On bił, ona przeprasza
CEGŁA • dawno temuMój mąż bił dzieci i wykańczał psychicznie. Wiem, że dzieci mają do mnie pretensję o nie załatwienie tej sprawy, chociaż nigdy nie dały odczuć tego wprost. Może też mają żal o to, że mąż nigdy nie bił mnie. Mam wyrzuty sumienia. Teraz, gdy poznałam kochanego człowieka, boję się osądu własnych dzieci. Jak powiedzieć im, że mogłabym pokochać i wychować kolejne dzieci, z normalnym partnerem? Nie chcę, żeby moje dzieci żyły z uczuciem – matka sobie znowu poradziła, a nas olewa.
Droga Cegło!
Jestem niewesołą 42-letnią wdówką. Dzieci mnie bardzo słusznie olały, nie okazałam się matką na wysokości zadania. Dręczył je i krzywdził mój mąż, nim zmarł, chyba mogę śmiało powiedzieć: szczęśliwie zmarł i już go nie ma. Nie zdążył załatwić ich do końca, za co dziękuję losowi.
Córa (23) jest na studiach – 400 km od domu, syn (20) niestety, nawet nie zrobił matury, wyjechał do Anglii. Kontaktujemy się wszyscy często i nie w tym rzecz.
Mąż bił dzieci i wykańczał psychicznie – lepszy był nawet w tym drugim. Nie miało to nic wspólnego z alkoholem, dlatego trochę się zagubiłam w szukaniu pomocy, nie miałam punktu zaczepienia, wszystko było, jak to się mówi, na gębę, więc mało kto mi wierzył… Mnie nie dotykał. Był po prostu chorym człowiekiem.
Czuję, wiem, że dzieci mają do mnie pretensję o nie załatwienie tej sprawy, chociaż nigdy nie dały odczuć tego wprost. Może też mają żal o to, że mąż nigdy nie bił mnie, nikt nie potrafi chyba tego wytłumaczyć. Na dodatek, to było już tak dawno… Jesteśmy wolni od 12 lat. Oni są wolni. To znaczy, źle mówię. Ja nie, nie od myśli i nie od wyrzutów sumienia.
Wiem, że dzieci do mnie już nigdy nie wrócą, zresztą, nie byłoby to naturalne, gdyż są dorosłe. Muszę się pogodzić z tym pustym gniazdem. Ale poznałam mężczyznę – prawie rówieśnika, też wdowca. W sposób normalny, w towarzyskim kręgu. Ma również dwójkę dzieci, córeczki, tylko małoletnie, 10 i 8 lat. Na razie spotykamy się luźno, mimo odczucia z obu stron, że to mogłoby wyjść, bo wygląda na coś istotnego. Niestety, Cegło, boję się moich własnych dzieci. Czuję się samotna i „niezagospodarowana” życiowo, to z jednej strony. Jest we mnie potencjał uczucia i budowania czegoś, co się nie udało z mężem. Ale z drugiej – jak powiedzieć dzieciom, że mogłabym pokochać i wychować kolejne dzieci, z normalnym partnerem? Jak wezmą to do siebie? Że już je odfajkowałam?
Czuję się źle, nie w porządku. Chyba chcę lepiej poznać tego człowieka, może być z nim. Ale nie chcę, żeby moje dzieci żyły z uczuciem – matka sobie znowu poradziła, a nas olewa. Czy można to w jakikolwiek sensowny sposób wyprostować, pomimo upływu lat? Ja chyba nie znam własnych dzieci, nie wiem nawet, co myślą o tym wszystkim i co powiedziałyby teraz.
Agata
***
Droga Agato!
Stara mądrość głosi, że każdy z nas zasługuje na drugą szansę, i nie jest to pusty slogan. Ty prawdopodobnie uważasz, że Twoje dzieci jej nie dostały, co uniemożliwia Ci normalne życie. Urządziłaś sobie piekło ze wspomnień i poczucia winy.
Z praktyki wiem, że w obwinianiu siebie prym wiodą kobiety – czasem odnoszę nawet wrażenie, że czynią z tego sens życia, wręcz swój obowiązek. Jakby się z tym poczuciem rodziły, jakby było ono jakąś pierwszorzędną cechą płciową. Tymczasem, mężczyzn obwiniających się za cokolwiek spotykam niezmiernie rzadko. Niewykluczone, że czują się winni, ale niechętnie o tym mówią. Komentuję tylko gołe statystyki.
U Ciebie mamy taką klasyczną, paradoksalną sytuację, w której żyłaś w patologicznym związku, krzywdę wyrządzał mężczyzna, a odpowiedzialność za to bierzesz na siebie Ty. Wczytaj się uważnie we własne słowa: czy nie pobrzmiewa w nich sugestia, że czułabyś się nieco lepiej, gdybyś była ofiarą maltretowania w tym samym stopniu, co Twoje dzieci? „Niestety”, Twój mąż upatrzył sobie istoty słabsze – prawdopodobnie w jakimś sensie się Ciebie bał, lub wydawało mu się, że Cię kocha. Odszedł jednak dawno temu i nie powinnaś dłużej odsuwać daty rozpoczęcia nowego, samodzielnego życia – z kolejnym partnerem, czy bez.
Spróbuj spojrzeć trzeźwym okiem na sytuację, zwłaszcza na swój związek z dziećmi i na ich własne wybory. Nie interpretuj wszystkiego na swoją niekorzyść. Gdyby dzieci chciały naprawdę uciec, stałoby się to dużo wcześniej. Mieszkały przecież z Tobą przez wiele lat po śmierci ojca. Oczywiście, przeszłość musi mieć mniej lub bardziej istotne konsekwencje dla ich psychiki. Mogą się czuć niedowartościowane, przeżywać kryzys tzw. wartości rodzinnych czy trudności w nawiązywaniu relacji uczuciowych. To jednak wcale nie jest przesądzone. Nic w Twoim liście nie wskazuje na to, że są zniszczone, skrzywione, niezdolne do życia (zakładam zresztą, że po drodze mieliście do czynienia z jakąś formą pomocy psychologicznej).
Oboje są, jak zauważyłaś sama, dorośli. Podjęli własne, dorosłe decyzje – córka co do studiów w innej miejscowości, syn – co do emigracji. Wszystkie dzieci prędzej czy później opuszczają gniazdo – także te, które miały kochających, fajnych ojców. Czemu zakładasz, że kryterium tych decyzji stanowi… maksymalna odległość od Ciebie? Co najwyżej odległość od miejsca, budzącego traumatyczne wspomnienia. I nie należy się temu specjalnie dziwić.
Ja na Twoim miejscu ustaliłabym sobie następującą kolejność działania – taką prywatną, bardzo prostą terapię.
1. Zaufałabym tym kilku bliskim osobom, które w tej chwili posiadasz – swoim dzieciom oraz mężczyźnie, który pojawił się w Twoim życiu i wydaje się kimś dla Ciebie bardzo ważnym.
Musisz w tym celu wykonać pewną myślową operację na sobie: zasługuję na miłość i te osoby mnie kochają, ja również jestem dla nich bardzo ważna. Gdy tylko to zrozumiesz, przejdź niezwłocznie do punktu:
2. Porozmawiałabym szczerze z całą trójką, ale najpierw z człowiekiem, z którym się spotykasz.
Nie tylko dlatego, że jest w tej chwili bliżej Ciebie. Również dlatego, że możesz liczyć na obiektywizm z jego strony, nawet jeśli nie dasz rady opowiedzieć mu całej prawdy – a rozumiem, że Wasza znajomość znajduje się na razie w fazie „ostrożności”, głównie z Twojej strony. Bardzo dobrze. Masz prawo delikatnie wybadać, z kim masz do czynienia. Może być tak, że on szuka kolejnej rodziny, drugiej połówki dla siebie i dzieci, z ufnością, jaką dała mu poprzednia relacja – jego dramatycznie urwane małżeństwo mogło być przecież bardzo szczęśliwe. Ty natomiast boisz się spotkać „klon” pierwszego męża. W takim układzie mężczyzna bez tzw. przejść jest dla Ciebie, uwierz mi, dużo lepszym powiernikiem, niż ktoś po burzliwym związku, z kim spędzałabyś czas na wspólnym utyskiwaniu na świat i prześciganiu się w brutalnych szczegółach. I takiego układu szczerze Ci życzę. Miałabyś pod ręką idealnego partnera, na razie do zwierzeń na temat dzieci i związanych z nimi wątpliwości. Jego rady mogłabyś ewentualnie spożytkować, realizując punkt:
3. Zebrałabym rodzinę „do kupy”, żeby oczyścić sytuację na tyle, na ile to tylko możliwe. Wszyscy troje poczujecie się z tym lepiej, zapewniam Cię.
Oczywiście, nic na siłę – syn pewnie nie wsiądzie w 5 minut do samolotu… Ale – córka ma wakacje, w ciągu 3 najbliższych miesięcy na pewno uda się taki zlot zorganizować. Dłużej nie warto z tym zwlekać, bo Twoje wyrzuty będą się dalej pogłębiać. Warto wykorzystać fakt, że dojrzałaś do pewnych rzeczy i zaczęłaś jasno formułować swoje refleksje na ten temat — dłuższe zwlekanie będzie już tylko robieniem uniku, a nie warto się tak zadręczać.
Rozmowę z dziećmi powinnaś zacząć „od początku”, to znaczy, wyjaśnić to, co prześladuje Cię najboleśniej: czy mają do Ciebie żal o przeszłość. Nie bój się prawdy, jakakolwiek będzie, przygotuj się na łzy i inne niewygody tej rozmowy. Ona po prostu musi się odbyć. I dopiero potem zdecydujesz, w jaki sposób przejść do kolejnego punktu:
4. Chciałabym spróbować ułożyć sobie życie na nowo.
Pamiętaj o jednym, Agato: to ma być informacja, nie prośba o zgodę. Jeśli zajdzie taka potrzeba, poprosisz dzieci o wybaczenie, ale to będzie się działo wcześniej – w punkcie 3… No i:
5. Może powinnaś rozważyć profesjonalną terapię?
Bardzo mocno trzymam kciuki za Twoją przyszłość bez zniewolenia.
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze