Jakiś czas temu Państwu wspominałam, że w moim bujnym życiorysie zawodowym zdarzyło mi się pracować w charakterze drukarza offsetowego na maszynie Romayor 314, czeska maszyna drukarska to była i drukowano kiedyś na niej fałszywe dolary, ale potem kupiło ją wydawnictwo, więc drukowano książki, które były na pierwszy rzut oka jak najbardziej prawdziwe, a co więcej, swego czasu, w tejże drukarni, tegoż wydawnictwa, drukowano jedyne prawdziwe książki, bo były to czasy, w których prawdziwe słowo można było przemycić tylko w drukarni podziemnej. Czasy się zmieniły, podziemna drukarnia wyszła nad ziemię, a nazywała się tak samo jak za czasów podziemnych, Oficyna Literacka znaczy się.
Do Oficyny Literackiej szef jej, zwany przez nas pieszczotliwie Henryczkiem, przyjmował do pracy osoby rozmaite, i w ten sposób miałam przyjemność pracować ze studentką filozofii, z pannicą po szkole gastronomicznej zawodowej, a poza tym pracowała tam jeszcze koleżanka, która teraz jest na odpowiedzialnym stanowisku w telewizji publicznej, a wtedy siedziała głównie przy telefonie i wydzwaniała do narzeczonego. Generalnie było wesoło. Nocami przychodził kolega D., zwany Ruskim, autor okładek Oficyny Literackiej, pijał wódę, a kiedyś ukradł moje gacie, umazane na tyłku farbą drukarską, zabrał do domu, schował do szuflady i teraz pokazuje znajomym na dowód, że koleżanka Bukowska, pracując przed laty w Oficynie Literackiej wielokrotnie drapała się po pupie.
Henryczek był malutki i brakowało mu zębów na przedzie, i wszyscy byliśmy dumni, że pracujemy u Henryczka, że Henryczek taki fajny, że tworzymy historię, drukujemy książeczki, co niegdyś były zakazane i w ogóle. Po jakimś czasie jednakowoż słusznie stwierdziłam, że stanowisko drukarza offsetowego, nawet w Oficynie Literackiej, koliduje z moimi studiami i pożegnałam się z Henryczkiem, i nawet nie wzięłam świadectwa pracy od Henryczka, żeby mi po latach ZUS wypłacił jakąś nędzną emeryturę. Spotykałam czasem Henryczka, pomachałam mu łapką, Henryczek mi odmachiwał i było ok.
Aż tu któregoś razu, kolega D., zwany Ruskim z racji swojego pochodzenia, wyjawił mi z tym swoim uniemożliwiającym zrozumienie akcentem, że mianowicie Henryczek to jest były oficer Służby Bezpieczeństwa (może dlatego w Oficynie czułam się aż tak bezpiecznie), że afera na pół Krakowa i całą Polskę i straszne rzeczy. Ponieważ Ruskiemu nikt nie wierzy, bo wiadomo, że to szpieg, rzecz jasna nie za bardzo sobie wzięłam do serca, ale potem się potwierdziło, a parę dni temu jedna gazeta wywaliła pobyczny artykuł, w którym nawet z nazwiska o Henryku K., zwanym przez nas Henryczkiem, napisała, że współpracował, szpiclował, donosił, a nawet miał pseudonim „Monika”, czyli mówiąc pokrótce -dwulicowy był to człowiek.
Z niewiadomych przyczyn nie ma instytucji, która, podobnie jak IPN, zajmowałaby się przeszłością niektórych ludzi, którzy by – w przeciwieństwie do Henryczka – nie tyle współpracowali z SB, udając działaczy podziemnych, co na ten przykład mieli jakieś ukryte i potajemne byłe żony, albo stada potomstwa, o którym nie informują aktualnych narzeczonych. Rozumiem, że afera z SB jest dla większości działaczy podziemnych, którzy nie wychylali nosa nad ziemię, znacznie bardziej aferalna niż losy przeciętnej nieszczęśnicy, zaangażowanej w jakiegoś palanta, który rozstał się z żoną, ale żona nic o tym nie wie. Jak również następstwa takiego związku nie są dla mediów specjalnie ciekawe, chyba że chodzi o życie tak zwanych gwiazd. Wszak nie grożono mu, jeśliby odmówił, ani nie obiecywano wakacji w Bułgarii, jeśliby przystał. I czemuż nie ma akt, które, podobnie jak archiwa IPN, gromadziłyby informacje (ujawniane zainteresowanym), że taki to a taki posiada w ukryciu związek małżeński, który potajemnie, ale bezustannie konsumuje?
Henryczek bronił się i twierdził, że nic nie wiedział. W przeciwieństwie do Henryczka, (zmieńmy teraz nieco metaforę) część tak zwanych „tych trzecich” nic nie wie. Proponują „tym trzecim” współpracę, profity na przyszłość pod postacią wspólnego mieszkanka i spłodzenia wspólnego potomstwa. Działają na dwa fronty ino huczy, a potem na jednym z frontów sami ranni.
Ucierpiał biedny, ale winny Henryczek. I po prawdzie tegoż samego życzę tym wszystkim, którzy bujają się między „tą jedynie słuszną” a „tą trzecią”, bez względu na to, czy jest Polska Ludowa, Rzeczpospolita czy po prostu kobieta.