Jestem z macho!
CEGŁA • dawno temuWłaśnie wróciłam z weekendowego wypadu z moim chłopakiem. Znamy się niecały rok, to był nasz pierwszy wspólny wyjazd, taka jakby pierwsza próba sił poza miastem. No i... jestem przerażona! Okropnie się pożarliśmy, ale nie w tym widzę największy problem. Przeraziło mnie jego zachowanie, a przede wszystkim stosunek do innych ludzi.
Kochana Cegło!
Właśnie wróciłam z weekendowego wypadu z moim chłopakiem. Znamy się niecały rok, to był nasz pierwszy wspólny wyjazd, taka jakby pierwsza próba sił poza miastem. No i… jestem przerażona! Okropnie się pożarliśmy, ale nie w tym widzę największy problem. Przeraziło mnie jego zachowanie, stosunek do innych ludzi… Ale może opowiem od początku…
Moi znajomi zabrali nas na łódkę. Marcin (mój chłopak) lubi sport, próbował wielu dyscyplin, jest ogólnie bardzo sprawnym fizycznie facetem, takim, co to lubi wyzwania i tak dalej. Rzecz w tym, że znajomi, którzy wynajęli dla naszej czwórki łódkę, zataszczyli na Mazury jeszcze swoją deskę, bo chłopak z tamtej pary świetnie na niej pływa.
Kiedy zainstalowaliśmy się na kwaterze, rzuciliśmy się od razu na wodę, bo mieliśmy tylko 2 dni i plan był napięty. Na łódce mój Marcin zaczął łapczywie „obmacywać” deskę znajomych. Jasne było, że chce spróbować swoich sił. Pogodę mieliśmy śliczną, super wiatr, tylko niezbyt ciepło… Znajomy pozwolił Marcinowi pożyczyć deskę i piankę, uprzedzając go jednak szczerze i stanowczo, że początki bywają trudne, nawet jeśli jest się ogólnie wysportowanym i pewnym swojego ciała.
Marcin był zdecydowany, wręcz napalony, a ostrzeżenia wyśmiewał. Spuściliśmy go z łódki na wodę i pływaliśmy w pobliżu, żeby zobaczyć, jak sobie poradzi i w razie czego wciągnąć go na pokład. Marcin bez przerwy lądował w wodzie i wściekał się z tego powodu. Denerwowały go rady kolegi, który deskę ma „w małym palcu”, chciał wszystko robić „sam”. Zaczął manewrować tak, żeby się od nas maksymalnie oddalić, ale znajomi sterowali za nim, uważając, że potrzebuje asekuracji.
Po dwóch godzinach tej zabawy (jeśli ktoś się dobrze bawił) Marcin osłabł i po każdym kolejnym upadku z coraz większym trudem podnosił żagiel z wody. Zaczęliśmy go namawiać, żeby wrócił na łódź. Nie chciał. Potraktował nas zresztą dość wulgarnie, żebyśmy się odp… i dali mu popływać. Kolega twierdził, że nie możemy go zostawić samopas. Wreszcie Marcin tak się ustawił do wiatru, że bardzo od nas odbił. Patrzyliśmy z oddali, jak znów wpada do wody… Ja trochę spanikowałam, nie bardzo nam szło dogonienie go, zaczęliśmy wołać do ludzi z innych łódek, żeby go podebrali na pokład, no, zrobiła się z tego afera na pół jeziora, a Marcin po prostu – nie wiem, jak to nazwać – uciekał! Dostał jakiegoś amoku. W końcu straciliśmy z nim kontakt wzrokowy i wszelki inny, rzecz jasna.
Mój znajomy miał dosyć. Ocenił, że Marcin „sobie jakoś poradzi” i skoro sam tego chce, nie będziemy go gonić – najwyżej dostanie nauczkę. Zawinęliśmy do swojej przystani i poszliśmy na kolację. Wróciłam nad wodę, czekałam, denerwowałam się. Miałam nadzieję, że zmądrzał i wszedł na jakiś pokład, kiedy już nie mogliśmy widzieć jego „porażki”. Niestety, pomyliłam się. Po 22.00 zaczęliśmy uruchamiać akcję ratunkową (jezioro jest rozległe), dzwoniliśmy do innych miejscowości, czy z kimś nie przypłynął, motorówki penetrowały brzeg. To było naprawdę straszne.
O 5 nad ranem mój ukochany, jak gdyby nigdy nic, przyszedł piechotą na kwaterę, bez deski, tylko w ubrudzonej piance. Do nikogo się nie odzywał, dopiero przy śniadaniu wybuchnął, że pływaliśmy wokół niego jak rekiny, a on nie jest dzieckiem, takie tam… Znajomy musiał pojechać autem we wskazane miejsce po swoją deskę, którą Marcin zostawił po drugiej stronie jeziora, bo nie miałby siły z nią wracać tyle kilometrów. Zadzwonić do nas podobno nie miał skąd… Tymczasem, na miejscu okazało się, że Marcina zniosło do jakiejś fajnej przystani, spędził noc przy ognisku z obcymi ludźmi, opowiadając im ze śmiechem o swojej „przygodzie”.
Byłam wściekła i nadal jestem. Uważam, że pokazał zero odpowiedzialności i kilka dużo gorszych rzeczy… Tymczasem, od powrotu minęło już kilka dni, a to on zachowuje się jak obrażony! Cały czas ma do nas trojga pretensje, że się o niego baliśmy, troszczyliśmy, chcieliśmy go namówić do powrotu na łódkę. Nie chce się nawet ze mną spotkać, a ja potrzebuję poważnej rozmowy o tym, co się wydarzyło, bo wydaje mi się, że to może zaważyć na losach naszego związku. W ogóle na moich uczuciach do niego. Mam wrażenie, że jest innym człowiekiem, niż ten, w którym się zakochałam. I nie wiem, czy ten „nowy” Marcin aż tak mi się podoba…
Co mam robić, jak myślisz?
Justyk
***
Kochana Justynko!
Skoro Marcin na razie nie potrafi dojść ze sobą do ładu, Ty zrób to pierwsza. Uspokój się, myśl pozytywnie: najważniejsze, że nie wydarzyła się tragedia na wodzie i facet wrócił ze swojej idiotycznej eskapady w jednym kawałku. Pewnie on ma do siebie i swoich możliwości większe zaufanie, niż Wasza trójka, bo lepiej siebie zna. To pierwsza sprawa.
Druga to oczywiście trochę patologiczny przypadek męskiej ambicji, która nie popuści ani o milimetr… Nie wiadomo, przed kim Marcin chciał się popisać – przed Tobą, przed tym drugim chłopakiem, który jest na desce mistrzem? Może jedno i drugie. W każdym razie przeszarżował i wbrew swojej ocenie zachował się… dokładnie jak dziecko. Napędził Wam stracha, zlekceważył Wasz niepokój, postąpił kompletnie bez wyobraźni, narażając Was i innych ludzi na niepotrzebne działania, i w efekcie psując wszystkim wyjazd.
Może się zdziwisz, ale mam przeczucie, że jest mu mocno wstyd. Dorosły mężczyzna mimo wszystko wie, kiedy nabroił… Marcin jednak, z powodu ambicji właśnie, ma kłopot z przyznaniem się do błędu wobec innych, z przeprosinami, etc. Odbiera to jako kolejną porażkę, rodzaj upokorzenia. Dlatego się nadąsał. Radzę zaczekać na jego inicjatywę – to mu przejdzie.
Inna rzecz, jak wiele jest potencjalnych sytuacji, w których mógłby zachować się podobnie, to znaczy bezmyślnie i egoistycznie, z pominięciem Twoich uczuć… Jeśli jesteście razem od roku, Wasz związek rozwija się w dobrym kierunku, a to był pierwszy tego rodzaju incydent – przeszłabym nad tym. Tak jak napisałaś – wpadł w amok na widok deski: nowej zabawki, którą jeszcze się nie bawił i go zwyczajnie poniosło, dosłownie i w przenośni.Jeszcze jedno: gdy już dojdzie do rozmowy na ten temat, nie uświadamiaj mu zbyt dobitnie wagi popełnionego czynu, gdyż, jak Ci już wspomniałam, on to sam doskonale wie… I nie czuj się winna ani zażenowana wobec znajomych z łódki, broń boże nie przepraszaj za niego ani nic z tych rzeczy. Jest dorosły i sam odpowiada za swoje relacje z innymi. Tę sprawę również musi samodzielnie wyprostować.
Podsumowując – sytuacja na wodzie była „hardcorowa”, zgoda, ale nie rozciągałabym przedwczesnych wniosków na całą Waszą relację i łączące Was uczucia.
Powodzenia Ci życzę z tym „macho”!:)))
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze