Faceci to tchórze?
JOANNA SZWECHŁOWICZ • dawno temuSzukam kogoś, kogo należałoby uszczęśliwić moim jednym procentem. Z setek stron internetowych patrzą smutne twarze. I wszędzie widzę chore, upośledzone dzieci oraz ich matki. Kubuś z mamą proszą o pomoc, Oliwia z mamą będą Ci wdzięczne... Komuś pomogę, ale pytanie brzmi: gdzie do cholery są ojcowie tych dzieci?
Szukam kogoś, kogo należałoby uszczęśliwić moim jednym procentem. Z setek stron internetowych patrzą smutne twarze. I wszędzie widzę chore, upośledzone dzieci oraz ich matki. Kubuś z mamą proszą o pomoc, Oliwia z mamą będą Ci wdzięczne… Komuś pomogę, ale pytanie brzmi: gdzie do cholery są ojcowie tych dzieci?
Nie o to wcale chodzi, że ojcowie byliby w stanie sfinansować drogą kurację czy protezę za kilkadziesiąt tysięcy. Pewnie nie, jeśli są szarymi Kowalskimi, to choćby stanęli na głowie i uczciwie pracowali na dwa etaty, muszą się zwrócić z prośbą o pomoc do ludzi z zewnątrz. I nie mam o to pretensji. Po to w końcu jesteśmy ludźmi, żeby sobie pomagać. Po to mamy państwo, żeby za nasze podatki protezę kupiło (dobrze, to byłoby państwo idealne). Ale podczas tego wertowania stron rzuciło mi się w oczy, że ojców po prostu nie ma. Nie są fotogeniczni i nie pasują do zdjęcia? Poszli po papierosy? A może po prostu stchórzyli i uciekli?
Dopiero teraz pomyślałam o czymś, co kiedyś wydawało mi się naturalne. Jeśli jesteś matką chorego, upośledzonego dziecka, to prawie na pewno zostaniesz matką samotną. Nawet gdy twój mąż obiecuje pomoc i wsparcie, to szanse na to, że ciężar rzeczywistości go nie przytłoczy są takie jak nasza możliwość wygrania Euro 2012. Zasadniczo pierwszym krokiem po informacji, że z ciążą lub noworodkiem jest coś nie tak, powinno być wystąpienie o alimenty. Potem już nie będzie czasu nawet wyjść do sądu, bo nikt ci kobieto dziecka nie przypilnuje.
Jestem niesprawiedliwa? Oczywiście, faceci odkrywają nowe kontynenty, żeby je podbić, włażą po coś na niezdobyte góry, nurkują kilometry pod wodą, żeby dostać zapaści, a nawet bronią Westerplatte, jak zajdzie potrzeba. Ale i tak będę się upierać, że to my jesteśmy odważniejsze. Zwykle dlatego, że musimy. Życie nas zmusza.
Rozejrzyjcie się. Żyjemy w kraju, w którym jeśli dowiesz się, że płód ma ciężką wadę, i tak nie możesz poddać się aborcji. Wysyłają cię od lekarza do ordynatora, od ordynatora do dyrektora (a wszyscy prawie zawsze faceci). Każdy ma jakiś straszliwy problem i powołuje się na wrażliwe sumienie (ciekawe, czy w ramach tego sumienia odda później swój wysoki jeden procent na twoje dziecko). W tym czasie mijają przepisowe tygodnie, w ramach których aborcja jest legalna. No, to rodzisz.
Albo inaczej: jesteś dobrą katoliczką i zgodnie ze swoimi przekonaniami chcesz to dziecko urodzić. Wszyscy w otoczeniu oczywiście cię popierają, bo nikt prawie w tym kraju aborcji głośno nie poleca. Patrzą na ciebie wzruszeni i dumni: jaka bohaterska, niezwykła postawa. Będziemy cię wspierać i pomagać. Mąż: wspólnymi siłami damy radę. Wierzysz, bo niby czemu nie? Przecież jesteś katoliczką. No, to rodzisz.
A potem bęc i witamy na ziemi. Nawet gdy rodzi się zdrowe dziecko, w pierwszym okresie jest tak absorbujące, że często związki stają na krawędzi rozpadu. Gdy rodzi się chore, ale jak zdrowe drze się w środku nocy i wymaga ciągłego przewijania oraz karmienia, jest jeszcze gorzej. Nie możesz się pocieszyć, że to niedługo minie, bo dziecko będzie wymagać opieki całe życie. Nie mówisz, że po osiemnastce to się go z domu wyrzuci. Nie wyrzuci się. Albo do osiemnastki nie dożyje. I tym też ciężko się pocieszać. Miało być różowe bobo, jest kula u nogi. Niby kochasz tę kulę, ale gdybyś mogła cofnąć czas…
Zaczynasz szukać pieniędzy na leki, rehabilitację, sprzęt. Zajmuje ci to cały czas, często nie wracasz do pracy, bo nie możesz. Kto zajmie się dzieckiem? Pieniędzy jest mniej, choć potrzeby są większe. Nagle się okazuje, że wszyscy chętni do pomocy gdzieś zniknęli. Każdy ma przecież swoje życie i niby nie można wymagać pomocy. Wiesz o tym, ale zastanawiasz się, po co w takim razie obiecywali?
Nie masz oczywiście czasu na pielęgnowanie związku. I na farbowanie odrostów. I na bieganie na obcasach. Chciałabyś, ale niby jak? W końcu prawie nieuchronnie się dowiadujesz, że męża też przerosło. Że miało być całkiem inaczej. Dziecko miało być ładne i zdrowe. To jest twoja wina. Może głośno tego nie powie, ale na pewno jest jakiś związek między twoim zachowaniem a faktem, że dziecko jest „nieudane”. W końcu ty je urodziłaś.
Otoczenie rozumie, że go przerosło. To przecież facet. Znajduje sobie kogoś, z kim można mieć nowe lepsze dziecko. Takie bez wad. Ciebie nie może przerosnąć. Jesteś matką. Matką Polką. Ciebie nic nie przerasta, więc biegasz po fundacjach, zakładasz stronę internetową i w końcu ja na ciebie trafiam, zastanawiając się, dla kogo przeznaczyć mój jeden procent. Są tysiące takich dzieci, więc niestety prawdopodobnie pomogę komuś innemu.
Dziewczyny, potraktujcie to jak ćwiczenie z myślenia. Większość z nas ma lub będzie miało zdrowe dzieci. Mało kto staje przed taką próbą. Ale dobrze wiedzieć, z kim się dzieli życie. Popatrzcie na faceta obok i zastanówcie się, jak on zachowałby się w takiej sytuacji? Warto za takiego wychodzić? Warto mieć z nim dziecko? Pewności oczywiście mieć nie będziecie, na każdym można się zawieść. Wszyscy jesteśmy potencjalnymi tchórzami. Ale bądźcie czujne. I pamiętajcie, żeby dobrze ulokować nie tylko jeden procent, ale i pozostałe dziewięćdziesiąt dziewięć.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze