Chwyci owies, żal mu siana
MAŁGORZATA SULARCZYK • dawno temuDlaczego pozwoliłaś na to, żeby Twój pierwszy związek tak się rozsypał? Wiem, że bardzo często kobieta oczekuje większej ilości czułości, miłości, ale jak często jest taką studnią bez dna, w którą obojętnie ile by wrzucić, zawsze będzie mało? Gubi się w pogoni za erotycznym dreszczem i porywem emocji coś, co stanowi o istocie udanego związku: bliskość i wspólnotę.
Witaj,
Myślałam, że nie będę potrzebowała pomocy, ale niestety się pomyliłam. Czuję się okropnie. Nie potrafię sobie z tym poradzić. Zacznę od początku. Długo, bo aż 17 lat byłam z mężczyzną, mamy syna, wybudowaliśmy dom. Nie mamy ślubu, żyliśmy na kocią łapę. Brzmi pięknie, ale… No właśnie, „ale”. Nawet nie wiem kiedy i nie wiem dlaczego – oddalaliśmy się do siebie. Ja byłam zajęta synem, zaabsorbowana pracą, karierą. Przestaliśmy się dotykać, przytulać, spać ze sobą. Rozmawialiśmy tylko o bieżących sprawach. On jest dużo starszy ode mnie, o 12 lat. Przestał mnie pociągać i przyznam się, że nie szukałam też okazji do tego, aby kochać się z nim – a może nie chciałam. Czułam się samotna w tym związku, nieatrakcyjna, nie pożądana.
I stało się. Poznałam Go. Zupełne przeciwieństwo mężczyzny, z którym żyłam pod jednym dachem. Spokojny, uśmiechnięty, troskliwy. Zakręciło mi się w głowie, byłam znowu piękną kobietą. Chciałam tej znajomości, bardzo chciałam. Pokochaliśmy się i kochamy się do tej pory. On jest z innego miasta. W pewnym momencie zauważyliśmy, że nie możemy dłużej być z dala od siebie, widywać się co jakiś czas. Wiedzieliśmy, że chcemy być razem, zasypiać razem i budzić się przy sobie. To była najtrudniejsza decyzja w moim życiu. Długo myślałam, analizowałam za i przeciw. Pragnęłam z nim być bardziej niż czegokolwiek innego. I powiedziałam ojcu mojego syna, że chcę odejść, że go zdradziłam, że nie umiem z nim być.
Prosił o szansę i… zostałam. Zostałam, ale przez rok nic się nie zmieniło na lepsze, a wręcz przeciwnie. Przy każdej okazji, gdzie był alkohol, poniżał mnie, nie patrząc, czy syn to widzi i słyszy, czy jesteśmy sami, czy są z nami znajomi. Doszło nawet do tego, że musiałam brać syna i uciekać, bo wpadł w szał i zaczął szarpać syna i mnie bić. Uderzył mnie na oczach moich przyjaciół. Nie chciałam wracać, ale… znowu tłumaczyłam sobie jego zachowanie tym, że to moja wina, bo dałam mu do tego powód. I tak minął rok. W końcu uciekłam.
Uciekłam do Niego, zabrałam syna i jestem u tego mężczyzny, którego pokochałam i kocham. Syn szczęśliwy, bo ma dom bez krzyków, ja też jestem szczęśliwa, bo kocham i jestem kochana. Poprosił mnie o rękę, a ja bez wahania się zgodziłam. W czym więc problem, pewnie spytasz… No właśnie, w czym? Jestem tutaj ponad 6 miesięcy i nie potrafię definitywnie powiedzieć dawnemu mężczyźnie, że nie wrócę, że to koniec. Kiedy mu to mówię i odkładam słuchawkę, nachodzi mnie straszne poczucie winy, że tak uciekłam. Jest mi go szkoda, że został tam sam. Nie pragnę go, ale wiem, że go kocham na swój sposób, przeżyliśmy w końcu pod jednym dachem tyle lat, jest ojcem mojego syna… Czy to jest normalne, że będąc tutaj szczęśliwa, martwię się o niego? Co jest ze mną nie tak? Chciałabym, żeby był szczęśliwy, ale beze mnie. Proszę, poradź mi, jak mam sobie poradzić ze sobą.
Zagubiona
***
Droga Zagubiona,
Ustalmy jedno: była już taka bajka Fredry o osiołku, który nie umiał wybrać między owsem i sianem. Czy mam przypomnieć, jak takie niezdecydowanie się zakończyło?
Niestety, trudno mi pogłaskać Cię po głowie i powiedzieć, że czas zaleczy rany. Pewnie zaleczy, niejedno sumienie zostało już z czasem oswojone i zagłuszone… Zawsze zastanawia mnie, dlaczego tak łatwo oddaje się swój związek walkowerem, dlaczego z taką łatwością przekreśla się wspólne lata, plany, dzieci – w imię czegoś, co zwykło się nazywać miłością, a co najczęściej okazuje się porywem emocji i szałem ciał. Nie przeczę, że w wielu związkach narasta mur, który skutecznie oddziela od siebie dwoje ludzi i zachęca ich, by pod osłoną tego muru urządzić sobie schadzki, a kto wie, może całkiem nowe życie…? Oczywiście, Ty nie przysięgałaś, więc teoretycznie ręce i sumienie masz czyste, ale sama widzisz, że nie jest to takie oczywiste…
Może zapomniałaś dawać, zapiekłaś się w postawie roszczeniowej? Może były inne niż łóżkowe kłopoty, które Was oddalały, osłabiały chęć spędzania z sobą mniej lub bardziej intymnych chwil, o których nie umieliście rozmawiać – więc nie próbowaliście tego naprawiać, zostawiliście sprawy własnemu, jak widać, fatalnemu biegowi? Potem tchórzliwie uciekłaś. Cóż, jak widzisz, ucieczka nie rozwiązuje niczego!
Piszesz, że kochasz go na swój sposób. Zachęcam do większej szczerości i uczciwości, to pomoże wyklarować, co dalej ze sobą zrobić. Albo go kochasz – wtedy wracasz i starasz się odbudować to, co zepsułaś, albo nie kochasz, ale gryzie Cię sumienie – wtedy możesz się pooszukiwać, że wybrałaś najlepsze wyjście, po jakimś czasie powinno pomóc. Tak łatwo powiedzieć „na swój sposób go kocham” – nasi politycy też są na swój sposób uczciwi, a gołym okiem widać, że tak zwany swój sposób mocno odstaje od normy i znajduje się raczej na przeciwnym biegunie. Miłość wymaga mocnego kręgosłupa, bo nieraz przychodzi jej nosić ciężkie doświadczenia. Jeśli kochasz naprawdę, a nie „na swój sposób” – to podejmij męską decyzję o powrocie i odbudowie związku. A wierz mi, to niełatwe, sama zresztą widziałaś, że zraniony mężczyzna atakował Cię na oślep — tylko prawdziwa miłość, którą cechuje między innymi pokora, potrafi przyznać się do błędu i zawalczyć na nowo o szacunek.
Oczywiście, dla jasności – rękoczyny nie wchodzą w grę i to jest jeden z absolutnych warunków, pod jakimi mogłabyś podjąć rozmowy o wspólnej przyszłości. Niemniej musisz uznać swój błąd i ustalić, że nie będziesz za niego karana, natomiast postarasz się zadośćuczynić serdecznością, czułością i szacunkiem temu mężczyźnie fakt, że przekreśliłaś go tak łatwo i rzuciłaś się w ramiona innego. Cuda się zdarzają, gdy człowiek uświadamia sobie, jakie popełnił błędy i co wartościowego stracił – potrafi wiele w sobie zmienić i naprawić. Mam tu na myśli przede wszystkim… Ciebie. Choć Twojego poprzedniego partnera też. Tego, jak rozumiem, od niego oczekiwałabyś, gdyby cokolwiek jeszcze miało wyjść z Waszego związku?
Jestem jednak dziwnie przekonana, iż zamknęłaś już drzwi i teraz tylko próbujesz się gęsto wytłumaczyć, że musiałaś. Nie musiałaś – to był Twój wybór. Twój wybór drogi, która pozwoliła Twojemu związkowi popaść w ruinę, Twój wybór ucieczki w romans, Twój wybór ucieczki do kochanka. Czy Twój syn naprawdę jest szczęśliwy, czy też chciałabyś, aby przyjął Twój punkt widzenia? Nie powątpiewam, że może czuć się szczęśliwy – sama nie lubię awantur i ciężko mi znosić czyjeś kłótnie, zwłaszcza gdy dotyczą osób mi bliskich – ale z drugiej strony nie chciałabym, aby konflikty między nimi załatwiano usunięciem jednej z tych osób z pola widzenia. Myślę, że dziecko, stawiane wobec wyboru jednego z rodziców do zamieszkania, jest w wyjątkowo trudnej sytuacji (a jeszcze gdy naciska się na nie mniej lub bardziej oficjalnie, że powinno także wybrać jedno z rodziców do szanowania i kochania…). Być może syn nie mówi Ci prawdy, bo widzi, jak bardzo chcesz usłyszeć od niego, że popiera Twoją decyzję… Przemyśl to sobie.
Jedyną radą na szalejącą w Tobie burzę jest uczciwość. Uczciwe przyznanie: tak, zamordowałam tamten związek własnymi rękami (a przynajmniej współuczestniczyłam ręka w rękę w tym mordzie). Uczciwe przyznanie: nie kocham ojca mojego dziecka, mam dla niego wiele litości, ale to nie jest miłość. Nie muszę chyba wspominać, że masz obowiązek zadbać o więź Twojego syna z ojcem, w tym o jego niepodważalne prawo, by szanował ojca. Swoje uczucia i swoje komentarze na temat Twojego związku zachowaj dla siebie. Syn ma prawo widzieć ojca własnymi oczami, ma prawo też widzieć i oceniać Ciebie – mało tego, ma prawo oceniać Cię źle. Pamiętaj o tym w latach, które nadchodzą.
Jeżeli nie zamkniesz tamtego etapu w swoim życiu, nie rozpoczniesz szczęśliwego życia z kochankiem. Jeżeli bezwarunkowo nie rozstaniesz się z kochankiem, także (a może zwłaszcza!) emocjonalnie – nie będziesz mogła odbudować związku. Nadszedł czas wyboru i bezwzględnej uczciwości wobec samej siebie. Budujesz nowe szczęście na krzywdzie swojego poprzedniego partnera – czy Twój niepokój to obawa przed jakąś karą, zemstą losu? To ryzyko, które musisz podjąć, jeśli chcesz zmierzać w kierunku, który obrałaś. Nie będzie łatwo. Jeszcze jedną rzeczą, której – jeśli tak właśnie wybierzesz – nie powinnaś tracić z oczu, jest naturalna kolej rzeczy, która następuje w związku: niepielęgnowany umiera. Miej to na uwadze, jeśli nie chcesz za parę lat chować się przed tym złym życiem w następnych ramionach.
Zakładam, że jesteś mądrą kobietą i będziesz umiała teraz mądrzej pokierować swoim życiem, nie poddając się biegowi wydarzeń. Bez względu na to, którą drogę wybierzesz, nauczysz się mówić o kłopotach, rozwiązywać bieżące problemy i rzetelnie budować związek. Pamiętaj, że motyle żyją niedługo – także te w brzuchu. Zanim na fali szczęścia wpłyniesz w małżeńską przystań – poczekaj. Może podobnie hurraoptymistycznie poczęłaś swego syna – czy zaprowadziło Cię to w najlepszym kierunku…?
Rozwagi, odwagi, uczciwości – i w konsekwencji niezmąconego szczęścia życzę.
Margola
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze