Wyszłam za teściową!
CEGŁA • dawno temuPodczas narzeczeństwa wydawał mi się człowiekiem, który dokładnie wie, czego chce. Teraz słyszę: „Mama wszystko załatwi”. Wprowadziłam się jak księżniczka do domku dla lalek. Wszystko było faktycznie załatwione, łącznie z obrazkami precyzyjnie rozmieszczonymi na ścianach i zasłoną prysznicową w kolorze glazury. Moje milczenie było początkiem pasma nieporozumień, za co mam do siebie żal.
Droga Cegło!
Zaczynam chyba wpadać w paranoję. Ale po kolei…
Przyjechałam na studia z podwarszawskiej, mało poważanej miejscowości, żeby, jak to mówią, się odbić. Chciałam żyć inaczej niż rodzice – zaradni, zapracowani, w kółko gadający o zarobionych pieniądzach. Nie wiem, czego dokładnie szukałam, jakichś wyższych wartości może. Nie przyjęłam samochodu (prezentu za indeks), postanowiłam sama się utrzymywać. Byli rozczarowani, smutni, ale to zaakceptowali.
Rafał wypatrzył mnie na drugim roku. A jak już wypatrzył, to oczarował, opętał, osaczył. Nie przesadzam! Dla świeżynki taka adoracja to było naprawdę coś. Nie miałam przedtem chłopaka na serio. Nie miałam specjalnie nowych przyjaciół – wszystko zostawiłam w swoim miasteczku, jak rodziców. I nie tęskniłam za tym. Oddałam się temu uczuciu bez reszty.
Pobraliśmy się zaraz po studiach. Z miłości. Wierzę w to nadal. Obie rodziny strasznie się przejęły, wszystko było „po bożemu”, weselisko u mnie na 120 osób, za to gniazdko miał zapewnić Rafał. I zapewnił. Nawet się ucieszyłam, bo cały czas gdzieś tam w środku pikał mi mój gen niezależności, a on tak bardzo mnie zawłaszczał. Okazało się jednak, że rodzice kupili mu małe mieszkanie. Blisko, bardzo blisko swojego (w bloku oddalonym ze sto metrów), ale nie szkodzi – myślałam wtedy.
I tak to się zaczęło. Po ślubie, jeszcze przez kilka miesięcy wynajmowaliśmy, bo nasze mieszkanko było „szykowane”. Nieśmiało próbowałam w tym uczestniczyć, ale bez skutku. Rafał też nie wykazywał zainteresowania. „Mama wszystko załatwi” – to było jego credo, dla mnie absolutnie zaskakujące! Podczas narzeczeństwa wydawał mi się człowiekiem aktywnym i zaborczym, takim, który dokładnie wie, czego chce. A dla mnie zaborczość była cechą prawdziwego faceta, synonimem męskości, siły, zdecydowania. I brało mnie to.Wprowadziłam się jak księżniczka do domku dla lalek. Wszystko było faktycznie załatwione, łącznie z obrazkami precyzyjnie rozmieszczonymi na ścianach i zasłoną prysznicową w kolorze glazury. Mama Rafała oprowadzała nas z dumą, jak udzielna księżna. Nie komentowałam niczego, co mi się nie podobało, a ona pewnie uznała, że to z wdzięczności, bo przyszłam „na gotowe”. Moje milczenie było początkiem pasma nieporozumień, za co mam do siebie żal.
Pokłóciliśmy się z Rafałem po raz pierwszy. Znaleźliśmy oboje niezłe prace i miałam wrażenie, że poza mieszkaniem – darem losu i Jego rodziców – możemy spokojnie stanąć na własnych nogach. Nie podobało mi się, że po powrocie do domu znajduję zakupy w lodówce, rozwieszone pranie, listę rzeczy, które zostały zrobione oraz tych, które trzeba zrobić… Teściowa sprezentowała nam nawet yorka i finansowała jego sesje w salonach piękności!
Chciałam samodzielnie i po swojemu prowadzić nasz dom. Miałam na to siłę i czas. Jego matka chyba miała mi to za złe. I u Niego też nie znalazłam krzty zrozumienia! Zarzucał mi niewdzięczność, dziś myślę, że z własnego wygodnictwa. Może nie chciał z rodzicami zadzierać. Postawiłam twardo swoje warunki. Z początku byli zaskoczeni. Teściowa się przyczaiła, nie doceniłam, jak rasowym jest graczem. Przestała nas nachodzić. Rafał nie wymykał się do niej chyłkiem na obiad, więc uznałam, że nieźle sobie radzę.
Po roku zadźwięczał kolejny sygnał ostrzegawczy. Podczas imienin teściowa zdybała mnie w kuchni i w trakcie pogaduszek nad garnkami zaproponowała mi… swojego ginekologa. Że świetny, że ona mnie poleci i tak dalej. Aha, pomyślałam, czekamy na wnuka… Tylko po co ten ginekolog? Co Rafał mógł jej naopowiadać? Że nie mogę zajść w ciążę? Byłam w szoku. Opanowałam się, nie zepsułam rodzinnej uroczystości, ale od tamtej pory coś we mnie pękło.
Nie wiedziałam, jak ratować sytuację, wypytywanie Rafała było poniżej mojej godności. W łóżku nie pozwalałam się dotknąć. Pojechałam do rodziców, wyżaliłam się. Zaproponowali mi niewielki, zaległy „posag”, równowartość samochodu, którego kiedyś nie chciałam przyjąć… Z konkretami w ręku mogłam już porozmawiać z Rafałem. Zażądałam, by naradził się z rodzicami – a w zasadzie z matką – czy można by sprzedać nasze mieszkanie, dołożyć moje pieniądze i niewielki kredyt i kupić nowe, większe. Z dala od teściowej – to było moją główna intencją, chociaż jej nie wygłosiłam.
Rafał mnie zaskoczył swoją uległością. Przyznał, że nie układa się między nami i może zmiana miejsca, zaczęcie od nowa nam pomoże. Obiecał porozmawiać z matką, a ja zabrałam się za ogłoszenia. Nakręciłam się. Przez trzy miesiące po pracy objeżdżałam z aparatem fotograficznym dziesiątki mieszkań. Robiłam fotki, wieczorem je z Rafałem przeglądaliśmy. Czasem mi kibicował, czasem grymasił, ale ogólnie wydawało się OK. W poszukiwaniach nie brał udziału, bo zostawał dłużej w pracy, żeby, jak mawiał żartem, „zarobić na nasz pałac”. Poza tym, on pilotował sprzedaż naszego mieszkania. Obliczyłam z doradcą finansowym, ile możemy dostać za kawalerkę i na jaki kredyt nas stać, żeby nie żyć w stresie. Wyszła z tego przyzwoita kwota.
W końcu znalazłam TO mieszkanie. Dwupokojowe, przytulne, z duszą. W małym bloczku położonym blisko lasu. Godzinę drogi metrem i autobusem od rodziców Rafała! Decydować trzeba się było natychmiast. Zadzwoniłam do Niego, żeby przyjechał po pracy je obejrzeć. Wykręcał się jak mógł, w końcu powiedział, że najpierw musimy porozmawiać wieczorem w domu, bo ma dla mnie niespodziankę. Nie wiem, czemu, ale coś zatrzepotało mi radośnie w sercu, wyobraziłam sobie, że on w tajemnicy przede mną też szukał mieszkania i sam wszystko załatwił. Żeby mi pokazać, że jest tym facetem, którego pokochałam, a nie maminsynkiem.
Miałam dużo racji… Bomba wybuchła, kiedy wróciłam do domu. Zastałam tam rozpromienioną parę: męża i teściową. Zamachali mi przed oczami pękiem nowiutkich kluczy. „Idziemy na spacer” – obwieściła teściowa radośnie i tajemniczo. W tym momencie znienawidziłam ją naprawdę. Wyszło na jaw, że kiedy ja uganiałam się po mieście w poszukiwaniu naszego nowego domu, Rafał najzwyczajniej pod słońcem dopuścił się podłej zdrady przysięgi małżeńskiej. Za moimi plecami (a z pomocą rodziców) sfinalizował sprzedaż swojej kawalerki, przyjął pieniądze od matki i kupił dużo większe mieszkanie. W bloku naprzeciwko teściów!
Nie będę kłamać, wpadłam w histerię, Rafał o mało co nie wezwał pogotowia. Teściowa pokazała, co potrafi. Wychodząc krzyknęła jeszcze, że skoro jestem taka niewdzięcznicą, to ona mnie w tym nowym mieszkaniu nie zamelduje… Rafał milczał, nie wiedziałam, co widzę w jego oczach: pretensję czy skruchę. Miałam to w nosie. Zrozumiałam, że nie jestem dla niego żoną, najwyżej jakąś figurantką w tym chorym układzie z mamusią.
To już koniec, Cegło. Zabrałam swoje rzeczy – nie ma tego wiele, znajomy agent w ciągu jednego dnia znalazł mi mieszkanie do wynajęcia. Siedzę w nim sama od 2 miesięcy, otoczona jedynie swoimi ukochanymi książkami. Czekam na telefon. Dzwoni, ale tylko teściowa. Z pogróżkami, że porzuciłam męża i rozwód będzie z mojej winy.
Nie wiem, czy jestem winna. Nie wiem, czy kocham Rafała. Nie wiem, czemu mnie nie szuka, nie próbuje chociaż porozmawiać… Czy to już koniec?
Kacha
***
Droga Kasiu!
Ja też nie wiem, co myśli i czuje Rafał. Prawdopodobnie to samo, co jego matka, bo myśleć i czuć samodzielnie raczej nie potrafi. Zastanawiałaś się może, jakim cudem sam wstaje, chodzi do pracy, oddycha? Pewnie nie powinnam być sarkastyczna wobec chłopaka, którego poślubiłaś z miłości, ale – czy da się jeszcze coś dodać do Twojego opisu wydarzeń?
Nie popełniłaś żadnego błędu, jeżeli o to próbujesz mnie zapytać. Wyrwałaś się z domu na studia w poszukiwaniu własnej drogi. Masz do tego prawo. Zakochałaś się, wyszłaś za mąż. Wspaniała sprawa. Niestety, nie wszystko w życiu układa się po naszej myśli. Za słabo znałaś Rafała i jego rodzinę. Weszłaś w to małżeństwo w ciemno, wnosząc w posagu młodzieńczą nadzieję na szczęście. Tymczasem spotkało Cię błyskawiczne otrzeźwienie w postaci teściowej-potwora, rodem z prymitywnych kawałów. Niestety, takie modelowe osoby (i układy) istnieją naprawdę, a walka z nimi — bez wsparcia i dobrej woli partnera — przypomina walkę z wiatrakami i z reguły kończy się źle.
Domyślam się, że nie znajdujesz w moich słowach pociechy, podtrzymuję jednak to, co już powiedziałam: nie było błędu z Twojej strony. Histeria była uzasadniona, dziwię się, że nerwy nie puściły Ci dużo wcześniej. Wyprowadzka to też słuszne posunięcie. Postawiono Cię pod ścianą i nie miałaś innego ruchu. Sytuacja była nienegocjowalna.
Niepokoi mnie trochę fakt, że nie ma przy Tobie nikogo bliskiego. Praca nie pozwala Ci zapewne wrócić na jakiś czas do rodziców, o przyjaciołach nie piszesz. Wybacz, ale czekanie na telefon od męża mija się z celem. Nawet, jeśli w końcu zadzwoni — jego nielojalność spowodowała, że dzieli Was przepaść i trudno będzie ją przeskoczyć.
Błędu nie było, Kasiu. Była zwykła ludzka pomyłka, szkoda, że dotycząca rzeczy tak ważnej, jak pierwsza miłość i małżeństwo. Nie siedź biernie w domu, zacznij działać. Uważam, że w zaistniałej sytuacji musisz pomyśleć o sprawach prozaicznych, by zapewnić sobie odrobinę komfortu psychicznego i – przykro mi o tym wspominać – brutalnie zadbać o swoje interesy.
Wybryki telefoniczne Twojej teściowej oznaczają tylko jedno: pora poradzić się prawnika, bo chyba przyznasz, że rozwód z Twojej winy jest absolutnie nie do przyjęcia…
Jak zwykle trzymam kciuki i czekam na wieści.
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze