Nie podobam się sobie i nie mam ochoty na seks. List do Seksuologa
NINA WESOŁOWSKA • dawno temuNiska samoocena, brak wiary w siebie, w swoją atrakcyjność i kobiecość wpływają negatywnie na wiele sfer życia. Jeżeli kobieta nie podoba się sobie, jest przekonana, że podobnie widzi ją jej partner. Psują się wzajemne relacje, a przede wszystkim ginie namiętność i ochota na zbliżenie. Jak poradzić sobie z tym problemem? Na pytanie Czytelniczki odpowiada Seksuolog Marta Kołacka.
Szanowna Pani Marto!
Dziś, właściwie to przed kilkoma chwilami, natknęłam się na Pani artykuł w Internecie.
Zacznę od tego, że mam na imię Emilia i mam 28 lat. Dziś w miejscu, w którym byłam, stał stary połamany rower. Z przyczyn mojego wyczucia estetycznego, postanowiłam zrobić zdjęcie tego roweru (był on chyba od wielu lat nieużywany, wyglądał niebanalnie). Niestety, po korytarzu kręciło się kilka osób, więc udając, że szukam czegoś w telefonie, postanowiłam przeczekać, aż te osoby wyjdą. I tu rozegrał się dramat. Pewna pani wyprowadzała swój rower z piwnicy i zapytała mnie, stojąc w odległości około 3 metrów "Czy będziesz tutaj chwilę STAŁ?". Odwróciłam głowę w jej stronę, a ona zrobiła zdziwioną minę i zapytała "Ty jesteś chłopak czy dziewczyna?". Jej ton nie był złośliwy. Ona naprawdę miała wątpliwości. Nie ukrywam, że bardzo mnie to przytłoczyło. Wracając do domu autem, niechcący wystraszyłam pieszych wchodzących na przejście i o mały włos nie wjechałam na skrzyżowanie na czerwonym świetle. Na szczęście to nie było wielkie miasto. Właściwie to tylko jeden z wątków mojego problemu. Dużo by pisać. Ale czuję, że w końcu muszę coś z tym wszystkim zrobić, bo za jakiś czas może być za późno. Po pierwsze, faktycznie, wyglądam jak chłopak. Nawet nie jak facet, jak chłopak. Mam damską fryzurę, ale niezbyt długą. Kształt mojej twarzy jest na tyle brzydki, że fatalnie wyglądam w dłuższych włosach. Jestem chuda i mimo badań lekarskich i wielu prób nie mogę przytyć. Nawet jeśli troszkę przytyję, to i tak po pewnym czasie chudnę. Mam 168 cm wzrostu i ważę 47 kg, w najlepszym wypadku 49–50.
Prawdopodobnie to efekt genów ojca. Mam brzydką cerę, przetłuszczoną z rozszerzonymi porami, jestem raczej blada, bo nie znoszę upałów. Za to kocham jesień i zimę. A to z kolei efekt genów mamy. Dodam, że dbam o twarz w sposób właściwy dla mojej cery. Tanie kremy, drogie kremy, i tak jeden efekt, czyli brak efektu. Zejdę teraz nieco niżej. Plecy: od wczesnego okresu dojrzewania noszę na moich plecach, albo raczej w nich, skoliozę dwułukową piersiowo lędźwiową. Niestety, do tego jest rotacja trzonów i klatki piersiowej. Moje plecy wyglądają okropnie. Skolioza w odcinku piersiowym to skolioza drugiego stopnia, około 30 stopni skrzywienia. W odcinku lędźwiowym mniej. Kręgosłup boli mnie praktycznie ciągle. Do tego cierpnące nogi i silne bóle głowy. Niestety, w miejscu mojego zamieszkania opiekę medyczną mamy fatalną. Moja skolioza była leczona tylko ćwiczeniami symetrycznymi. Ortopedzi w tym miejscu parsknęliby końskim śmiechem. Muszę nosić bardzo luźne ubrania, t-shirty w rozmiarze L, bo nawet w rozmiarze M widać wystającą prawą stronę pleców. Piersi: niemalże brak. Jako 18-latka urodziłam dziecko. Synka karmiłam krótko, bo nie było z czego. Troszkę pomagały mi zioła na laktację. Aktualnie staniki w rozmiarze A są na mnie za duże:-( Zejdę jeszcze niżej: seks. I tu — znowu brak. Od kilku miesięcy nie mam w ogóle ochoty na seks. Wcześniej kochaliśmy się z mężem częściej (jesteśmy małżeństwem od ponad roku), ale sama dziś nie wiem, jak to było możliwe i nawet już nie pamiętam, jak to jest mieć ochotę na seks… Myślę, że ja po prostu nie mam popędu, bo nie interesuje mnie seks ogólnie, nie tylko z mężem, ale z mężczyznami (z kobietami też nie). Kochamy się z mężem raz na przysłowiowy ruski rok. Dla mnie to i tak za często, dla męża — za mało. Praca męża sprawia, że potrzebuje odreagowania. Czuję to po sposobie, w jaki mnie dotyka w łóżku. Czasami bywa nerwowy, na granicy zachowania niewerbalnego i werbalnego. Często wyraża słownie chęć zbliżenia. Coraz częściej jest smutny, a gdy pytam dlaczego, odpowiada, że nie wie albo, że tylko mi się tak wydaje. Ja natomiast jestem skrajnie wyciszona od jakiegoś czasu. Tak jakby nie było we mnie emocji. W ogóle obawiam się, że w domu przejęłam rolę męską. Owszem, mąż zarabia o wiele więcej niż ja i naszym codziennym życiem rządzi mój małżonek. W 90% przypadków ja wymyślam, co będziemy jedli na obiad, nawet gdy ja jestem w pracy a on w domu, ja podaję listę zakupów, od prostych czynności do poważnych decyzji związanych z przeprowadzką do nowego domu. Owszem, mój mąż chętnie przeprowadziłby się do naszego własnego domu zbudowanego na działce jego wujka, ale nawet nie zajrzał do wszechwiedzącego Google, żeby poszukać jakiejś lokaty, książeczki oszczędnościowej. Takową ja znalazłam i założyliśmy, z jego propozycją, żeby lokata była zapisana na moje nazwisko. Gdy siedzieliśmy razem w banku, pytania związane z kontem oszczędnościowym zadawał kto? — ja.
Mogłabym podać wiele przykładów. Mam też jedną poważną słabość. Studia. Odkąd zaczęłam studiować, dosłownie, nie mogę skończyć. Obawiam się, że uznałam naukę jako jedyny ratunek od regresywnego wpływu zacofanej wsi… niestety nigdy nie było mnie stać na przeprowadzkę. Skończyłam studia magisterskie i dwie podyplomówki. Czuję, że studia i wykształcenie poprawiają w jakimś stopniu moją samoocenę. Mój mąż nie chce już słyszeć o kolejnych studiach, choć marzy mi się doktorat lub psychologia. Mam ogromny pęd i pragnienie nauki. To przekłada się w wizje przyszłości, chciałabym wpłynąć na polepszenie naszego bytu materialnego.
Ogólnie podkreślę, że czuję się jak facet. Raczej nie z własnego wyboru. Najgorsze jest to, że będąc wykształconą osobą, nie potrafię sama temu zaradzić. Co się ze mną dzieje? Pytam samą siebie chyba ze sto razy dziennie. Proszę o radę.
Pozdrawiam, Emilia
Do mojego poprzedniego listu powinnam jeszcze dodać, że mój mąż jest bardzo dobrym człowiekiem. Ma dobre serce. Oczywiście do tej pory jedynie w kwestii moich planów ze studiami potrafił kategorycznie powiedzieć „NIE” (choć wolałabym, żeby mówił to słowo w okolicznościach bardziej temu stosownych, np. gdy jestem ostatnio coraz częściej rozleniwiona w pracy i w domowych obowiązkach, wolałabym wtedy usłyszeć "Nie, zamiast tego idziemy, jedziemy gdzieś razem". Mój mąż natomiast korzysta wtedy z okazji i sam kładzie się, żeby pospać lub siada przed telewizorem). Wcześniej, gdy byłam jeszcze samotną matką, nie miałam w ogóle w domu telewizora. Wszystkie potrzeby medialne zaspokajał mi Internet. Pod tym względem było mi lepiej. Teraz sama łapię się na tym, że siadam przed telewizorem. Mieszkam z dala od rozwiniętych miast. Jeśli byłaby taka możliwość, dużą wartością byłaby dla mnie Pani porada.
Jeszcze raz pozdrawiam Emilia
Marta Koacka — seksuolog, edukatorka seksualna, terapeutka poznawczo-behawioralna. Pracuje z młodzieżą i osobami dorosłymi. Prowadzi spotkania indywidualne i terapię par w Warszawie oraz online (wszystkie informacje można znaleźć na stronie www.PsychologSeksuolog.pl). Jest przekonana, że można zrobić wiele, by nauczyć się czerpać satysfakcję bądź odzyskać radość z seksu. Nie wierzy w beznadziejne przypadki. Do każdego swojego pacjenta podchodzi z troską, autentyczną chęcią zrozumienia i bez uprzedzeń. Prywatnie wielbicielka kawy, storczyków i dobrej literatury. Adresy przychodni: ul. Bohomolca 17 i ul. Lwowska 6 lok. 5 w Warszawie
Witam Pani Emilio,
opisała Pani swoją sytuację – ma Pani wiele zarzutów do swojego wyglądu, nie czuje się Pani ani pewnie, ani kobieco. Dodatkowo, nie jest Pani zachwycona podziałem obowiązków z mężem ani wspólnym spędzaniem czasu. To naprawdę wystarczy, aby zniechęcić kobietę do seksu. Nie dziwię się więc, że na chwilę obecną ma Pani wrażenie, że nie ma Pani w ogóle popędu.
Czytając Pani list, miałam wrażenie, że jest Pani osobą bardzo niepewną siebie, wręcz kurczącą się w sobie. Z Pani listu wynika, że jedynie zdobywanie kolejnych tytułów i kończenie kolejnych studiów pozwala Pani poczuć się na chwilę kompetentnie. By mogło się coś zmienić, niezbędna jest Pani praca nad samooceną.
Widzi Pani siebie i swoje ciało jedynie w czarnych barwach. Ani mały biust, ani problemy z cerą, ani nawet fizyczne trudności nie sprawiają, że kobieta nie może się podobać sobie lub innym. Każdy z nas ma wady, ale każdy ma także zalety. Jestem absolutnie pewna, że Pani nie jest wyjątkiem. Na pewno gdy zapyta Pani męża, co się mu w Pani podoba albo co mu się w Pani spodobało na początku Państwa znajomości, będzie mógł podać całą listę. Obawiam się tylko, że na początku nie uwierzy mu Pani.
Bardzo bym chciała, aby prosta porada „proszę znaleźć w sobie zalety i polubić swoje ciało” była skuteczna. Niestety zwykle wymaga to konkretnej pracy. W trakcie terapii zaczynany od określenia, jakie przekonania ma się na swój temat, skąd one się wzięły, pokazujemy podwójne standardy (w podobnych przypadkach to np. „Keira Knightley jest chuda i bez biustu i może się podobać, ale ja – nie”). Powoli dążymy do tego, aby spojrzeć na siebie obiektywnie. Podkreślam – obiektywnie – a nie krytycznie. To istotna różnica. Efektem takiego spojrzenia może być wewnętrzna postawa w stylu „mam wady, z których część muszę zaakceptować a może nawet pokochać (np. typ sylwetki, blizny), a część mogę zmienić (np. dbając o swój kręgosłup), ale mam także wspaniałe zalety, które działają na mojego mężczyznę.”
Wiem, że dużo łatwiej jest postanowić zmienić myślenie o sobie niż to faktycznie zrobić. Jest to jednak jak najbardziej możliwe. To, co mogę poradzić, to poszukanie terapeuty w okolicy, podjęcie terapii online lub znalezienie odpowiedniego poradnika do pracy własnej. Odpowiedniego – czyli zawierającego praktyczne ćwiczenia, które można samodzielnie wykonać. Osobiście polecam na przykład książkę „Kobieta i poczucie własnej wartości" S. Dillon, M.C. Benson. Im bardziej się Pani zaangażuje i im więcej włoży pracy w zaproponowane w trakcie terapii lub pracy własnej zadania, tym pozytywniejsze zmiany będą zauważalne.
Napisała Pani, że mąż jest dobrym człowiekiem. Absolutnie nie kwestionuję tego. Nie zmienia to jednak faktu, że potrzebuje Pani zmian w swoim związku. Aby mogła Pani odczuwać ochotę na seks, potrzebuje Pani poczuć się kobieco. Z jednej strony jest to zadanie dla Pani, aby poczuć się lepiej w swoim ciele (o czym pisałam wcześniej), z drugiej dla Pani partnera. Ma Pani poczucie, że większość decyzji jest w Pani rękach oraz że to Pani musi się starać i zajmować różnymi sprawami. Myślę, że sytuacja wymaga renegocjacji między Państwem.
Proszę się zastanowić, co musiałoby się zmienić, aby nie była Pani obciążona odpowiedzialnością, a później proszę opowiedzieć mu o tym. Gorąco namawiam, aby nie była to rozmowa zawierająca zwroty „bo ty zawsze” albo „bo ty nigdy”. W takim przypadku ludzie czują się zaatakowani i zmuszeni do obrony. Im bardziej będzie to spokojna i rzeczowa rozmowa, tym lepsze mogą być jej owoce. Łatwiej będzie Pani partnerowi przyjąć komunikat typu „podobało mi się, gdy załatwiłeś sprawę w urzędzie” albo „bardzo bym chciała, abyś kwestię budowy domu wziął całkowicie na siebie”. Każdy z nas woli być chwalonym lub dostać zadanie do wykonania niż słuchać, co zrobił źle.
Podobnie z wolnym czasem. Nie ma Pani ochoty leżeć przed telewizorem w wolne dni i wolałaby Pani zrobić coś innego. Proszę powiedzieć o tym mężowi, na początek być może proponując coś konkretnego. Gorąco namawiam, aby zaznaczyła Pani, jak jest to ważne dla Pani oraz aby pokazała Pani partnerowi, że nowe doświadczenia pozwalają Pani poczuć się ważną dla niego czy po prostu dobrze się bawić.
Zaznaczyła Pani, że Pani partner traktuje seks jako rozładowanie napięcia. Domyślam się, że to także nie pomaga Pani otworzyć się na zbliżenia. Gdy seks jest sposobem na poradzenie sobie ze stresem, staje się nudny, rutynowy, bezosobowy. Staje się narzędziem do odreagowania a nie drogą do zbliżenia się i zachwycenia się sobą nawzajem.
Rozumiem, że Pani partner nie ma łatwej pracy i że potrzebuje odreagowania. Rozładowanie napięcia jest świetną rzeczą, ale absolutnie nie przez seks! Takim rozładowaniem może być sport (bieganie, siłownia, piłka nożna) lub hobby (majsterkowanie, planowanie podróży, zbieranie znaczków), ewentualnie spotkania ze znajomymi czy sposoby na rozluźnienie się (masaż, sauna, medytacja), ale nie seks. Seks ma wynikać z ochoty, pożądania, bliskości i namiętności – tylko wtedy jest naprawdę satysfakcjonujący.
Myślę, że Pani partner potrzebuje poszukać sobie innego sposobu odreagowywania stresu. Myślę też, że potrzebujecie Państwo chyba na nowo się zbliżyć do siebie – na nowo odkryć przytulanie się, całowanie, głaskanie, pieszczenie. Najłatwiej jest zacząć od tych drobnych pieszczot i zaczepiania się, a dopiero z czasem i narastającą ochotą posuwać się dalej. Wydaje mi się, że doświadczenie dotyku partnera na nowo, bez spieszenia się, przymusu, i poczucie, że wynika to z chęci zbliżenia się do Pani a nie odreagowania, może być dla Pani bardzo ważnym, rozpalającym przeżyciem.
Nie będę ukrywać, że sporo pracy przed Panią i przed Państwem. Osobiście mam wrażenie, że warto. Dzięki zmianom w widzeniu siebie i zmianom w związku będzie mogła Pani poczuć więcej energii i pozytywnych uczuć, których obecnie brakuje. Będzie mogła Pani poczuć się pewniej, bardziej kobieco. Będzie Pani mogła czuć się kochana i doceniana, doświadczyć spokoju i szczęścia. Dlatego uważam, że warto i gorąco namawiam Panią na zawalczenie o siebie i swoje szczęście.
Pozdrawiam serdecznie,
Marta Kołacka
Masz problem, wyślij do nas list z pytaniem do seksuologa, magda.trawinska@kafeteria.pl (z dopiskiem List do Seksuologa)
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze