Jej życie to fikcja
CEGŁA • dawno temuPo ślubie mój mąż kategorycznie oświadczył: żadnych dzieci. Od 4 lat nie ma i nie szuka pracy, popija. Radzę sobie, nikt przy moim boku nie będzie przymierał głodem, tak mnie wychowano. Okazałam się człowiekiem tak samo słabym jak mąż, tylko w innych sprawach. Na początku tego roku nawiązałam romans z 25-latkiem. Prosi mnie o rozwód, ale ja uważam, że nie zostawia się osoby, z którą się spędziło tyle lat, w momencie życiowego kryzysu, kiedy nie ma środków do życia.
Droga Cegło!
Mam 33 lata. Mąż nie ma i nie szuka pracy od 4 lat, utracił z tego powodu nawet zasiłek, ale nie o kłopotach finansowych chcę pisać. Radzę sobie, trzymam twarz i dopóki tak jest, nikt przy moim boku nie będzie przymierał głodem, tak mnie wychowano.
Teraz możesz powiedzieć, że jestem tylko konwencjonalna, a gdzie miejsce na miłość, solidarność z bliskim człowiekiem? Owszem, męża nie kocham. Stało się to jednak na długo przedtem, zanim zagnieździł się w małym pokoju i przestał o siebie walczyć, a do mnie — odzywać. I pewnie dużo wcześniej powinnam była odejść. Na przykład 2 lata po ślubie, kiedy wreszcie zdobył się na „odwagę” i kategorycznie oświadczył: żadnych dzieci. Koniec dyskusji.
Nadal boli mnie patrzenie, jak traci swoje najlepsze lata, marnuje zdolności. Pomóc nie mogę. Napełniam lodówkę, robię opłaty, zawsze żyliśmy skromnie, więc nie jest to jakieś wyrzeczenie z mojej strony. No i jeszcze mały drobiazg – popijanie. Zaczęło się w drugim roku bezrobocia. Nie są to wielkie ilości. Nawet to — będę złośliwa — mąż robi bez przekonania i bez entuzjazmu. Może dzięki temu nie straci przynajmniej zdrowia. Ja alkoholu nie sponsoruję. Robi to jego brat, a ja nie umiem stawić oporu we własnym domu. Zresztą, czy to jeszcze dom?
Siebie wybielać nie zamierzam, nie obawiaj się. Okazałam się człowiekiem tak samo słabym jak mąż, tylko w innych sprawach. Na początku tego roku nawiązałam romans. Inicjatywa nie wyszła z mojej strony, ale to w końcu bez znaczenia kto zaczął, mogłam powiedzieć: nie. Jestem tego świadoma. Mężczyzna, z którym zaczęłam się spotykać, właściwie chłopiec – ma 25 lat, jest drugim partnerem w moim życiu (pierwszy był mąż, znamy się od szkoły średniej). Zdrada wydarzyła się na wyjeździe służbowym, gdzie prowadziłam zajęcia z języka angielskiego dla biznesmenów. Ten chłopak był w mojej grupie. Nie jest żadnym biznesmenem – po prostu miał wówczas kolejny pomysł na życie, ma ich kilka w miesiącu i prawdopodobnie to mnie zafascynowało – osobą uporządkowaną, praktyczną, z wytyczonymi, jak mi się zdawało, celami i obowiązkami.
Zdrada była odmianą, nie zaprzeczam. Poniosło mnie. Wydostałam się z dusznego domu, przesiąkniętego atmosferą klęski, niemożności. A dla tego chłopaka nie było rzeczy niemożliwych. Pod jego wpływem zmieniłam uczesanie, zaczęłam się inaczej, „młodziej” ubierać, chodzić w miejsca, które, jak uważałam, nie są dla mnie. Odnalazłam się w towarzystwie dwudziestoparolatków i nie czułam się sztucznie. Bawiło mnie jedzenie śniadania na obrusie rozłożonym na podłodze, spanie na antresoli z desek, pozowanie do rozebranych zdjęć. Chyba zwariowałam.
Oczywiście sielanka musiała mieć swój kres. Latem nie zgodziłam się na dwutygodniowy wyjazd. Uznałam, że to już by była ostentacja, mimo że nie wiem, do jakiego stopnia mąż jest świadomy sytuacji – przecież nie rozmawiamy. Do rozmowy parł natomiast mój „chłopak” – wstydzę się napisać o rzeczy po imieniu: kochanek. Zaczął coś przebąkiwać o tym, czy nie chciałabym zostać uczciwą kobietą. Nie chodziło mu o ślub, raczej o rozwód, pytał, czy nie czułabym się lepiej zrywając z tą fikcją, bo on na pewno. Zrobiłam unik, wspomniałam o zobowiązaniach i… tak… nie śmiej się, o lojalności. Był urażony. Powiedział, że takim podejściem lekceważę i jego, i męża, z którego robię na siłę nieudacznika. I że brak mi odwagi. Wyjechał sam. Po powrocie już się ze mną nie spotkał, tylko powiedział przez telefon, że czeka na moją dojrzałą decyzję.
Od tamtej rozmowy mija drugi miesiąc. Cegło, czy chociaż Ty rozumiesz, że rozwód nie wchodzi w grę? Nie zostawia się osoby, z którą się spędziło tyle lat na dobre i złe, w momencie życiowego kryzysu, kiedy leży pod wozem i nie ma środków do życia. Jak mogłabym z tym dalej żyć? Czy wystarczyłaby mi do szczęścia świadomość, że mój romans stał się „wolnym związkiem”? A może zaszłabym w ciążę i to przesłoniłoby mi cały świat, zmyło poczucie winy? Nie wiem, co mam robić. Popełniłam wiele błędów i nie stać mnie psychicznie na kolejne.
Niewierna „m”
***
Droga „m”!
Zastanówmy się: co my tu mamy?
1. Nie kochasz męża i przegapiłaś właściwy moment na rozwód…
2. Brak danych na temat tego czy kochasz faceta, którego wstydzisz się nazwać kochankiem, za to bez oporów nazywasz chłopcem…
Ciężka sprawa, ale powiem Ci od razu, że Twój 25-letni „chłopiec” sprawia wrażenie dużo dojrzalszego, niż Ty. Mimo że śpi na antresoli i je z podłogi.
Czemu tak sądzę? Ponieważ dorosłość nie polega na zasłanianiu się obowiązkami i szafowaniu wielkimi słowami. Czasami trzeba upaść i rozsypać się na kawałki, by móc na nowo zbudować własny – wreszcie rzeczywisty – wizerunek. Najpierw poczuć się podle, by po jakiś czasie móc poczuć się lepiej. A myślę, że tego boisz się najbardziej. Boisz się dowiedzieć, jaka jesteś naprawdę i nauczyć się z tym żyć.
Twój mąż nie chce być ojcem. To zamierzchły problem, który odkryłaś dawno temu i rozstrzygnęłaś na „tak” – zostałaś z nim. Powodów Twojej decyzji nie znam, rozumiałabym ją, gdybyś zadeklarowała miłość pomimo wszystko. Być może więc słuszna jest Twoja własna sugestia, że pętają Cię konwenanse? Po latach odnalazłaś bowiem kolejny argument za tym, by pozostać w martwym związku: bezrobocie męża. Nie piszesz jednak, czy zrobiłaś coś poza zapełnianiem lodówki. Bo skoro postanowiłaś trwać dzielnie u boku tego człowieka, należałoby chyba spróbować do niego dotrzeć (dla dobra Was obojga) – poznać przyczyny jego zawodowych niepowodzeń, namówić na wizytę u psychologa… To taki program minimum. Tymczasem, wygląda na to, że pozostałaś dość bierna. Skoncentrowałaś się na roli żywicielki, zaakceptowałaś milczenie i regularne dostawy alkoholu. Wybacz ironię — nie za dużo przypadkiem tej bezwarunkowej akceptacji i tolerancji? Kandydujesz do roli anioła? A może prościej — męczennicy?
Następnie romans. Z jednej strony go sobie wyrzucasz, z drugiej – traktujesz jak coś nieuchronnego i usprawiedliwionego okolicznościami. Zdecyduj się, zacznij wreszcie nazywać rzeczy po imieniu. Twój chłopiec ma rację – brakuje Ci odwagi! Jeśli czujesz, że postępujesz nieuczciwie – chociaż raz doprowadź coś do końca. Bądź nieuczciwa na całego i spójrz śmiało w lustro. To się da przeżyć, zaufaj mi. A mogę Cię zapewnić, że płacenie rachunków i gotowanie obiadów mężowi nigdy nie zagłuszy w Tobie poczucia winy. Zresztą, sama już chyba zdajesz sobie z tego sprawę…
Nie doradzam Ci rozwodu, bo takie rady niosą za sobą poważne konsekwencje. Nie wiem nawet, czy kochasz chłopaka, z którym masz romans! Rozumiem natomiast jego odczucia i osąd całej sytuacji. Żadnego ze swoich mężczyzn nie traktujesz serio. Górujesz nad nimi swoim rozsądkiem, systemem wartości, uznawaniem tzw. wyższych racji. I co z tego masz? Satysfakcję, że tkwisz na tonącym okręcie? Bo mnie się wydaje, że nikt nic z tego nie ma. Żadne z Waszej trójki.
Namawiam Cię mocno: przestań sobie wmawiać, że jesteś za kogoś odpowiedzialna. Nie fałszuj swojego życia. I już na koniec – zastanawianie się nad sobą najlepiej wychodzi w samotności… Tylko w ten sposób możesz się spotkać ze swoim prawdziwym „ja”. I tylko tyle mogę Ci doradzić. Nie zwlekaj.
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze