Racja kolaboracji
JOANNA BUKOWSKA • dawno temuIlekroć słyszę od jakiejś mężatej o jakiejś „tej trzeciej”, jedyne, co dochodzi do moich uszu, to słowa, że „ta trzecia” to – excusez le mot – "kurew i zdzira", która siłą i przemocą wyrwała jej biednego, bezwolnego męża, tylko nie za bardzo rozumiem, jak to się stało, że ten „biedny mąż” dał się wyrwać. Wszak żadne SB nie zmuszało go pod groźbą utraty życia do niecnych czynów.
Jakiś czas temu Państwu wspominałam, że w moim bujnym życiorysie zawodowym zdarzyło mi się pracować w charakterze drukarza offsetowego na maszynie Romayor 314, czeska maszyna drukarska to była i drukowano kiedyś na niej fałszywe dolary, ale potem kupiło ją wydawnictwo, więc drukowano książki, które były na pierwszy rzut oka jak najbardziej prawdziwe, a co więcej, swego czasu, w tejże drukarni, tegoż wydawnictwa, drukowano jedyne prawdziwe książki, bo były to czasy, w których prawdziwe słowo można było przemycić tylko w drukarni podziemnej. Czasy się zmieniły, podziemna drukarnia wyszła nad ziemię, a nazywała się tak samo jak za czasów podziemnych, Oficyna Literacka znaczy się.
Do Oficyny Literackiej szef jej, zwany przez nas pieszczotliwie Henryczkiem, przyjmował do pracy osoby rozmaite, i w ten sposób miałam przyjemność pracować ze studentką filozofii, z pannicą po szkole gastronomicznej zawodowej, a poza tym pracowała tam jeszcze koleżanka, która teraz jest na odpowiedzialnym stanowisku w telewizji publicznej, a wtedy siedziała głównie przy telefonie i wydzwaniała do narzeczonego. Generalnie było wesoło. Nocami przychodził kolega D., zwany Ruskim, autor okładek Oficyny Literackiej, pijał wódę, a kiedyś ukradł moje gacie, umazane na tyłku farbą drukarską, zabrał do domu, schował do szuflady i teraz pokazuje znajomym na dowód, że koleżanka Bukowska, pracując przed laty w Oficynie Literackiej wielokrotnie drapała się po pupie.
Henryczek był malutki i brakowało mu zębów na przedzie, i wszyscy byliśmy dumni, że pracujemy u Henryczka, że Henryczek taki fajny, że tworzymy historię, drukujemy książeczki, co niegdyś były zakazane i w ogóle. Po jakimś czasie jednakowoż słusznie stwierdziłam, że stanowisko drukarza offsetowego, nawet w Oficynie Literackiej, koliduje z moimi studiami i pożegnałam się z Henryczkiem, i nawet nie wzięłam świadectwa pracy od Henryczka, żeby mi po latach ZUS wypłacił jakąś nędzną emeryturę. Spotykałam czasem Henryczka, pomachałam mu łapką, Henryczek mi odmachiwał i było ok.
Aż tu któregoś razu, kolega D., zwany Ruskim z racji swojego pochodzenia, wyjawił mi z tym swoim uniemożliwiającym zrozumienie akcentem, że mianowicie Henryczek to jest były oficer Służby Bezpieczeństwa (może dlatego w Oficynie czułam się aż tak bezpiecznie), że afera na pół Krakowa i całą Polskę i straszne rzeczy. Ponieważ Ruskiemu nikt nie wierzy, bo wiadomo, że to szpieg, rzecz jasna nie za bardzo sobie wzięłam do serca, ale potem się potwierdziło, a parę dni temu jedna gazeta wywaliła pobyczny artykuł, w którym nawet z nazwiska o Henryku K., zwanym przez nas Henryczkiem, napisała, że współpracował, szpiclował, donosił, a nawet miał pseudonim „Monika”, czyli mówiąc pokrótce -dwulicowy był to człowiek.
Z niewiadomych przyczyn nie ma instytucji, która, podobnie jak IPN, zajmowałaby się przeszłością niektórych ludzi, którzy by – w przeciwieństwie do Henryczka – nie tyle współpracowali z SB, udając działaczy podziemnych, co na ten przykład mieli jakieś ukryte i potajemne byłe żony, albo stada potomstwa, o którym nie informują aktualnych narzeczonych. Rozumiem, że afera z SB jest dla większości działaczy podziemnych, którzy nie wychylali nosa nad ziemię, znacznie bardziej aferalna niż losy przeciętnej nieszczęśnicy, zaangażowanej w jakiegoś palanta, który rozstał się z żoną, ale żona nic o tym nie wie. Jak również następstwa takiego związku nie są dla mediów specjalnie ciekawe, chyba że chodzi o życie tak zwanych gwiazd. Wszak nie grożono mu, jeśliby odmówił, ani nie obiecywano wakacji w Bułgarii, jeśliby przystał. I czemuż nie ma akt, które, podobnie jak archiwa IPN, gromadziłyby informacje (ujawniane zainteresowanym), że taki to a taki posiada w ukryciu związek małżeński, który potajemnie, ale bezustannie konsumuje?
Henryczek bronił się i twierdził, że nic nie wiedział. W przeciwieństwie do Henryczka, (zmieńmy teraz nieco metaforę) część tak zwanych „tych trzecich” nic nie wie. Proponują „tym trzecim” współpracę, profity na przyszłość pod postacią wspólnego mieszkanka i spłodzenia wspólnego potomstwa. Działają na dwa fronty ino huczy, a potem na jednym z frontów sami ranni.
Ucierpiał biedny, ale winny Henryczek. I po prawdzie tegoż samego życzę tym wszystkim, którzy bujają się między „tą jedynie słuszną” a „tą trzecią”, bez względu na to, czy jest Polska Ludowa, Rzeczpospolita czy po prostu kobieta.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze