Trzecia płeć
JOANNA BUKOWSKA • dawno temuCoś mi się zdaje, że odkryłam istnienie trzeciej płci. Oto, wedle moich obserwacji, na świecie istnieją mężczyźni, kobiety oraz kobiety. Ten trzeci gatunek trudny jest do odróżnienia przez wzgląd na podobną budowę ciała, ale zapewniam Państwa, że istnieje. Zaobserwowałam go na spotkaniu maturalnym.
W ogóle tych ludzi od dziesięciu lat nie widziałam, ponieważ raczej nie lubię się identyfikować ze środowiskiem z góry narzuconym. Ale tym razem, myślę sobie, popatrzę, na co środowisko narzucone wyrosło, oraz zaimponuję narzuconemu środowisku, że ja niby wyrosłam na osobę samodzielną, co to osiągnęła życiowy sukces, sama na siebie zarabia, ma mieszkanie w centrum miasta, pracuje w czterech pracach, prowadzi bujne życie towarzyskie, uprawia sporty i nie tylko, i w ogóle niesłychanie jest fajna. To, rzekłam sobie, olśnię ich swoją istotą, wypije piwo i wrócę do życia.
Zanim weszłam do nad wyraz eleganckiej sali restauracyjnej, wynajętej specjalnie na tę okazję, wetknęłam w szparę w drzwiach prawe oko oraz fragment mojego odstającego ucha, żeby podpatrzeć i podsłuchać, co też takiego ciekawego słychać u mojej klasy. Słucham więc i patrzę, a tam się, proszę Państwa, odbywa normalne śledztwo. Przy stole nieomal konferencyjnym siedzi z górą dziesięć osób. Stadko bab i trochę przestraszone chłopy, w ilości nader mizernej, czyli dwóch. Baby zdecydowanie wiodą prym i się z namaszczeniem inwigilują w tematach intymnych. Po sali latają fotografie ślubne, obrączki, pieluchy oraz inne wartości rodzinne.
Pokaż zdjęcia, mówią baby do jednego struchlałego kolegi, jakie zdjęcia?, pyta on, żony i dzieci, mówią, nie mam, odpowiada, przezornie nie wyjaśniając do końca, czy żony i dzieci, czy zdjęć.
Żyję w wolnym związku – oświadcza drugi przesłuchiwany. Ooooooo…. – przechodzi szmer, ni to zdumienia, ni nagany. Ale – chłopina się płoszy i patrzy na zegarek – zaraz wracam do mojej Basi, Krysi, Zosi, bo ona nie lubi zostawać sama. Przyznają mu słuszność, że się nie należy włóczyć wieczorami. Mój, oświadcza taka jedna, to teraz siedzi w domu. Ustawiłam go sobie i chodzi jak szwajcarski zegarek. Tak, tak! Należy ich trzymać na krótkiej smyczce!, dochodzą głosy aprobaty, należy ich sobie wychować. Aż mnie dreszcz przeszedł na samą myśl o ustawianiu sobie kogokolwiek w formie zegarka albo smyczki i jeśli tak ma wyglądać podstawowa komórka społeczna, to ja uprzejmie dziękuję.
Już się miałam wycofać, ale na nieszczęście nagle któraś przyuważyła mój wciśnięty w szparę w drzwiach wielki nos, co doprawdy trudno go nawet po dziesięciu latach zapomnieć, rozległo się gromkie i radosne “Joaaasiaaaa!!!!” i natychmiast podbiegła do mnie cyfrowa kamera przytwierdzona do koleżanki z brzuszkiem, co wyglądał na piętnasty miesiąc.
– Mąż jest?
– Nie ma! – zameldowałam.
– Dzieci są? (bezczelne pytanie).
– Jakoś nie.
– A więc…?
– Przyrzekam w przyszłości rozmnażać się na potęgę, sir!
– No to wchodź – udzielono mi łaskawego pozwolenia.
Baby w kostiumikach, szpileczkach, gdzieniegdzie mignie jakaś suknia, prawie że wieczorowa, z paznokciami te baby, od fryzjera prosto, wyfioczone i tak dalej.
No to ja wkraczam, dumna z tego, że się nie dałam w życiu wtłoczyć w obowiązujące normy, wkraczam w dżinsach od Morgana (jedna koleżanka, jak mnie w nich zobaczyła, zrobiła się czerwona i rzekła “no popatrz, co potrafią zrobić dobrze skrojone spodnie”), wkraczam w niby to niedbałym podkoszulku, podkreślającym walory, co mimo zbliżającej się trzydziestki nie potrzebują jeszcze stanika, w sandałkach ekstrawaganckich wkraczam, szczuplejsza od matury o dziesięć kilo, bo kiedyś byłam trochę pączuś, i w ogóle wkraczając wyglądam na hożą osiemnastkę, a one, czyli ta moja klasa, patrzą na mnie wzrokiem, w którym dostrzegam rodzaj niepokoju, aż wreszcie, po chwili milczenia, jedna taka się odzywa:
Ojej, jakaś ty zabiedzona…
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze