, wbrew wszystkim i wszystkiemu być sobą. A że jest konfliktowa i najczęściej ma muchy w nosie, schemat jest prosty — dezorganizuje każdą formę zajęć, psuje każdą zabawę. Dzieci jej nie cierpią, a i dorośli – powiedzmy, że nie darzą sympatią.
Wydawać by się mogło, że Amelia jest rozwydrzonym dzieckiem, wychowywanym bezstresowo, chodzącym samopas. Nic bardziej mylnego. W jej domu obowiązuje cała masa surowych zasad i ustaleń, cokolwiek dziwacznych i – co tu dużo mówić — krzywdzących dla maluchów. Amelia, tak jak i jej bracia, je słodycze wyłącznie w sobotę. Naturalnie nie tyka fast foodów, nie zna też popcornu czy chipsów. Nie bardzo jej się to chyba podoba. Widać to, kiedy klasa organizuje spotkania czy pikniki – kiedy inne dzieciaki się dobrze bawią, Amelka siedzi i nie odrywa się od talerza. Ostatnio, przez ponad kwadrans, ciasto „Fale Dunaju” dopychała chipsami. Wyglądało to przerażająco, bowiem kącikami ust, niczym z maszynki do ciastek, wypływał jej krem!
Cała rodzina naturalnie jest eko — od ubioru, przez styl bycia, po poglądy. Klasyczna surowizna! Dzieci nie oglądają telewizji, nie bawią się zabawkami militarnymi czy ogłupiającymi typu Barbie, wiadomo. Gdyby jeszcze Amelia podczas szkolnych przerw nie zabierała koleżankom „żenujących” gadżetów z Witch czy karteczek ze „znienawidzoną” Hanną Montaną… Rodzice kupują jej ciuchy w stylu uniseks – dziewczynka twierdzi, że nienawidzi koloru różowego, bo te, które go noszą, są… płytkie. Jest cała masa przykładów na to, jak bardzo to dziecko jest „niedziecinne”, jak bardzo odrealnione.
Jestem przekonana, że rodzice indywidualistami się czują i nimi są, szkoda tylko, że nie widzą, jak bardzo Amelia z tego powodu cierpi – bo ona indywidualistką jest, ale tylko z deklaracji. Mała odstaje od innych i to ją boli. Najczęściej bywa agresywna, rozdrażniona i nieszczęśliwa – często swe żale i pretensje do świata wykrzykuje w ataku histerii. Wszyscy mnie nienawidzą albo Nikt nie chce się ze mną bawić, chcę umrzeć! – to tylko dwa z całej serii cytatów. Nie wiem, jak to się skończy, ale dziecko zdecydowanie się w tym wszystkim pogubiło. A rodzice? Próbowałam rozmawiać z jej mamą, ale zbyła mnie. Cóż, trudno się dziwić, dla niej jestem zwykłym szarakiem, który wychowuje przedstawiciela społeczeństwa konsumpcyjnego.
Magda (30 lat, księgowa z Warszawy):
— To, że wychowując dziecko surowo, według własnego dorosłego widzimisię, robię mu krzywdę, dotarło do mnie zupełnie niedawno. Któregoś dnia z córką, żeby uczcić świetnie zakończony semestr w pierwszej klasie, pojechałyśmy do sieciówki fast food. Nigdy tego nie robiłam, jestem przeciwniczką takiego stylu i jedzenia, i życia, ale Olga mnie tak żarliwie, tak długo prosiła (mamo, wszystkie koleżanki chodzą, tylko ja nie!), że w końcu uległam. A co mi tam – pomyślałam, ale niczym zacięta płyta, kontynuowałam mój stały wykład, jakie to podłe jedzenie, jacy ludzie tam jadają i tym podobne. Całą drogę powrotną moje dziecko płakało i wymiotowało. Nie dlatego, że zaszkodziły jej frytki czy cola. Jestem przekonana, że to… poczucie winy. To był dla mnie szok.
Cały wieczór przegadałam z mężem. Spojrzałam na moje dziecko z zupełnie innej perspektywy. Postanowiliśmy popracować nad sobą i naszym modelem wychowania, który owszem, jest dla nas bardzo wygodny, nieabsorbujący, ale… jakiś nieludzki! Zrozumiałam, że moje dziecko jest… dzieckiem, a my? Nieelastycznymi, samolubnymi i wygodnickimi rodzicami.
Olga – taka cicha, grzeczna, poukładana. Jaka ona tak naprawdę jest? Czy ma „nasz” temperament, czy nie, ale żeby nas zadowolić, jest tym, kim chcemy? Czy to szczęśliwe dziecko? Przyrzekłam, że postaram się ją poznać, dać więcej swobody. Wierzę, że nauczę się jej słuchać i rozumieć. Taką mam misję, choć wiem, że to będzie dla mnie bardzo trudne — nie jestem ani spontaniczna, ani elastyczna, a i z empatią u mnie cienko.
Zaczęłam od przeorganizowania jej planu dnia – pozwoliłam, by z pięciu form zajęć, na jakie uczęszczała, wybrała trzy — te, które lubi. Dzięki Bogu zostawiła angielski! Pozwolimy też trwonić jej czas w domu – na jakiś pracach plastycznych czy oglądaniu bajek. Zmieniliśmy bowiem zasady – dopuściliśmy córkę do telewizji i daliśmy jej zezwolenie na to, by przychodziły do nas jej koleżanki. Może też decydować, jak się ubrać – i pal licho, że dzisiejsza moda mnie zniesmacza. Mam nadzieję, że nie obudziłam się za późno – nade wszystko chcę, żeby moje dziecko było szczęśliwe. Nawet wówczas, gdy będzie mnie to kosztowało kompromis.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze