Przyślę panu list i klucz
LAURA BAKALARSKA • dawno temuAmerykanie mają takie powiedzenie: jeśli komuś bardzo długo źle się wiedzie, to mu nie należy współczuć. Bieda w domu, umiejętności są, tylko chęci do roboty brak. A czy można obcym ludziom zaproponować coś lepszego niż zarobek? No wiem, można... darowiznę.
Jak prawie każdy mam sąsiadów. Moi sąsiedzi – jak chyba wszyscy sąsiedzi na świecie – to nagła śmierć, a nie sąsiedzi. Jedni na przykład słuchają głośno nie mojej muzyki. Inni walą piłką do kosza w ścianę. Jeszcze inni kłócą się, stosując system włoski: przy pootwieranych oknach, bo inaczej małżeńska kłótnia nie miałaby mocy urzędowej. A jeszcze inni wystawiają swoje wory ze śmieciami na klatkę schodową, gdzie dojrzewają (wory ze śmieciami, nie sąsiedzi) po trzy, cztery dni, wydając z siebie kwaśny odór acetonu. Ci ostatni – to jest ciekawostka – są właścicielami pisma o tematyce medycznej.
Mam jeszcze takich sąsiadów, którzy namiętnie korzystają z piwnicy. Sąsiad żyje z prac remontowych i te swoje prace, które mu się nie mieszczą na klatce schodowej, trzyma w piwnicy. Sąsiad jest z wykształcenia elektrykiem. Kilka lat temu był łaskaw wyświadczyć mi odpłatną przysługę: w mojej piwnicy zamontował światło. Akurat był bez pracy i z siedmioletnim zakazem prowadzenia samochodu, gdyż miał dziwny zwyczaj prowadzenia po pijaku i wpadania w karzące łapy policji.Przędli w tym domu cienko. Dwoje dzieci, żona też bez pracy. Zaproponowałam więc, żeby mi zmienił całą instalację elektryczną w mieszkaniu. Żeby policzył, ile to będzie kosztowało, i wziął się do roboty.
– Aha – powiedział. I nic. Zaproponowałam drugi raz.
– Aha – powiedział znowu. Trzeciego razu nie było.
Sąsiedzi ci czasem coś ode mnie pożyczają. Szklankę mąki, szklankę oleju, zapałki, sól. Przysyłają po to dzieci. Pożyczam i nie liczę przecież, że oddadzą. Traktuję to jak dobry uczynek. Przynajmniej wiem, że się to nie zmarnuje.Ale sąsiedzi pożyczają też klucz do piwnicy. Miesiąc, w którym nie brali mojego klucza, jest chyba dla nich miesiącem straconym. Biorą pod hasłem „zaraz odniosę”. Zaraz to jest taki bardzo duży zarazek. Kiedyś trwał trzy tygodnie. Klucz na ogół nie wraca do mnie sam z siebie. Muszę chodzić i się upominać, przy czym jestem traktowana jak natręt, który się narzuca. Dostać swój własny klucz to jest rzeczywiście księżycowe oczekiwanie.
Za którymś tam razem udzieliłam pouczenia. Powiedziałam:
– Tym razem pożyczam ten klucz na całą dobę i proszę go sobie dorobić u ślusarza.
Czy to zrobili? Otóż wątpię, bo po miesiącu po klucz zgłosiła się dla odmiany sąsiadka.
– Dałam państwu do dorobienia i co? – zdziwiłam się.
– Bernard znowu zgubił – powiedziała sąsiadka, uważając widocznie, że to mi powinno wystarczyć.Ale ja miałam swoje wunderwaffe. Wręczyłam klucz do piwnicy i powiedziałam:
– To dla państwa.
– Dziękuję – sąsiadka na to i cap! klucz do kieszeni.
Ale ze mną to od czasu do czasu lekko nie ma.
– Pięć złotych się należy – powiedziałam, wyszczerzając się radośnie. – Tyle ze mnie zdarł ślusarz.
Ta akcja przyniosła mi spokój na jakieś trzy lata.I oto przedwczoraj znowu pojawił się sąsiad po klucz. A że miałam włamanie do piwnicy i uszkodzono mi przy tym światło, przekalkulowałam sobie – naiwnie zresztą – pewne rzeczy. Więc mu ten klucz pożyczyłam i zapytałam, czy mógłby przy okazji zajrzeć do mnie, powiedzieć, co tam się stało, naprawić to i skasować mnie, na ile uzna.
– No pewnie – powiedział sąsiad. – Nie ma problemu.
Dziesięć minut później odesłał klucz nieletnią córeczką. Można powiedzieć: facet z klasą, co? Światła, rzecz jasna, nie naprawił. Nawet nie postawił diagnozy, co się tam stało. Teraz się zastanawiam, co mu powiem, kiedy znowu przyjdzie po klucz. Czy wersja, że klucz mi upadł w ciemnej piwnicy i nie mogę go znaleźć, będzie wystarczająco dobra?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze