Jesienna miłość
MONIKA BOŁTRYK • dawno temuW czasach kultu młodości ludzie, którzy zakochują się na jesieni życia, budzą mieszane uczucia. Najbardziej boleśnie przeżywają brak zrozumienia ze strony rodziny, bo dzieciom wydaje się, że powinni już tylko niańczyć wnuki. A przecież z wiekiem nie tracimy zdolności do zakochania się i może jak nigdy wcześniej potrzebujemy kogoś, kto nas zrozumie i będzie wspierał.
Młodzi myślą, że miłość w jesieni życia jest niemożliwa, niepotrzebna, a wręcz nieestetyczna. Często nie zgadzają się na nowe związki swoich rodziców. Tymczasem badania prowadzone na całym świecie dowodzą, że małżeństwa zawierane w jesieni życia mają dobroczynny wpływ. Nawet jeśli starsi rodzice mogą pochwalić się dobrym kontaktem z dziećmi, to one nie zastąpią im relacji z rówieśnikami, którzy mają podobne problemy, ale też wspomnienia i mentalność. Dzięki temu rozumieją się bez słów.
To nieprawda też, że starsi ludzie nie mają potrzeb seksualnych. Z badań OBOP przeprowadzonych w 2007 r. wynika, że dla 25 proc. Polaków po pięćdziesiątce seks jest nadal ważną sprawą. Niektórzy dopiero w tym wieku rozwijają skrzydła, bo nie muszą już bać się niechcianej ciąży, mają mniej obowiązków, są bardziej wypoczęci i zrelaksowani. Dzieci już wyfrunęły z gniazda, oni są na emeryturze i w końcu mogą skupić się na sobie i swoich potrzebach. Udane życie intymne daje starszym ludziom dużo radości. Szczególnie w czasach, kiedy medycyna zna już skuteczne sposoby na niedomagania w tej sferze. Poza seksem mogą dawać sobie wiele czułości i poczucie bliskości.
Nieprawdą jest również, że starsi wiążą się z rozsądku, bo już nie są w stanie przeżywać zakochania, chociaż często dzieciom wydaje się, że ich mama czy ojciec emeryt nie może chodzić z głową w chmurach, powinien być stateczny i rozważny. Tymczasem człowiek z wiekiem traci zdrowie, ale nie zdolność do uczuć. Miłość pojawiająca się w jesieni życia daje często więcej radości, niż ta młodzieńcza, bo ludzie są już doświadczeni i wiedzą, czego unikać w związkach. Dlatego nie warto poddawać się stereotypom, że starszym ludziom nie wypada się zakochiwać. Wypada, tak jak wypada przeżyć życie szczęśliwie, realizować swoje marzenia, na które nie było wcześniej czasu. Trzeba poznawać nowych ludzi i nie uciekać przed uczuciem, które może się pojawiać. Rodzina i przyjaciele, nawet jeśli są oddani, nie zastąpią bliskiej więzi, jaką daje związek.
Adela (58 lat, emerytowana nauczycielka z Krakowa):
— Kiedy powiedziałam swoim dzieciom, że z kimś się spotykam, miały oczy jak złotówki. One myślą, że powinnam już tylko dożywać dni pilnując wnuków. Jedna córka ma synka, a druga dwie córeczki. Zawsze podchodziłam do ich problemów ze zrozumieniem. Nigdy nie dostały klapsa. Kiedy wagarowały, przyłapałam je na wypaleniu pierwszego papierosa, czy nie wróciły do domu na noc, długo z nimi rozmawiałam, starałam się rozumieć moje dzieci. Teraz widzę, że to działa tylko w jedną stronę, bo one nie chcą mnie zrozumieć.
Mój mąż zmarł trzy lata temu. Byliśmy zgodnym małżeństwem. Córki uwielbiały ojca. Nam wszystkim bardzo go brakuje i nikt go nie zastąpi. Tylko, że im się wydaje, że już nic mi się od życia nie należy, że powinnam czekać, kiedy dołączę do mojego męża.
Krzysztof był wiele lat przyjacielem rodziny. Kiedy mąż zmarł, bardzo mi pomógł. Dzieci zaczęły podejrzewać, że od dawna mamy romans. To nie prawda, bo dopiero niecały rok temu nasze relacje zmieniły się na bliższe. Wcześniej do głowy mi nie przyszło, że on może być mną zauroczony. Kiedy dowiedziały się, że się spotykamy, nie pytały, jak ja się czuję, czy jestem szczęśliwa, mówiły tylko, że ojciec przewraca się w grobie, że jak mogę z jego kolegą, że przecież grobowiec jest na dwie osoby, czy będę mogła spocząć obok ich ojca. One najchętniej położyłyby mnie żywcem razem z nim.
Krzysztof wiele wnosi do mojego życia. Jest dobrym, cudownym i uroczym mężczyzną. Mam z kim porozmawiać, przytulić się, podzielić problemami, których dzieci nie rozumieją, bo są innym pokoleniem. Obie córki są dobrze sytuowane, ale mają do mnie ciągle pretensje, że nie zajmuję się wnukami, chociaż stać je na opiekunki.
Planujemy z Krzysztofem ślub. Krzysztof nie ma dzieci, jest rozwodnikiem. Moje córki już zapowiedziały, że nie przyjdą. Zawsze byłam przy nich w najważniejszych chwilach ich życia. To dla mnie bardzo bolesne. Ale dzieci wychowujemy innym.
Wiesława (67 lat, emerytowana prawniczka z Białegostoku):
— Piotr ma poczucie humoru. On przewrócił moje życie do góry nogami. Wszystko stało się lepsze. Zobaczyłam, jak może wyglądać związek. Mój mąż był cenionym profesorem, uwielbianym przez studentów, ale w domu był despotą. Całe życie kręciło się wokół niego. Nikt inny się nie liczył. Ani syn, ani ja. Byliśmy potrzebni mu tylko po to, żeby on miał w życiu dobrze. Zajęta pracą i rodziną nawet tego nie zauważałam. Przez te wszystkie lata nauczyłam się z tym żyć. Rozpaczałam, kiedy kilka lat temu w wieku 60 lat zostawił mnie dla młodszej 20 lat kobiety. Dziś dziękuje jej, że go ode mnie zabrała. Inaczej nie doświadczyłabym tej miłości.
Piotr jest wdowcem. Dopiero kiedy go poznałam, zobaczyłam jak można żyć. Czuję się jak księżniczka, adorowana i kochana. Na początku byłam zdumiona, że ktoś w ogóle zwraca uwagę na moje potrzeby, wciąż pyta, jak się czuję, co myślę, czy jest mi dobrze. Syn mieszka za granicą, jest naukowcem, jak jego ojciec. Ucieszył się, kiedy mu powiedziałam, że z kimś się spotykam. Szkoda tylko, że już tego życia zostało tak mało.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze