Dla niego nagle stałam się dziwką!
CEGŁA • dawno temuWłaśnie chwieje mi się małżeństwo, od początku i z założenia oparte na równouprawnieniu. W obliczu ostatnich zdarzeń doszłam do wniosku, że wszystko można ze sobą przegadać, ustalić zasady, ale i tak pozostaje to COŚ najgłębsze, nieuświadomione i nieprzegadane. Dla niego nagle stałam się dziwką!
Droga Cegło!
Właśnie chwieje mi się małżeństwo, od początku i z założenia oparte na równouprawnieniu. W obliczu ostatnich zdarzeń doszłam do wniosku, że wszystko można ze sobą przegadać, ustalić zasady, ale i tak pozostaje to COŚ najgłębsze, nieuświadomione i nieprzegadane.
W okresie niezobowiązujących randek, potem bliskości, wreszcie narzeczeństwa kształtował się nasz związek, ustalaliśmy wzajemne ustępstwa. Nie liczyliśmy z kalkulatorem, po czyjej stronie jest ich więcej. Ja byłam sceptyczną tradycjonalistką. Wolałam, żeby facet nosił ciężkie rzeczy, zasłaniał mnie przed kałużą i żulem. Nie dbałam o kwiatki, świeczusie, płatki róż i szampana bez okazji. Lubiłam się za to czulić, tulić, siadać na kolanach, całować po rękach, nie wiem, generalnie mam schizę na ciągły kontakt fizyczny, nawet taki bez seksu. Kocham sprawy ciepłe i niematerialne, zegarek w aksamitnym pudełku nic dla mnie nie znaczy, a całus w nos i klep-klep po ramieniu w trudny dzień – bardzo wiele.
Mąż też lubi konkretnie działać, pomagać, wyręczać, popisywać się umiejętnościami, tu jest OK. Bardziej niż ja dba o pieniądze, lubi dawać przydatne prezenty bez sensu jako manifest uczuć. Nie cierpi pieszczot poza łóżkiem! W codziennym życiu, a jeszcze nie daj Boże w towarzystwie porozumiewa się ze mną jak z kumplem od piwka – lakonicznymi warknięciami, które ja oczywiście po ośmiu latach doskonale odczytuję i rozumiem. Czy mnie zachwycają – to osobna sprawa.
Do teraz nigdy nie ścięliśmy się na gruncie, jak to ująć? Moralności? Bycia człowiekiem, uczciwości, pomagania słabszym. Było dla mnie ważne, że myślimy podobnie. Wieszamy uprane zasłony rodzicom co dwa tygodnie, adoptujemy jednookiego kocura, nie podkładamy świń w pracy, nie pytamy żebrzących, po co im dwa złote… A lojalność wobec siebie nawzajem to już była sprawa bezdyskusyjna.
A tu cios z absurdalnej strony! Poszliśmy na ponad stuosobową imprezę. Mąż obtańcowywał swoje koleżanki z pracy, ja testowałam koktajle warzywne i gapiłam się na sukienki. Zaciągnął mnie na parkiet chłopak około trzydziestki, rówieśnik, nie znałam go. Nagle zaczął słaniać się, słabnąć. Upadł na glebę. Ogólnie wywołał wesołość, ale nie we mnie. Sala była wielka jak Nepal, męża nie widziałam. Pobiegłam instynktownie do stolika, wyciągnęłam z jego marynarki kluczyki do auta. Kelnerzy pomogli zanieść faceta na parking. Był jako tako przytomny. W szpitalu okazało się, że bawił się czymś więcej niż alkoholem. O czwartej nad ranem przyjechała policja, zaczęła mnie przesłuchiwać, pytać o świadków. Impreza w knajpie trwała w najlepsze, więc najazd władzy ją zepsuł. Mój tancerz dzielnie walczył o życie i wygrał – chociaż nikt bliski w szpitalu się nie zjawił…
Następny dzień w moim domu okazał się Dniem Sądu. Nade mną. Mąż był w jakimś amoku, bezładnie wymieniał różne rzeczy, ale nie wiedział, która wkurza go najbardziej. Przesłuchanie przez policję. Kompromitacja towarzyska i zawodowa. Moja rola – wygibasy z narkomanem, stanik na wierzchu (!), podróż do szpitala (od tego jest pogotowie), kim on dla mnie jest, jak mogłam, czy nie umiem czegoś zrobić dyskretnie, skoro już muszę… Przyznaję, konsekwencje wieczoru były męczące, delikwent zdobył w lokalu czy poza nim środki odurzające i męczono każdego, kto się z nim zetknął tego dnia. Mi, jak widać, przydzielono rolę tajemniczej kochanki, nieważne, ile razy opowiadałam przebieg i przypadkowość całej sytuacji. Nie miałam na imprezie znajomych, więc nikt nie poświadczył mojej prawdomówności. Mąż też nie.
Jego postawa bulwersuje mnie. Szłam w nieznane, zabrał mnie do swojego środowiska. Przypuszczenie, że w tym gronie jest ktoś, z kim go zdradzam, samo w sobie zakrawa na prowokację. Zaczynam się serio zastanawiać: może on szuka pretekstu, żeby ze mną zerwać? Ja jego partnerek do tańca i innych rzeczy nie kontrolowałam, zawsze sobie ufaliśmy. Przez kilka godzin bawiliśmy się osobno, nie było kontaktu, nawet wzrokowego. Impreza była szalona, nikt nie panował nad niczym. Zrobiłam to, co należało – pomogłam osobie, która znalazła się w zapaści, odurzona czymś tam. Tak samo pomogłabym komuś leżącemu na ulicy.
I nagle jestem dziwką? Halo, to nie jest słowo z naszego partnerskiego słownika! Co mu powiesz, Cegło, bo ja chęć do rozmów straciłam.
Marianna
***
Kochana Marianno!
Toż to iście filmowy koszmar: przybywasz na bal żon debiutantek i pech — zsuwa Ci się sukienka… Kilka osób ma ubaw, policja znajduje wszędzie wielkie agrafki, sprawa jasna. Ale Holmes czy Monk nie poddaliby się tak łatwo. Zbyt to wszystko sztuczne, naciągane. Zakrapiany wieczór to za mało materiału na skandal, zwłaszcza że Ty byłaś trzeźwiutka.
Co nie znaczy, że masz wynająć detektywa, by dowieść swej niewinności. „Przestępstwo”, jeśli w ogóle miało miejsce, zostało popełnione znacznie wcześniej. Małżeństwa nie opieramy na równouprawnieniu. To pojęcie niestety wciąż dość abstrakcyjne. Tolerancja i akceptacja nie wystarczą. Wiążemy się na bazie wzajemnej fascynacji, wspólnoty celów i marzeń, podobnego sposobu myślenia. Czy tak właśnie zrobiliście? Buchalterii dzielnych kompromisów musi towarzyszyć szczerość, dobry kontakt i pozytywne emocje – niekoniecznie okazywane publicznie. Tych elementów brakuje – może nie w Waszym związku, ale w Twoim liście na pewno. Ja w każdym razie nie czuję ich.
Nie wiem, a jeśli po drodze na imprezę coś Ci umknęło? Jakaś rozmowa, umowa, prośby czy obawy z jego strony? Jakim cudem mąż, bawiący się w odległości 100 metrów od żony za obopólną zgodą, podejrzewa ją znienacka o zdradę tylko dlatego, że spontanicznie udzieliła obcemu niezbędnej pomocy? W ośmioletnim związku taki kacowy foch jest faktycznie co najmniej dziwny. Spisku nie podejrzewam – gdyby ktoś chciał skompromitować Ciebie lub męża, nie podstawiałby kogoś, kto autentycznie coś przedawkował (zakładam, że nie obracacie się w gronie baronów narkotykowych, gdzie nie liczy się ofiar, tylko kasę).
Cóż zatem pozostaje? Fatalny zbieg okoliczności. Fatalny, bo z jakichś nieznanych Ci względów ten wieczór był dla małżonka ważny. Być może dopinał jakieś interesy, szukał nowych opcji, a przy okazji chciał się poafiszować Twoim taktem, wyrozumiałością, wspaniałym, zgodnym stadłem, w którym mąż nie pilnuje żonie krzesła. Nie przegadaliście tego wcześniej. Zezłościł się, bo „miało być super, a wyszło jak zawsze”, i złości się dalej. To nie paranoiczne podejrzenia – raczej objaw wściekłości i potrzeba, by Ci dopiec. Realizowana wyjątkowo niekulturalnie i poniżej standardów, skoro padają obraźliwe epitety.
Nie warto o tym dyskutować, dopóki mąż się nie opamięta i nie przeprosi. Doradzam milczenie bez ostentacji, zero pytań i zaczepek. Jesteś w porządku, to najważniejsze, ale Wasza relacja nie, skoro mąż sugeruje, że Ci nie ufa. Ty również zadajesz sobie niewygodne pytania. To sygnał, że kiedy znów zaczniecie ze sobą normalnie rozmawiać, nie może to być rozmowa o tym, co dziś na obiad. Musicie zanurkować głębiej i kilka rzeczy sobie wyjaśnić na spokojnie. Może dotychczas nie było na to czasu? Lub wszelkie potencjalne konflikty zamierały w letniej temperaturze?
Trzymam kciuki za to, byście w końcu lepiej się poznali.
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze