Uważaj na to, co wrzucasz do sieci!
MONIKA BOŁTRYK • dawno temuInternet to nie tylko źródło informacji, ale też miejsce społecznych relacji. W sieci mamy wiele możliwość kontaktu z innymi osobami, zaistnienia, zdobycia jakiejś formy popularności. I zdarza się, że korzystamy z tego bez umiaru, a wręcz narażamy się na nieprzyjemności i niebezpieczeństwa mówiąc o sobie za wiele.
Z najnowszych badań przeprowadzonych przez Grupę TNS wynika, że aż 80 proc. polskich internautów umieszcza swoje zdjęcia w sieci, głównie w serwisach społecznościowych takich jak Facebook czy Nasza Klasa. Internet pełen jest intymnych treści, na których utrwalone są sceny z życia rodzinnego, a nawet często erotycznego. W żadnym innym europejskim kraju nie ma aż tylu osób ujawniających swoją prywatność w sieci. W Niemczech z możliwości zamieszczania fotografii w serwisach korzysta niespełna połowa internautów, w Finlandii 37 proc., a we Francji 54 proc. Co ciekawe, w rozwiniętej technologicznie Japonii tylko 28 proc.
— Tak, często wrzucałam swoje zdjęcia do sieci. Może chciałam się trochę pochwalić, a sporo podróżuję. Dobrze wyglądam, co doceniali moi znajomi. Mam wiele miłych komentarzy pod fotkami – mówi Anita, 33-letnia graficzka komputerowa.
Nieco osłabł jej entuzjazm do zamieszczania zdjęć, kiedy wśród fotek z wakacji zamieściła kilka z Cypru, w tym w bardzo skąpym bikini. A ma czym się pochwalić. Chodzi na siłownię, w tajemnicy zdradza, że chirurgicznie skorygowała piersi, które zawsze wydawały jej się za małe. Koledzy z pracy przesyłali sobie zdjęcie na maila. Ktoś napisał komentarz, że niezła z niej dupa, ale też, że ekshibicjonizm się leczy, że wygląda jak dziwka. Szef zaprosił ją na rozmowę i poprosił, żeby nie robiła tyle zamieszania.
— Bolało. Ludzie są zawistni. Na swoich profilach zablokowałam możliwość dostępu do informacji osobom spoza znajomych – mówi Anita.
Tyle, że chłopak ma dostęp do wszystkich informacji. Kiedy pojechał do swoich rodziców, ona wybrała się na imprezę. Było sporo alkoholu i wygłupy. Na jednym ze zdjęć jakiś chłopak trzyma rękę na jej biuście, a koleżanka wrzuciła je do sieci. Tłumaczyła narzeczonemu, że do niczego nie doszło. Nie uwierzył. Był zazdrosny i już wcześniej robił jej awantury podejrzewając, że nie jest jedyny. I chociaż Anita zapewnia, że nigdy go nie zdradziła, to on odszedł. Dziś z dużo większym umiarem wrzuca zdjęcia do sieci i pozuje do nich.
Serfowanie w godzinach pracy
Sieć zabiera też czas. Najczęściej ten, który powinniśmy przeznaczyć na pracę. Polscy internauci przez 4 godziny w tygodniu korzystają z poczty elektronicznej, a przez kolejne 3,5 godz. z serwisów społecznościowych. Wydaje nam się, że jak się ukryjemy za monitorem komputera, to nikt nie zobaczy, co robimy. Niekoniecznie, bowiem szef może wprowadzić monitoring przeglądanych treści na służbowym sprzęcie. A wtedy jak na dłoni będzie widział, czym wypełniamy godziny, za które nam płaci.
Magda długo nie mogła rozgryźć, na jakiej zasadzie szef przyznaje premie i awanse. Pracuje w administracji jednej z fabryk samochodów. Wykonywała swoje obowiązki. Ale było coraz gorzej. Aż pewnego dnia wezwał ją na dywanik i powiedział, że płaci jej za pogaduszki z koleżankami, a ona w pokoju była tylko z dwiema innymi pracownicami. Nawet obraziła się na nie podejrzewając, że któraś na nią donosi. Ale wyciekło, że szef podgląda, kto co robi w sieci.
— Było mi strasznie wstyd. Wysyłałam prywatne maile ze służbowej skrzynki. Wchodziłam na portale społecznościowe. Wszyscy to robią. Szczególnie młodzi, starsze babki nie mailują, ale za to plotkują, przeglądają gazetki firm kosmetycznych i wychodzą co chwila na papierosa, ale nagle wyszły na super pracowników. To bzdura. Sama się zwolniłam, to świństwo czytać cudze wiadomości – mówi Magda.
Internetowa narzeczona
Anna jest singielką, jeszcze nie tak dawno dumną ze swojej "pojedynczości". Ale po 30. zatęskniła za partnerem u boku, rodziną i dziećmi. Rozejrzała się wokół siebie i zobaczyła, że większość jest już zajętych, a w dyskotekach małolaci. Zalogowała się w jednym z serwisów randkowych. Pisze do niej wielu mężczyzn. Ale żaden ją nie zainteresował na tyle, żeby zbudować związek. Najbliżej była z pewnym lekarzem. Mądry, ale też z życiową fantazja. Tylko że wciąż żyli w jakimś trójkącie z jego byłą żoną, a to mieszkanie nie podzielone po rozwodzie, a to sprawy związane z dzieckiem. Do pasji ją doprowadzało, kiedy mówił nie „była żona”, tylko „żona”, albo „Ewcia”. Nie wytrzymała. W sumie ma za sobą około 100 randek. Niektóre skończyły się po jednym spotkaniu. Relacjonuje je na blogu — pod pseudonimem. A tutaj jest trochę seksu i sporo humoru. Ale za nic nie chciałaby, żeby wyszło na jaw jej prawdziwe imię i nazwisko.
— Jestem menedżerem, szefową dla około 30 osób. Nie wyobrażam sobie, żeby moi pracownicy to przeczytali. Zapadłabym się pod ziemię – mówi Anna.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze