Urlop z kłótnią w tle
URSZULA • dawno temuW związku kłócić się można o wiele rzeczy: o potencjalne kochanki i kochanków, o skarpetki rzucone pod łóżkiem, o pieniądze na czynsz sprzeniewierzone na kosmetyki, piwo w knajpie, nowy odtwarzacz mp3. Jednak symbolem związkowej niezgody, który utrwalił się w świadomości zbiorowej są nieodmiennie kłótnie o niepozmywane naczynia i o wakacje.
Te pierwsze pominę milczeniem, gdyż do tej pory los obdarzał mnie mężczyznami, którzy albo gotowali (a zmywałam ja), albo kiedy mówiłam: Pozmywaj!, potulnie szli wykonać polecenie. Natomiast doświadczeniem w zakresie drugich mogłabym obdarować pokaźną grupkę szczęśliwych par.
O wakacje jest bardzo łatwo się pokłócić, ponieważ mają to do siebie, że dla każdego oznaczają coś innego. Jedni zmęczeni gonitwą za codziennymi sprawami chcą po prostu odpocząć, a to udaje im się wyłącznie, kiedy leżą plackiem na plaży i czytają głupią książkę, drudzy natomiast znudzeni rutyną dnia powszedniego właśnie w wakacje chcą przeżyć przygodę życia w amazońskiej dżungli. Jedni chcą zwiedzać ruiny starożytnych cywilizacji, a drudzy szaleć do rana w najdroższych na świecie klubach na Ibizie, bo na co dzień czasu nie ma na to. I tak bez końca. A jeżeli to tej listy oczekiwań dodamy fakt, że trzeba wziąć urlop mniej więcej w tym samym czasie, zaoszczędzić odpowiednią sumę pieniędzy, wszystko zaplanować i spakować, od razu robi się nieprzyjemnie.
Po wielu latach traumatycznych wakacyjnych doświadczeń, mając w pamięci wszystkie spory nieodmiennie krążące wokół tematów: Chorwacja czy Tajlandia, góry czy morze, Polska czy zagranica, namiot czy żaglówka, które przeżywałam z zastępem moich byłych mężczyzn, w tym roku z nowym chłopakiem postanowiłam kłótni uniknąć.
— Kochanie — powiedziałam potulnie mniej więcej na początku bieżącego roku — Ja to bym chciała na wakacje do Hiszpanii, powygrzewać się na plaży. Jeszcze nigdy nie byłam.
- Świetnie! — zgodził się uprzejmie mój chłopak — Byłem tam wiele razy, chętnie przejadę się po raz kolejny. Mają absolutnie cudowne morze.
Zdziwiłam się, że tym razem poszło zaskakująco gładko. A dalej było jeszcze lepiej.
— Będę mogła wziąć urlop w połowie sierpnia – zagaiłam ostrożnie — Trochę ponad dwa tygodnie.
— Cudownie! — usłyszałam — Pasuje mi to idealnie.
Równie gładko dogadaliśmy się w kwestii pieniędzy. Uznałam więc, że wszystko jest na dobrej drodze i że moi byli chłopacy byli po prostu groźnymi wariatami, z którymi nie dało rady się dogadać na żaden temat (zresztą miałam więcej dowodów na poparcie tej tezy), a ten nowy jest normalny i tyle. W tym roku kłótni o wakacje nie będzie.
Jednak szybko okazało się, że rzecz ma się zupełnie inaczej. Kiedy bowiem nadszedł odpowiedni moment i postanowiłam zabrać się za wyszukiwanie jakiegoś taniego lotu, okazało się, że we wstępnej rozmowie o wakacjach o czymś zapomniałam.
— Samolotem? — zdziwił się mój chłopak — Nigdy bym na to nie wpadł. Przecież to oczywiste, że pojedziemy samochodem. Już nawet zabrałam się za montowanie łóżka w naszym vanie. Chciałem ci zrobić niespodziankę.
Chwilowo porzuciłam, niezwykle swoją drogą interesujące, zagadnienie: jak podróż samochodem przez Europę, która potrwa zapewne kilka dni w jedną stronę, ma się do dwutygodniowych wakacji, ponieważ moją uwagę zwróciło coś nieporównanie ciekawszego.
- Łóżko? — zapytałam, wyświetlając w swojej głowie wizję miłego hoteliku w jakimś małym, hiszpańskim miasteczku, którą pielęgnowałam przez całą zimę.
Chłopak entuzjastycznie przytaknął.
— Pomyślałem sobie, że nie ma sensu wydawać pieniędzy na hotel czy kemping i że dużo fajniej będzie spać w samochodzie – wyjaśnił — Gotować też będziemy sami, weźmiemy ze sobą kuchenkę turystyczną.
Jeszcze kilka lat temu, za dobrych studenckich czasów, kiedy urlop trwał bite trzy miesiące, wizja takich wakacji wydałaby mi się rajem na ziemi, natomiast teraz, kiedy jakimś cudem udało mi się wykroić ze swojego zalatanego życia dwa tygodnie, byłam mocno rozczarowana. Właśnie miałam zacząć protestować, jednak mój chłopak w ogóle nie dał mi dojść do słowa roztaczając przede mną wizje romantycznych kolacji na dzikich plażach Hiszpanii. Żeby nie wplątać się w znienawidzoną kłótnię o wakacje, postanowiłam zebrać wszystkie argumenty przeciw i następnego dnia spokojnie przekonać go do mojej wizji przytulnego hoteliku. Tylko że następnego dnia mój chłopak rzucił się, żeby pokazać mi to łóżko samochodowe, nad którym pracował tyle czasu, potem okazało się, że uszył (za pomocą krawcowej oczywiście) firanki, zmienił opony w samochodzie i zrobił całą masę rzeczy, dzięki którym nie mogłam, no po prostu nie mogłam, zaproponować samolotu i hotelu.
Wszystko skończyło się tym, że pierwszego dnia moich wymarzonych wakacji zasuwałam na siedzeniu pasażera z mapą na kolanach autostradą przez Niemcy. Sama podróż zajęła trzy doby, a potem było już tylko gorzej: spaliśmy w samochodzie zaparkowanym na dzikiej plaży bez możliwości wzięcia prysznica, żywiliśmy się odgrzewaną tortillą z najtańszego supermarketu i czerwonym winem w cenie 1 euro, nie wjeżdżaliśmy nawet do dużych miast ze względu na problemy z parkowaniem, więc nie zobaczyliśmy ani jednego ważnego hiszpańskiego zabytku. Nawet na plaży nie poleżeliśmy zbyt długo, ponieważ zaraz trzeba było wracać, co znowu oznaczało trzydniową jazdę przez Europę. Nie powiem, że zupełnie nie było miło, ale kiedy po dwóch tygodniach urlopu wróciłam do pracy, byłam jeszcze bardziej zmęczona niż przed wyjazdem.
I z perspektywy czasu doszłam do wniosku, że w kwestii wspólnych wakacji wszystkie wyjścia z sytuacji są tak samo złe. Jeżeli ja zrezygnuję z wymarzonego lenistwa i pojadę z nim na wycieczkę motocyklem dookoła Europy, wrócę do pracy zmęczona i wściekła, że nie naładowałam akumulatorów na cały rok. Jeżeli on pojedzie ze mną i zrezygnuje z podróży w stronę zachodzącego słońca, zanudzi się na śmierć i swoim jęczeniem skutecznie uniemożliwi mi jakikolwiek odpoczynek. W przyszłym roku więc jedziemy na wakacje oddzielnie. W końcu od siebie też trzeba odpocząć, nie?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze