Dorosłe dzieci mają żal…
CEGŁA • dawno temuJestem wniebowziętą mamą dwumiesięcznego Wojtusia. Jestem też od 25 lat szczęśliwą żoną, mamą dwóch dorosłych cór i babcią trójki wnuków. Wojtek „zdarzył się”, gdy miałam 43 lata. Teoretycznie cudem, bo od 40. roku życia właściwie przestałam miesiączkować - może trafiło się 2-3 razy w roku… Ufając chylącej się naturze, zaniedbaliśmy z mężem antykoncepcję. Córki mają żal do mnie. Ich zdaniem „strzeliłam” sobie dziecko…
Droga Cegło!
Jestem wniebowziętą mamą dwumiesięcznego Wojtusia. Jestem też od 25 lat szczęśliwą żoną, mamą dwóch dorosłych cór i babcią trójki wnuków. Wojtek „zdarzył się”, gdy miałam 43 lata. Teoretycznie cudem, bo od 40. roku życia właściwie przestałam miesiączkować — może trafiło się 2–3 razy w roku… Należę do kobiet chorowitych, biorę dużo leków, jestem na rencie z powodu dyskopatii kręgosłupa szyjnego i w efekcie — niedowładu lewej ręki. Oczywiście, można to tak ująć, że ufając chylącej się naturze, zaniedbaliśmy z mężem antykoncepcję.
W szczęściu świeżo upieczonej mamy przeszkadza mi nastawienie najbliższej rodziny, po prostu odwrócili się ode mnie. Próbuję to sobie na spokojnie wytłumaczyć. Z mężem była wielka miłość, pobraliśmy się wcześnie z powodu ciąży. On był zwykłym mechanikiem samochodowym, ja zrezygnowałam ze studiów. Z czasem dorobił się niewielkiej firmy przewozowej, z której cała rodzina utrzymuje się do dzisiaj. Udzielałam lekcji języka w domu, ale teraz przy takim maluszku chwilowo nie mogę.
Córki rozpieściliśmy niemożebnie. Zięciowie są uroczymi lekkoduchami, cała para aktywności zawodowej męża zawsze szła w gwizdek ich potrzeb, potem wnuków – aby wszystko im zapewnić, pomóc, jak się tylko da. To się nic a nic nie zmieniło, córki nadal mogą na nas we wszystkim polegać. Mimo to mają żal – do nas, a tak naprawdę do mnie. Ich zdaniem „strzeliłam” sobie dziecko… Jakbym z przeproszeniem poszła z pierwszym lepszym na róg i zaszła w ciążę… Mąż też nie jest zachwycony, podskórnie czuję, obwinia mnie, jak to się mogło stać, skoro podobno już nie mogło…
Córki trochę rozumiem, pewnie liczyły na moje bezgraniczne zaangażowanie w opiekę nad wnukami, a teraz jest z tym gorzej. Są wygodnickie. Mężowi jednak nie umiem popuścić. Zawsze kochał dzieci – nasze, cudze… Dla Wojtusia jest przesłodki, dla mnie już nie. Na wieść o ciąży powiedział straszną rzecz: Ja to bym już sobie spokojnie poszedł do szpitala na zawał i trochę odetchnął, a tu taki numer mi odwaliłaś. Nie zapomnę tego. Dzieworództwo to ostatecznie nie było.
Ciężko mi. Kocham całą rodzinę. Nigdy nie zostałam bez ich pomocy, bezradna w chorobach. Ale — rodzice nie żyją, jedyni moi sprzymierzeńcy obecnie to teściowie. Tyko oni przyjęli sytuację naturalnie, z radością i miłością, a są prostymi, także schorowanymi ludźmi. Nie byli już młodzi, gdy mój mąż odbierał dowód osobisty, może dlatego nie widzą problemu w moim późnym macierzyństwie i upajają się wnuczkiem. Reszta rodziny traktuje mnie, mam wrażenie, jak nieodpowiedzialną wariatkę, a naprawdę staram się dbać o uczucia wszystkich i nie skupiłam się wyłącznie na Wojtusiu. To moje trzecie dziecko, nie mam na jego punkcie fioła, prowadzę dom jak dawniej, troszczę się o sprawy męża, córek i ich rodzin, jestem pogotowiem na telefon dla każdego, kto mnie potrzebuje, choćbym padała na twarz ze zmęczenia (początkowo bałam się, teraz już jest wszystko ok).
Czasem nachodzi mnie taka podniosła i gorzka refleksja: czy za zjawisko narodzin zdrowiuteńkiego dziecka w mojej sytuacji trzeba czymś odpokutować?
Grażyna
***
Droga Grażyno!
Bardzo Ci dziękuję za list. Cieplej mi na sercu, kiedy mam kontakt z silną, optymistyczną kobietą, bez względu na okoliczności. Byłoby fajnie, gdyby blask, jakim emanujesz, oświecił pozytywnie inne dziewczyny – załamane, zrezygnowane, zrozpaczone w sytuacjach czasem prostszych niż Twoja. Mam nadzieję, że wielu z nich tą wypowiedzią pomożesz. Mam też nadzieję, że przeczytają ją… Twoje córki.
W Waszej rodzinie nadszedł czas na wielką naradę, zwołaną z Twojej inicjatywy. Możesz się też podeprzeć solidarnością ze strony rodziców męża. To chyba jedyny sposób w sytuacji, gdy dziewczyny z własnymi dziećmi nie rozumieją swojej mamy ani nie doceniają atrakcji związanych z pojawieniem się braciszka, a sterany pracą mąż zachowuje się nagle jak chłopiec wierzący wyłącznie w bociana.
Być może przez ostatnie lata nie byliście do końca szczerzy wobec siebie, coś Was oddaliło, np. troska o potrzeby dorosłych córek. Trudno, musicie to nadrobić. Jeśli mąż okazuje należytą miłość nowemu dziecku, warto go zapytać, czemu zmienił stosunek do Ciebie, i przypomnieć mu, że do tej pory wypełnialiście oboje swoje role bez zarzutu. A może on ma inne zdanie? Jest zmęczony, rozczarowany roszczeniową postawą dzieci, czuje się bezradny wobec przyszłej odpowiedzialności? Jesteście jeszcze młodymi ludźmi, niemniej, facet po czterdziestce obciążony potrzebami 10 (dobrze liczę?) osób ma prawo do paniki. Schowaj pretensje do kieszeni i znajdź pretekst do szczerej rozmowy.
Generalnie, trzeba całe towarzystwo, nawet rozpieszczone, przywołać delikatnie do porządku, przemeblować hierarchię wartości i kolejność dziobania. Piszę „delikatnie”, ponieważ wydaje mi się, że ich ostracyzm jest emocjonalny, nie przekłada się praktycznie czy materialnie na sytuację Twoją i Wojtusia. Żyjesz jak dawniej – niestety, w atmosferze krytycyzmu, wręcz potępienia. Czujesz się wykluczona. Być może nawet w kochającej się, samowystarczalnej rodzinie dyskusje o tym, czy osoba z uszczerbkiem na zdrowiu może urodzić kolejne dziecko, powinny odbywać się z wyprzedzeniem. Cóż, nie wnikam, to kwestia indywidualna. W Twojej rodzinie te sprawy zawsze rozgrywały się spontanicznie, a miłość i wsparcie wydają się instynktowne, po co więc do tego wracać?
Ważniejsze wydaje mi się zaapelowanie do samodzielności dzieci. Niech córki i ich mężowie zastanowią się wreszcie nad swoim statusem, zrozumieją, że każdy powinien chociaż spróbować żyć na własny rachunek. Ty i mąż rozpoczynacie jakby nowe życie, z nowymi obowiązkami. Nie jesteście w stanie ogarnąć wszystkiego – ba, nawet czasem przydałaby się może pomoc ze strony „beztroskiej” młodzieży, nowy podział ról? Na tzw. zdrowy rozum, przy małoletnich wnukach wychowywanie Wojtusia powinno być łatwiejsze, a nie stwarzać problem.
Wiem, że w licznej rodzinie trudno o mediacje, a tym bardziej o zorganizowaną, fachową pomoc psychologiczną. Ufam jednak, że – wyłączając przypadki patologiczne – bliscy sobie ludzie umieją w końcu zdobyć się na otwartość i przejść kurs przyspieszonego dojrzewania. Ktoś jednak ich gotowość musi sprowokować, bez zagrywek i podchodów. Padło na Ciebie, Grażyno. Wiem, że dasz radę, bo nie umiesz kluczyć ani knuć. Wspaniała cecha.
Kciuki trzymam za Ciebie, Wojtusia i cały Wasz klan.
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze