Czy warto utrzymywać kontakty z byłym?
NINA WUM • dawno temuCzy rzeczywiście warto utrzymywać relacje z człowiekiem, który kiedyś był nam najbliższy, a obecnie nie jest? Na pewno nie bezwzględnie. Decydującym czynnikiem będzie tu powód rozstania.
Jakiś czas temu przez internet przeleciała wieść, iż znana aktorka Gwyneth Paltrow "świadomie rozparowuje się" ze swym wieloletnim mężem Chrisem Martinem, liderem zespołu Coldplay. W sieci huczało. Blogerzy drwili z pretensjonalnego określenia, sugerując, że dla znanej ze szeroko demonstrowanego uduchowienia Paltrow pospolity "rozwód" brzmi zapewne zbyt gminnie. Fala komentarzy, odniesień i dobrych rad wzniosła się, następnie opadła, zaś państwo Martinowie póki co nie wyglądają na rozwiedzionych. Kto wie, jakby się ta historia zakończyła, gdyby feralne słówko jednak padło.
Nie jestem wielbicielką ani aktorstwa Paltrow, ani muzyki Coldplay, ale ta sprawa dała mi do myślenia. Rozwody sławnych i podziwianych to doprawdy najpospolitsza tabloidowa strawa; aktualnie na tapecie rozmaitych portali plotkarskich jest wart miliardy związek dwojga potentatów r'n'b i hip-hopu, czyli obdarzonej monumentalnym głosem Beyoncé i jej męża, znanego światu jako Jay Z. Ponoć oboje patrzeć na siebie nie mogą tak bardzo, że podczas wspólnych tras koncertowych podróżują osobno, zaś śpią w dwóch różnych — nie to, że pokojach, a hotelach. Tematyka okołorozwodowa wjechała właśnie na tapetę w środowisku moich znajomych. Mnie na szczęście męki publicznego objaśniania państwu (obecnemu pod postacią sędziego) od jak dawna — i dlaczego — nie sypiam ze swym wybrankiem zostały oszczędzone. Ale jako weteranka paru rozstań mam parę historii z dreszczykiem do powiedzenia. Był taki czas, że wierzyłam nade wszystko w powściągliwość, rozsądek i kulturę. Nawet, jeśli miłość co łączyła nas jakoś zanikła, nie powód to przecież, by traktować się ze zbędną wrogością i karcić dorosłego człowieka zanikiem relacji. Skrachowany partner (czy mąż) może poza tym być dobrym przyjacielem. Świetnym kumplem. Osobą mimo wszystko nam bliską, której co prawda obecnie ze szczerą rozkoszą wydłubalibyśmy oczy, ale za miesiąc czy dwa, gdy żywe emocje opadną — bez problemu udamy się na wspólne piwo.
Tak wierzyłam.
A potem rzeczywistość zrobiła to, co jej wychodzi najlepiej. Zweryfikowała.
Czy rzeczywiście warto utrzymywać relacje z człowiekiem, który kiedyś był nam najbliższy, a obecnie nie jest? Na pewno nie bezwzględnie. Decydującym czynnikiem będzie tu powód rozstania. Ofierze długotrwałego poniżania, szykanów czy też pospolitej przemocy, która z wielkim trudem wydostała się z toksycznej relacji nie polecalibyśmy dalszych kontaktów ze swym oprawcą. Bywają przypadki bardziej subtelne, nad którymi warto się zastanowić.
Jeżeli to eks-partner zawiódł nas (zdradą, nielojalnością, długotrwałym ignorowaniem naszych potrzeb) to czemu właściwie chcemy wciąż zaliczać go do naszych znajomych? Czy hodujemy w cichości serca słabą nadzieję, że się rozmyśli i do nas wróci? (powód najgorszy z możliwych.) Czy planujemy dopilnować, by nie ułożył sobie życia na nowo zbyt łatwo? (drugi ex aequo pod względem głupoty powód.) A może po jego odejściu zawalił nam się cały świat i jesteśmy gotowe rozpaczliwie łkać byłemu w rękaw, byle tylko całkiem nie znikał nam z horyzontu? (bezsens kompletny.) Jeśli tak — to niestety, ale trzeba wypłakać się — czy wykrzyczeć frustrację — przyjaciołom lub terapeucie, zaś wszelkie odruchy podtrzymywania feralnej znajomości dławić w zarodku. Z całą bezwzględnością. Bodajże nam ręka uschła, nim w przypływie irracjonalnej tęsknoty chwycimy za telefon. Z tego typu rozpaczliwych działań nie wynika nic poza dalszym upokorzeniem.
Jeśli inicjatywa względem rozstania wyszła od nas, zastanówmy się nad własnymi motywami. Ekspartner widocznie cierpi, a my nie chcemy czuć dyskomfortu spowodowanego poczuciem, iż kogoś skrzywdziłyśmy? Szybciutko wskoczyłyśmy w nowy związek i rozpiera nas pragnienie podzielenia się z byłym bezmiarem naszego szczęścia? ("Niech żałuje, łajdak.") Szkoda nam tracić tego wspaniałego seksu? Czy też odwrotnie: nie cenimy już eksa jako kochanka, ale nie chcemy tracić wielbiciela, słuchacza oraz kompana od piwa — toteż będziemy mamić go perspektywą naprawy tego, co bezpowrotnie złamane?
To wszystko są niestety bardzo kiepskie powody. Nie wytrzymujące krytyki.
Gdy w grę wchodzą pulsujące emocje, warto rzecz przeczekać. Rozstanie — jak każda utrata — ma swoje stadia, których się nie przeskoczy. Być może za rok (albo pięć) każde z Was będzie już w zupełnie innym miejscu, a przeszłe urazy i krzywdy stracą swoją ważność. Być może. Wszystko zależy od osobistej wrażliwości.
Bywają ludzie, którym łatwo przychodzi puszczanie nieaktualnych już przykrości w niepamięć. Bywają tacy, którzy nie zapomną nigdy. Nie ma co z tym wojować i nawoływać do "bycia rozsądnym", gdy druga strona wyraźnie unika kontaktu.
Najgorszą rzeczą, jaką można zrobić jest wmawianie sobie, eksowi oraz wszystkim dookoła, że zasadniczo to "nic takiego się nie stało." Co prawda nie stanowimy już pary, co prawda to szczęśliwsze z nas w ciągu jakiegoś kwadransa od rozstania ułożyło sobie życie intymne z kimś innym — ale to przecież drobiazg, prawda? Drobna korekta kursu. Nie pozwalamy, bo coś tak drobnego nas rozdzieliło. Nadal jesteśmy przyjaciółmi!
Patrzyłam kilka razy na ludzi, którzy deklarowali w bliskim towarzystwie coś podobnego. Połowa deklarująca (ta z życiem ułożonym) zwykle jest z siebie bezgranicznie zadowolona. Połowa mniej fartowna najczęściej krótko przytakuje deklaracji, zachowując przy tym bardzo szczególny wyraz twarzy. Kto go widział, ten go od razu rozpozna.
Nie fundujmy osobie do niedawna najbliższej takiej wysublimowanej tortury. Ani nie pozwalajmy, by robiono to nam.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze