Po nitce do czapki niewidki
MAŁGORZATA SULARCZYK • dawno temuUstalmy jedno: w czapce niewidce czy bez, mężczyźni zachowują się tak samo. Każdy z nich ma swoje wady i zalety, każdy mniej lub więcej w życiu przeżył. Każdego możesz dostrzec lub nie. To, chciałoby się rzec, zależy tylko od Ciebie, ale sama wiesz pewnie, że poza naszą świadomością w spotkaniu dwojga „pisanych sobie” ludzi bierze udział cały system podświadomych zahamowań i skłonności.
Witaj, Margolu!
Od czasu do czasu zaglądam do porad, jakich udzielasz autorkom listów, i z wielu korzystam, dziękuję. Teraz chyba przyszedł czas na mnie.Mam 36 lat, pracuję w zawodzie, w którym się spełniam, mam wiele zainteresowań. Nie jestem odludkiem, chodzę do kina, chodzę po górach – i tych wysokich, i niskich, chodzę na ściankę wspinaczkową, koncerty, chętnie spotykam się z przyjaciółmi, jestem otwarta. Znajomi lubią mój uśmiech, mówią, że jestem ciepła, urokliwa „i te piękne oczy…”, a jednak wciąż jestem sama. Tam gdzie jeszcze niewiele o mnie wiedzą, nie mogą uwierzyć, że jestem sama.
Mam wrażenie, że mężczyźni rozstępują się przede mną — nakładają „czapki niewidki” czy co? Sama już się z tego śmieję. Albo pojawiają się, nie chcę nikogo obrażać, popaprańcy, którzy chcą się jedynie przy mnie dowartościować. Chcieliby ze mną wychodzić w różne miejsca, wchodzić do towarzystwa, stwarzają pozory, że jesteśmy razem — tak nas odbierają inni i nic poza tym. Jak długo można się łudzić, że się ktoś obudzi i uświadomi sobie, że ma przed sobą wartościową osobę, z którą można spędzić życie? A ja czuję się wykorzystywana i wiem, że nie powinnam sobie na to pozwolić i się odsuwam. Nie wiem, może powinnam się pogodzić z tym, że jest sama? Choć – przyznaję – jest to dla mnie trudne, bo tak bardzo pragnę kochać i być kochana. Wiem, że mam czym obdarzyć drugą osobę. Gdzie szukać? Jak przyciągnąć wrażliwego i dobrego mężczyznę? Nie myśl, że jestem idealistką…
Pozdrawiam,
Zahira
***
Droga Zahiro,
Ustalmy jedno: w czapce niewidce czy bez, mężczyźni zachowują się tak samo. Każdy z nich ma swoje wady i zalety, każdy mniej lub więcej w życiu przeżył. Każdego możesz dostrzec lub nie. To, chciałoby się rzec, zależy tylko od Ciebie, ale sama wiesz pewnie, że poza naszą świadomością w spotkaniu dwojga „pisanych sobie” (przynajmniej w danym momencie) ludzi bierze udział cały system podświadomych zahamowań i skłonności. I tym właśnie najuważniej warto się przyjrzeć. Z tym zastrzeżeniem, że tak całkiem obiektywnie sami nie jesteśmy w stanie ich odkryć…
Kluczowym, nie wiedzieć czemu, stwierdzeniem w Twoim liście, wydało mi się: „Jak długo można się łudzić, że się ktoś obudzi i uświadomi sobie, że ma przed sobą wartościową osobę, z którą można spędzić życie?”. Przepraszam, droga Zahiro, cóż znaczy „łudzić się”? Chciałabyś przez to powiedzieć, że biernie czekasz, jak się sprawy rozwiną, i wysyłasz w kierunku mężczyzny, z którym się spotykasz, fale telepatyczne, licząc na natychmiastowy odbiór i odzew? I masz kłopot z tym, że nie odbiera? Tak to zrozumiałam. Napiszę coś, co może jest niepopularne, ale wydaje mi się, że większości kobiet rozmowa o wspólnych planach wydaje się poniżej ich godności. Nakarmione literaturą kobiecą i amerykańsko-brytyjskimi komediami romantycznymi zwykły oczekiwać cierpliwie, hodując z zapałem pąsowy rumieniec, którym obleją się przy stosownej okazji, wyławiając pierścionek z dna kieliszka z szampanem. Mój życiowy pragmatyzm wsadza te urocze doprawdy sceny między bajki i zachęca do określania wzajemnych oczekiwań już od początku. Nie mówię tu o pytaniu: „Kiedy ślub?” po pierwszej upojnej nocy, ale o długich spacerach w świetle księżyca wypełnionych rozmowami o tym, czego oczekuje się od życia, jak postrzega się kwestię rodziny, jakie się ma priorytety, wartości… Dobrze jest to wiedzieć, zanim się w zaciętym milczeniu zacznie oczekiwać deklaracji. Bo może się zdarzyć, że takie nie miały nigdy padać…
Niestety, smutną prawdą jest też fakt, że skoro przyciągasz „popaprańców”, to prawdopodobnie nie zwrócisz uwagi na wrażliwego i dobrego mężczyznę, którego szukasz… Musisz też uważać, żeby sobie nie ustalić takich ramek, do których nigdy w życiu nie da się dopasować żadnego istniejącego mężczyzny…
Możliwa jest również druga strona medalu, choć niekoniecznie jestem o niej przekonana – mianowicie, z Twojego listu bije bardzo jasno określony pozytywny obraz siebie samej. Bardzo mnie cieszy, że masz o sobie dobre mniemanie. Podsuwam tylko myśl (która absolutnie nie wynika z Twojego listu, co zaznaczam z całą mocą) – że może chwilami jesteś zbyt silna i zbyt pewna siebie, co może nieco przerażać tych wrażliwszych i mniej o swojej wartości przekonanych kolegów… To nie musi być wcale zarozumialstwo, o które Cię nie posądzam – tylko po prostu w naszym kręgu nie przywykliśmy jeszcze do energicznie spełniających się w życiu i zawodzie kobiet i mam wrażenie, że na „rynku matrymonialnym” jest to „towar” raczej dla koneserów… Wciąż jeszcze pokutuje mit Matki Polki i wciąż chyba trudno o globalną wiarę w to, że można świetnie łączyć wiele życiowych dziedzin, choć tak różnych jak dom i praca zawodowa. To tylko wyjaśnienie, absolutnie nie namawiam, żebyśmy nagle miały zacząć udawać kogoś, kim nie jesteśmy…
Zajrzyj, Zahiro, w swoją przeszłość, w zamknięte już związki i zobacz, co je łączyło. Co Ci w nich nie pasowało, dlaczego się kończyły. Tu może być nitka Ariadny, po której dojdziesz do kłębka…
Pozdrawiam,
Margola
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze