Obok nas…
CEGŁA • dawno temuZadaję sobie pytanie, na ile wolno nam ingerować w życie i funkcjonowanie osób nieuznawanych potocznie za bliskie – wiesz, czujesz, widzisz, że dzieje się źle, ale nie jest to Twoja rodzina, ani do końca Twoja przyjaciółka. Chciałabym coś zrobić, by zamienić życie Ewy na plus. Ale czy taką osobę można i jest sens ratować, uszczęśliwiać na siłę? Czy raczej należy odstawić... Jako coś kłopotliwego?
Droga Cegło!
Jestem w szoku i zadaję sobie pytanie, na ile wolno nam ingerować w życie i funkcjonowanie osób nieuznawanych potocznie za bliskie – wiesz, czujesz, widzisz, że dzieje się źle, ale nie jest to Twoja rodzina, ani do końca Twoja przyjaciółka czy przyjaciel…
Na moim przyjęciu urodzinowym wieloletnia koleżanka spoliczkowała swojego chłopaka – to tylko czubek góry lodowej… Podkreślam: zaledwie koleżanka, z naszej rosnącej lub malejącej grupy koniarzy, która trzyma się razem na obozach, wypadach weekendowych i czasami na imprezach. Chłopaka nie znam wcale, jest „nowy” i na koniach nie bywa. Ewa natomiast zawsze była tzw. psychiczna, obgadywana jako osoba nietuzinkowa, nie pogodzona i nie radząca sobie ze światem, kontrowersyjna. Zastanawialiśmy się na przykład, czy nie jest alkoholiczką, coraz bardziej się w tym zresztą prywatnie utwierdzam.
Przyznam, że boimy się Ewy. Boją się jej również konie, a może nie tyle boją, co żaden koń nie pozwala się jej instynktownie opanować, nie chce się podporządkować, i w zasadzie dlatego Ewa nigdy nie jeździła i nie będzie jeździć dobrze, ale to już zapewne bardziej temat na psychologię czy intuicję zwierząt… Ostatnio zresztą Ewa na tych naszych wyjazdach już praktycznie nie jeździ, trzyma z nami tylko dla wieczornych popijawek, gdzie może rozwinąć swój pawi ogon.
Chodzi o to, że problemy, ekscesy i rozterki Ewy są w naszej małej rodzince dyżurne, legendarne, przysłowiowe od kilku lat. Na przykład dzwoni do kogoś w środku nocy, boi się, prosi, żeby przyjechać po nią do jakiejś knajpy, gdzie „przegięła”. Zdarzają się momenty graniczne, jak grożenie samobójstwem, przy czym ona robi to bardzo, powiedziałabym, metodycznie, świadomie. Na przykład, gdy za bardzo komuś dopiecze swoimi kłopotami, to już następnym razem dzwoni do kogoś innego z nas – jakby w obawie, że poprzednia „ofiara” już jej nie zechce pomóc, bo ma dosyć… To nie są rzeczy, które zakłócają nam życie, nie do zniesienia, jasne, każdy ma swój próg wytrzymałości i w sumie zawsze może się wypiąć… Ale Ewka ma w sobie coś takiego, co stawia wszystkich na baczność, jej nie można olać, powiedzieć: nie mam czasu. Zawsze brzmi to zbyt poważnie, czujemy się odpowiedzialni. I jednocześnie bezsilni, wiemy, że to się znów w tej czy innej formie powtórzy.
Wracając do urodzin – to była masakra. Ewa przyszła z facetem, którego jeszcze nie znaliśmy. Wydawał się uległy, łagodny, zapatrzony w nią. Ona oczywiście wywaliła o jednego drinka za dużo i zaczęła robić mu „szkołę”. Nie potrafię i nie chcę cytować pijackiego monologu zazdrości, niesmacznych tekstów o macierzyństwie… To było naprawdę ekstremum, zakończone jednostronną napaścią fizyczną, jeszcze nie byłam świadkiem czegoś takiego. Mój chłopak chciał ich oboje wystawić za drzwi, ja się trochę o Ewę bałam w tym stanie. Jak zwykle. Miałam też przykre wrażenie, że wszyscy niby czujemy się nieswojo, ale z drugiej strony jakoś niezdrowo zafascynowani, podjarani: jest rozróba! Ewcia znów szaleje! Będzie o czym gadać.
Najgorsze jest to, że Ewa jest z pewnego oddalenia wspaniałym człowiekiem. Piękną, wykształconą kobietą. Niezrównoważoną, to prawda, marnującą swoje atuty, jednak wartościową. Może trochę egoistyczną w skupianiu na sobie uwagi, ale nie wyrachowaną. Ja prywatnie oceniam ją jako istotę kompletnie bezradną wobec własnych problemów i zarazem przyznaję, że też czuję się bezradna. A momentami po prostu zmęczona.
Bardzo chciałabym coś zrobić, by zamienić Jej życie na plus. Ale powiedz – czy taką osobę można i jest sens ratować, uszczęśliwiać na siłę (bo czasem mam wrażenie, że Ewa jest w swoim żywiole)? Czy raczej należy zostawić i… odstawić? Jako coś kłopotliwego? I co w ogóle moglibyśmy zrobić – wbrew jej woli? Jest dorosła… metrykalnie, nie mentalnie.
Ada
***
Droga Ado!
Najkrócej i najprościej odpowiadając na nurtujące Cię pytanie: zawsze lepiej jest pomóc, wyciągnąć rękę wbrew konwenansom, obawom i zahamowaniom, niż odwrócić się plecami. Nie sądzisz? Ja tak.
Oczywiście, sprawa się nieco komplikuje, gdy nie bardzo wiemy, w co brniemy. W wypadku Ewy oznacza to właśnie takie działanie na oślep, bo niewiele w sumie wiecie o swojej koleżance, poza tym, że zatrudnia Was przy swoich traumach, nie radzi sobie z końmi i czasami dostarcza Wam wątpliwej rozrywki.
Jak sądzę, nie znacie źródeł jej zachowań, czujecie zrozumiały lęk i respekt przed tą niewiedzą. Masz jednak dobre wyczucie. Dorosłość i wolność stają się pojęciami względnymi, dyskusyjnymi, gdy człowiek nie potrafi sam sobie pomóc, a skądinąd wygląda na to, że jak najbardziej jest sam. Paradoksalnie. Bo w końcu Ewa ma Was.
Przyznam, że dawno nie dostałam takiego listu jak Twój. Głęboko uczuciowego i obiektywnego zarazem. Wolnego od niskiej „babskiej” zawiści, łatwych oskarżeń, nagonki i uników, pełnego nieuświadomionej troski. Ewa, ze swoją innością, skandalicznością i egzotyką, niby Cię uwiera, ale dostrzegasz przede wszystkim Jej cierpienie, a nie kłopoty, jakich Ci przysparza. Angażujecie ze znajomymi nie tylko swój czas. Przejmujecie się. Nie wyrzucaj sobie tego, że czasem czujecie zniecierpliwienie, innym razem „niezdrową” fascynację. To ludzkie. Pytanie, czy macie fizyczny i psychiczny czas na to, by coś zrobić. Naturalnie nie wszyscy. Wystarczy przekonać do tej misji jedną-dwie osoby. Niekoniecznie swojego chłopaka, jeśli jest zbyt zdystansowany – nie rozpoczynaj dwóch terapii równocześnie.
Ewa jest osobą złamaną i załamaną, głęboko zaburzoną emocjonalnie. Nie można jednak przy tym stanie niewiedzy zdefiniować, czy jest to problem alkoholowy czy inna jednostka chorobowa. Na pewno odradzam „branie za łeb i do lekarza” – tego nie wolno fundować nawet ukochanej osobie, do której uzurpujemy sobie pewne prawa… Z drugiej strony, nie możecie nurzać się w niejasnym poczuciu odpowiedzialności. Potrzebny jest konkret, racjonalne działanie. Lepiej zadziałać okrężnie. Pogrzebać delikatnie w przeszłości. Zbadać, czy ma rodzinę, kogoś bliskiego (nawet, jeśli nie przyjmuje tego faktu do wiadomości), przez kogo można by dowiedzieć się czegoś i w jakiś sposób dotrzeć do Niej. Spróbować przygarnąć Ją bardziej niż dotychczas, zmusić do wyjścia z roli – niech nie będzie już tylko imprezową osobliwością, ale kimś więcej – i zobaczyć, jak Ona na to zareaguje.
Cóż, chyba doradzam przyjaźń… Ze wszystkimi konsekwencjami, które na początku mogą być „gorsze” niż wszystko, co dotychczas widziałaś. Ale chyba już sama doszłaś do wniosku, że w Ewę warto zainwestować.
Pozdrawiam Cię bardzo mocno!
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze