Smak herbaty
KATARZYNA GAPSKA • dawno temuKiedy ktoś w nowym kraju po raz pierwszy częstuje herbatą, to tak jakby wręczał wizytówkę swojej ojczyzny. W sposobie jej parzenia, smaku, temperaturze, w naczyniach, w jakich jest podawana, odbija się nie tylko tradycja, ale i temperament kraju.
Niektórzy dzielą ludzi na pijących herbatę i resztę świata. Miłośnicy herbacianego naparu mają rzekomo bogatsze życie wewnętrzne, są spokojniejsi, bardziej zdyscyplinowani i zadowoleni niż kawosze. Zastanawiam się, czy przypadkiem tego twierdzenia nie wymyślił Anglik podczas „five o'clock”, jednak jestem skłonna w to uwierzyć.
Poza dobroczynnym wpływem na zdrowie herbata ma według mnie jedną szczególną zaletę. Otwiera ludzkie serca. Ileż to razy podczas podróży częstowana byłam herbatą. Kawy na początku zawierania znajomości poza Polską raczej sobie nie przypominam. Pamiętam za to marokańską słodką miętową herbatę z suszonymi różyczkami pitą na pustyni, egipską czerwoną i gorącą karkade na suku w Kairze, turecką herbatę jabłkową w jaskini w Kapadocji, mrożoną jaśminową na statku w Wietnamie i mocną, czarną jak smoła rosyjską podaną w ciężkich szklankach w pociągu jadącym do Moskwy. Wszystkie te szklaneczki i filiżanki z aromatyczną zawartością stawały się początkiem nowych przyjaźni.
Temperament Sri Lanki wydaje mi się na początku bardzo brytyjski, kiedy pierwszego wieczoru po przyjeździe smakuję w hotelu „welcome tea”. Na bambusowym stoliku staje spory dzbanek, piękne białe filiżanki, cukier, gorące mleko. Herbata z mlekiem przy takiej temperaturze powietrza wydaje mi się barbarzyństwem. Ale tylko do czasu wypicia pierwszej filiżanki. Z każdym łykiem zakochuję się w niej bardziej i bardziej, a potem nic nie może się już równać ze smakiem cejlońskiej herbaty: ani imbirowe piwo, ani sok ze świeżego ananasa, ani arak, ani nawet orzeźwiające wnętrze orzecha kokosowego.
Herbata to pierwsze skojarzenie, jeżeli zapytamy kogoś o Cejlon, choć jeszcze dwa wieki temu nikt o niej na wyspie nie słyszał. Pierwszą plantację w 1867 roku założył na Cejlonie w Lodecondera koło Kandy Szkot James Taylor. Skromna, pionierska uprawa na przestrzeni 140 lat rozwinęła się do blisko 200 hektarów upraw.
Plantacje pokrywają malownicze wysokie wzgórza w okolicach Nuwara Eliya, herbacianej stolicy kraju. Niełatwo się tam dostać. Mniej odporni podróżnicy zapadają na chorobę lokomocyjną rzucani w pojazdach to na jedną, to na drugą stronę. Na 90-kilometrowym odcinku z Kandy zakrętów jest więcej niż małp w tutejszych lasach. A te spotykamy na każdym kroku. Pojazdy muszą pokonać różnicę wysokości około 1500 m. Nuwara Eliya, najwyżej położone miasto na wyspie, jest bardzo angielskie. W centrum stoi stylowa poczta i czerwone budki telefoniczne. Brytyjskość czuć też w hotelu o wymyślnej nazwie, z pokojami niczym komnaty w pałacu królowej Elżbiety i w słowach boya szepczącego „yes, madame”, kiedy prosi się go o rozpalenie w kominku. Tak, w kominku, bo Nuwara Eliya to jedyne chłodne miejsce na wyspie. Chłodem tłumaczy się też liczbę sklepików sprzedających alkohole i arak rozlewany na szklanki. Co mają robić Tamilowie, kiedy ich żony pracują na plantacjach? Nasz przewodnik, zapytany o dużą liczbę zataczających się mężczyzn, wcale się nie dziwi.
Właśnie ze względu na klimat przypominający ciepłą angielską wiosnę Nuwara Eliyę upodobali sobie na początku XIX wieku Brytyjczycy. Wykarczowali dżunglę, by uprawiać tu kawę. Kiedy jednak zaraza zniszczyła plantację, bardzo szybko przestawiono się na herbatę, słusznie uważając, że tutejszy klimat i wysokość będą dla jej uprawy idealne.
Do pielęgnacji i zbiorów herbaty sprowadzono Tamilów z Indii. Herbaciane listki ręcznie zrywają odziane w barwne sari Tamilki. Z ogromnymi koszami zawieszonymi na zakładanych na czoło pasach, rwące oburącz herbatę pełnymi gracji ruchami kobiety wyglądają jak szamanki. Nie ma takiej maszyny, która zastąpiłaby ich zręczne dłonie. Praca wymaga nie tylko wprawy, ale też skupienia. Do kosza nie może dostać się żaden przypadkowy listek, bo pogorszyłoby to jakość całego zbioru. Doświadczona zbieraczka potrafi w ciągu dnia zebrać nawet 25 kg zielonych liści. A zrywa się jedynie trzy górne listki z przyciętych na 1–1,2 m wysokości herbacianych krzaków. Z zamkniętych w pąki liści szczytowych uzyskuje się herbatę najprzedniejszego gatunku. Na Cejlonie herbatę zbiera się cały rok, więc Tamilki nie mogą narzekać na brak pracy.
Kiedy w popołudniowym słońcu przechadzamy się między niskimi krzakami Camellia thea w pobliżu górskiego kurortu Ella, spotykamy wiele osób. Oprócz Tamilek o nozdrzach zdobionych złotymi kolczykami i gibkich ciałach spowitych barwnymi tkaninami spotykamy dzieci w białych szkolnych mundurkach i miejscowego starego dziwaka. Są też zwierzęta. Czasami między krzewami mignie wąż, spośród gałęzi wyskoczy barwny ptak, a na kamieniach wygrzewają się kameleony. Najwyższe górskie szczyty przyoblekają chmury, przez które przedziera się słońce łaskoczące woskowate herbaciane liście i wątłe kwiaty, wstydliwe chowające płatki w zieleni krzaków. Herbaciany kwiat jest delikatny, pastelowożółty i dostojny. Przypomina tutejsze kobiety. Egzotycznie piękny, skromnie chowa się w bezpiecznym zaciszu.
Gdzieś w oddali, ukryte między wzgórzami pokrytymi miękką herbacianą zielenią, majaczą budynki fabryk Estate Lipton i innych dobrze znanych marek. Patrząc na nie, myślę o tym, jak daleką drogę musi przebyć herbata, by znaleźć się w mojej filiżance. Z zielonego liścia musi stać się czarnym aromatycznym, szeleszczącym wnętrzem eleganckiej puszki. W tym celu najpierw długo traci wodę, leżąc w zaciemnionym i suchym miejscu. Potem wiotkie już liście skręcają się, a im mocniej się zwiną, tym napar herbaciany będzie intensywniejszy. Następnie fermentują, by zmienić kolor na brunatną czerwień, głęboki granat lub brąz. Na koniec wysuszona i posortowana rozmiarami herbata jest ważona i w specjalnych drewnianych skrzyniach trafia na aukcję w Kolombo.
Herbata ma wiele tajemnic, jak chociażby skróty stosowane w oznakowaniach. Po krótkiej wizycie w fabryce herbaty już wiem, że B.O.P. (Broken Orange Pekoe) oznacza najbardziej szlachetną odmianę herbaty łamanej, osiągającą bardzo wysoką cenę. Niżej w hierarchii stoi B.P. (Broken Pekoe) krojona z najgrubszych liści, a niżej jeszcze B.O.P.F. (Broken Orange Pekoe Fennings) - najdrobniejszy odsiew pociętych liści i Pekoe Dust, czyli proszek stosowany do produkcji herbat ekspresowych. Oprócz nich są jeszcze herbaty typu F.O.P., F.B.O.P., T.G.F.O.P. i inne. Jednak tajniki skrótów wolę zostawić prawdziwym znawcom. Powiem tylko, że wszystko zależy od procesu produkcji, wielkości liści, rodzaju plantacji, jej geograficznego ulokowania, sposobu suszenia, sortowania i renomy fabryki. Ale czy o tym wszystkim myślimy, sięgając po filiżankę herbaty?
Zaparzam ją w białym dzbanku, tak jak to robią na Sri Lance. Z siteczka wypływają pomarańczowe węże esencji i zaczynają krążyć po okrągłym naczyniu. Kiedy napar ma bursztynowy odcień, przelewam odrobinę do filiżanki, słodzę, dodaję ciepłego mleka i w ten sposób przywracam obrazy z wyspy zwanej Łzą Indii. Smak jest niepowtarzalny, tak jak odbyta na Cejlon podróż. Jak każda podróż.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze