Kłopoty z byłą żoną
CEGŁA • dawno temuSpotkałam miłość swojego życia. 33-letniego rozwiedzionego Greka. Jesteśmy szczęśliwi od dwóch lat. Uwiera mnie jednak fakt, że jego była izoluje mnie od ich dzieci. Chcę je poznać i spędzać czas we czwórkę. Mój ukochany nic nie robi w tym kierunku ani nie widzi mojego problemu. Na weekendy dzieci nigdy do nas nie przyjeżdżają, może w ogóle nie wiedzą o moim istnieniu. Moje zainteresowanie nimi jest ignorowane i odbierane jak natręctwo. Jego żona nie chce chyba, żebym widywała dzieci i rozmawiała z nimi. Co by się stało złego, gdybyśmy poszli na pizzę lub do kina?
Droga Cegło!
Spotkałam swoją miłość życia, pomimo młodego wieku (33 lata) był już rozwiedziony. Miał stały pobyt w Polsce. Jest Grekiem, z żoną – Polką ma dwoje dzieci (6 i 12 lat). To bardzo przedsiębiorcza kobieta, Jego również nauczyła poruszać się w realiach i zarabiać jakieś pieniądze. Wiele jej zawdzięcza, między innymi z tego powodu chyba pozostawił jej bezdyskusyjnie piękne 4-pokojowe mieszkanie i poszedł do wynajętej kawalerki. Odkąd jesteśmy razem, też wynajmujemy, trochę lepiej, niecałe 40 metrów. Moi rodzice mają dom 30 km od Warszawy, ale z rozwodnikiem i do tego cudzoziemcem nie chcieli mnie przyjąć, oświadczyli mi, że mam studia, wszystko przed sobą, trzeba mierzyć w życiu wyżej i się cenić, zostawili czas do namysłu. Nietrudno zgadnąć, co wybrałam.
Studia skończyłam, związek niczego mi nie odebrał ani nie zniszczył. Ale stałam się dorosłą kobietą i po niecałych dwóch latach zgodnego życia, bez żadnych problemów związanych z różnicą mentalności, językiem ani niczym podobnym, zaczynam ze wstydem… węszyć krecią robotę ze strony byłej żony. Konkretnie, uwiera mnie to, że ona celowo izoluje mnie od dzieci. A uważam, że dwa lata to już więcej niż odpowiedni czas, bym mogła je poznać.
Niestety, mój ukochany nic nie robi w tym kierunku ani nie widzi mojego problemu. Dzieci może widywać, kiedy chce, a sądownie ma przyznane dwa weekendy w miesiącu. Małżonkowie są w więcej niż przyjaznych stosunkach, o nic się nie kłócą. Jedynym dysonansem jest dla mnie fakt, że dzieci nigdy na te weekendy nie przyjeżdżają do nas do domu (ani my razem z nimi nie wyjeżdżamy), tylko zawsze On widuje się z nimi sam – w mieszkaniu byłej żony lub na neutralnym gruncie. Znam je z fotografii robionych komórką (czasem wysyła mi MMS-y z wycieczki) i z bardzo skąpych opowiadań. Kiedyś bardziej ciągnęłam za język, domagałam się, dopraszałam informacji, doradzałam w sprawie prezentów. Potem się zniechęciłam, bo miałam wrażenie, że moje zainteresowanie jest ignorowane, a nawet odbierane jako natręctwo i wtrącanie się w nieswoje sprawy.
Było mi strasznie przykro, gdy poszedł ze starszą córką do szkoły na Akademię z okazji Dnia Matki. Spytałam nawet, czy prawdziwa mama jest chora i On ją zastępuje. Niestety, dowiedziałam się, że nie – że idą tam razem, udając chyba zgodną rodzinkę i pstrykając sobie kolejne fotki!
Wydaje mi się, że o takie postawienie sprawy dba Jego była. Nie chce, żebym widywała dzieci, rozmawiała z nimi, nie daj Bóg wpływała na ich rozwój i poglądy… A przecież nie ma żadnych zaborczych intencji z mojej strony. Mam porównanie z innymi rodzinami i wiem, że takie sytuacje można ułożyć w sposób bardziej naturalny, przyjacielski, tylko tego mi brakuje w naszym związku. Co by się stało nagannego, gdybyśmy raz w miesiącu poszli we czwórkę na pizzę albo do kina?
Zaczynam podejrzewać, że może Jego dzieci w ogóle nie są świadome rozstania rodziców i mojego istnienia, lub w każdym razie nie uważają mnie za kogoś ważnego w życiu ojca… To mógłby oczywiście na moją korzyść zmienić nasz ślub, o którym zresztą rozmawialiśmy. Stanęło jednak na tym, że jest za wcześnie i mogłoby to zranić dzieci, a zwłaszcza córkę, którą czekają egzaminy do gimnazjum i generalnie, jest w trudnym wieku. To również mnie boli. Już to sobie wyobrażam: zawsze jej wiek będzie zbyt trudny, by podjąć ten krok. Nie wspominam już o kwestii naszego wspólnego dziecka, bo to osobny temat. Temat tabu. Na ten zaszczyt będę chyba musiała poczekać, aż dzieci dorosną… A może wówczas na przeszkodzie staną wnuki i obowiązki z nimi związane… i tak w kółko…
Naprawdę nie wiem, czy to zwykła chandra kolejnego samotnego weekendu, czy jakieś głębsze zniechęcenie. A jeśli podjęłam niewłaściwą decyzję w zasadniczej sprawie i założyłam rodzinę z nieodpowiednią osobą? Chciałabym też zapytać: czy jest możliwe, że to On jest prawdziwym motorem tego odgradzania mnie od dzieci, a nie Jego była żona? Tylko w takim razie dlaczego?
Metalika
***
Droga Metaliko!
Problem, z jakim się borykacie, jest bardzo częsty – nie łudź się, proszę, że ludzie żyjący w tzw. drugim związku sielankowo układają swoje sprawy rodzicielskie (i nie tylko) z byłymi oraz obecnymi partnerami. Normą jest jawny lub starannie tłumiony „dla dobra dzieci” konflikt, a pozytywne przykłady można policzyć na palcach jednej ręki, bo każdy rozpad rodziny to kłębowisko skomplikowanych emocji, uzależnień i uwarunkowań wszystkich zainteresowanych, z ich słabościami i ułomnościami.
Wiem, że niewielka to dla Ciebie pociecha… Spróbuj jednak ocenić racjonalnie pewne fakty. Między Tobą a ukochanym jest, lekko licząc, 10–12 lat różnicy wieku, która w tym konkretnym przypadku (i momencie życia każdego z Was) ma duże znaczenie. Chodzi o przepaść doświadczeń, trudną do zasypania czy przeskoczenia. Ty stratujesz w dorosłe życie, masz zwykłe, wydawałoby się, marzenia: wyjść za mąż, urodzić dziecko. Wiążesz z tym modelem określone nadzieje. Tymczasem, Twój mężczyzna już to przeżył, i mówiąc nieelegancko, „nie zaliczył” w pierwszej próbie. Może wiesz, co poszło nie tak w tamtym związku – ja znam tylko rezultat: rozwód. On uczy ludzi ostrożności i rezerwy wobec kolejnych zobowiązań formalnych, jest to typowa reakcja. Często towarzyszy jej ogólne zwątpienie w swoje predyspozycje do małżeństwa – mniej lub bardziej uzasadnione. Co wcale nie znaczy, że taki człowiek wybiera wolny związek jako wariant wygodnicki i egoistyczny lub że jest niezdolny do miłości i szacunku. Po prostu, bardziej nieufnie podchodzi do możliwości swoich, i drugiej strony też. Niektórzy potrzebują sporo czasu, by się odgiąć. Widocznie dla Twojego partnera 2 lata to za mało. Tyle może w kwestii ślubu.
Co do dzieci – słusznie przeczuwasz: będzie je stawiał na pierwszym miejscu do końca życia i najlepiej od razu się z tym pogódź, zwłaszcza, że dobrze to o nim świadczy – jako o mężczyźnie i o ojcu (obecnym oraz przyszłym, czego Wam życzę). W ten sposób, zamiast mieć do Niego żal, zaczniesz Go doceniać za rzeczy, które dotąd Ci umykały.
Oczywiście, dwa samotne weekendy w miesiącu to jest powód do Twojego poważnego niepokoju i o tym porozmawiać musicie bardzo serio. Myślę, że On się tej rozmowy boi i odsuwa ją od siebie, ponieważ jest pomiędzy młotem a kowadłem. Pytanie, dokąd ma zmierzać ta rozmowa i co ma być jej głównym wątkiem. Obawiam się, że nie Twoje macierzyńskie zapędy wobec Jego dzieci. Serdecznie Ci ten kierunek odradzam. Na chwilę odpuść. Skup się na swoich pozostałych oczekiwaniach wobec Waszego związku. Poprowadź tę dyskusję raczej w przyszłość i kształt nowego startu we dwoje (lub więcej).
Wielokrotnie pisałam już w tym miejscu, że dzieci rozwiedzionego partnera z poprzedniego związku mają własną matkę i choćbyś stanęła na rzęsach, to ona ma pierwszeństwo we wszystkich decyzjach ich dotyczących, tak bowiem zadecydował najpierw sąd, rozważywszy racje obu stron. Nawet jeśli słusznie podejrzewasz ją o „sabotowanie” waszych widzeń, nie możesz sprawić, by się zmieniła. Widocznie ma swoje urazy lub chce byłego męża za coś ukarać. Do Ciebie czuje instynktowną niechęć jako do następczyni, co pozwala sądzić, że rozstanie nie było zbyt pogodne. Nikt w tej sytuacji nie może odgórnie sprawić, by dzieci poznały Cię i spędzały z Tobą czas, bo ich tata Cię kocha. Jest to proces, wymagający od Niego wielkich talentów wychowawczych i dyplomatycznych. Widocznie w tej kwestii w siebie nie wierzy i bagatelizuje sprawę, żeby tylko oszczędzić dzieciom ewentualnych traum, a z ich matką nie potrafi i nie chce walczyć z tych samych powodów. Wyobraź sobie hipotetycznie sytuację, w której ona nie życzy sobie takich kontaktów, a On wbrew jej woli, w sekrecie przywozi dzieci do domu. Kto z Was czułby się dobrze w tej sytuacji? I jakie mogłyby być ewentualne konsekwencje?
Teoretycznie jest tak, że ojciec ma prawo zagospodarować swój czas z dziećmi w dowolny sposób, zachowując zasady odpowiedzialności za ich komfort i bezpieczeństwo. Wspólna pizza, kino, nawet wyjazd spełniają te warunki. Z drugiej jednak strony, wypadałoby, żeby miało to miejsce za wiedzą i zgodą matki. I dlatego wydaje mi się, że musisz usilnie popracować nad partnerem, aby On z kolei popracował nad byłą żoną i uświadomił jej, że izolowanie dzieci od Jego nowego życia działa na niekorzyść relacji między całą Waszą piątką. Może przecież zdarzyć się tak, że za kilka lat dzieci bardzo negatywnie zinterpretują tę sytuację, poczują się przez OBOJE rodziców oszukane, wręcz zdradzone. A tego, jak sądzę, nikt nie chce.
Najbardziej niepokoi mnie fakt, że wyraźnie tracisz grunt pod nogami oraz pewność siebie i swoich uczuć. Stajesz się sarkastyczna i podejrzliwa wobec partnera, choć skądinąd oceniasz Wasz związek jako szczęśliwy. Zaczynasz snuć spiskowe teorie. To sygnał, że natychmiast musicie zacząć działać. Kiedy się spotkaliście, nie było czasu ani psychicznej przestrzeni na trzeźwą prognozę na przyszłość. Nie rozmawialiście o tym, czy oboje chcecie tego samego – a w Jego wypadku ma to być przecież drugie podejście do małżeństwa i ojcostwa. Teraz trzeba ten czas znaleźć. Moment jest równie zły jak każdy inny.
Jest takie powiedzenie, że dobrym rzeczom zawsze towarzyszą te niedobre, i musimy jednocześnie przyjmować jedne i drugie. Nie mogę dać Ci gwarancji, że Twój mężczyzna szybko zapragnie mieć kolejne dziecko lub nabierze ochoty na ślub. Zastanów się więc, czy od tego bezwzględnie uzależniasz Wasze bycie lub nie razem. Ja na to pytanie nie znam odpowiedzi, ale chyba sporo postawiłaś na ten związek i warto takiej inwestycji dać bardziej długoterminową szansę.
Mocno kciuki za Was trzymam…
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze