Starzeję się
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuZ rosnącym zdziwieniem stwierdzam, że nie robię się coraz młodszy. Dojrzewać może sobie Michał Żebrowski. Ja zwyczajnie się starzeję. Starzenie w naszych czasach wyjątkowo trudno rozpoznać. Wszechobecny kult młodości, tężyzny fizycznej, inwazja popkultury na coraz to starsze pokolenia robi swoje. Jak więc rozpoznać starość?
Z rosnącym zdziwieniem stwierdzam, że nie robię się coraz młodszy. Dojrzewać może sobie Michał Żebrowski. Ja zwyczajnie się starzeję.
Taka konstatacja może wydawać się banalna, niemniej, by ją popełnić, konieczny jest niemały wysiłek. Starzenie w naszych czasach wyjątkowo trudno rozpoznać. Sztywny rytm społecznych funkcji już dawno uległ zaburzeniu. Pójście do pracy zaraz po zakończeniu edukacji przestało być koniecznością. Żeby nie szukać daleko, właściwie nigdy nie pracowałem, jeśli nie liczyć połówki etatu w jakiejś redakcji dawno temu (pamiętam głównie pokój bez okna i starszawego kolegę, który z bezzębnej jamy ustnej wypluwał klątwy na świat cały) oraz plac budowy w Bostonie, wspominany, z perspektywy czasu, jak najlepsza balanga. To samo dotyczy związków. Można się ożenić, można rozwieść, albo i prowadzić życie rozpustne do późnej sześćdziesiątki czy też dłużej. Zainteresowanych tym trybem życia odsyłam po radę do Andrzeja Żuławskiego. W jakiś sposób, moja codzienność nie różni się głęboko od tej sprzed dekady. Jeśli dorzucimy do tego kapitalne zdrowie i nieustanne poszukiwanie zgrywy, ujawni się obraz dużego dziecka, okazjonalnie zmuszanego do zająć będących w gruncie rzeczy przyjemnością. Pisanie tego felietonu, chociażby.
Może nie jestem najlepszym przykładem. Wszechobecny kult młodości, tężyzny fizycznej, inwazja popkultury na coraz to starsze pokolenia robi swoje. Jak więc rozpoznać starość? Co sprawia, że wczoraj byłem młody, a dziś już nie jestem? Co zmieniło się jednej nocy? Wydaje mi się, że znam odpowiedź. Zwyczajnie, świat – czy jakaś istotna, ze względu na swoją żywotność, część świata – przestała być adresowana do mnie. Zwraca się już do kogoś innego, lecz do kogo… nie wiem.
Bardzo cieszę się z czasów, w których przyszło mi żyć, gdyż, prócz korzystnych dla mnie zmian w zachowaniach społeczeństwa, mogłem obserwować narodziny wielu kapitalnych zjawisk. Urodziłem się zbyt późno, by towarzyszyć powstawaniu nowoczesnego kina czy komiksu. Nie można jednak mieć wszystkiego. Przyglądałem się, na przykład, rozwojowi gier video i miałem niekłamaną przyjemność przejść drogę od bud z automatami w latach osiemdziesiątych po trzy konsole koło mojego telewizora. Obserwowanie rozrostu hip hopu także niezwykle sobie chwalę (kolega z Kafeterii miał pierwszy skład w Krakowie) i jeśli nawet bardzo długo nie umiałem docenić tej muzyki, to wiele wyniosłem z samego spierania się o nią. Na moich kaprawych, podkrążonych oczach wzrastał Internet i pierwszy trzeszczący modem w prastarym kompie przypominam sobie z rozrzewnieniem. Wydawało mi się, że będzie tak zawsze i w jakiś sposób zdołam zwracać się z ochotą ku rozmaitym, globalnym wynalazkom. Teraz po tym przekonaniu pozostało wspomnienie co najmniej przykre, niby mdłości wstrząsające żołądkiem o poranku, na widok flaszki pozostawionej na stole.
Weźmy Facebooka. Korzystam z tego wynalazku ze względów promocyjnych, zmuszony pospołu przez bliskich, wydawców i niezmienne ciśnienie ze strony własnego, nikczemnego ego. Czyli znalazłem się w sytuacji przymusu, korzystam z wynalazku, którego nie cierpię. W ten sposób, rzeczony Facebook równa się z dyskontem spożywczym i tramwajem nabitym po brzegi społeczeństwem. Jestem osamotniony nawet w mojej niechęci. Guzik obchodzi mnie jakiś regulamin, zawierający ponoć rzeczy straszne, jakie konkretnie nie umiem powiedzieć. Odpuściłem lekturę, świadom, że jeśli człowiek pokroju Marka Zuckerberga zagnie parol na Orbitowskiego, to Orbitowski zwyczajnie zniknie bez śladu, przepadną wszelkie wzmianki i wspomnienia o panu Orbitowskim, niezależnie od zgodności z jakimkolwiek regulaminem.
W gruncie rzeczy złoszczę się nie tyle na Facebooka, co na samą ideę portalu społecznościowego. Mądrość życiowa, tak jak ją rozumiem, zakłada powściągliwość w udostępnianiu informacji o sobie. Właściwie, człowiek mądry niczego nie udostępnia, koncentrując się na uzyskaniu jak najszerszej wiedzy o innych. Tymczasem portale w rodzaju Facebooka realizują zasadę pełnej otwartości, zamazując prywatność, czego zwyczajnie zrozumieć nie umiem. Większość ludzi błędnie rozumuje, że jeśli upubliczni informacje, które wydają im się nieistotne, pozbawione wartości, to w żaden sposób nie zdołają sobie zaszkodzić. I jeszcze ludzi poznają. Sama idea poznawania ludzi jest mi głęboko wstrętna, zmilczę jednak powody tego obrzydzenia. Niestety, informacje dla nas nieważne mogą okazać się szalenie istotne dla kogoś innego, jeśli nie teraz to za rok lub lat dwadzieścia. Jaka różnica? W echu mych słów brzmi zgodny jęk kochanków płci obojga złapanych na zdradzie, ludzi skompromitowanych towarzysko, wywalonych z roboty i wyklętych przez własne matki. Facebook, w odróżnieniu od innych podobnych portali, ma złowrogą cechę charakterystyczną – chyba – jedynie dla siebie. Mianowicie, wymaga nieustannego zainteresowania sobą samym, ustawiania jakichś profili, blokowania czegoś tam i tak dalej. Wynalazek absorbujący w ten sposób swojego użytkownika natychmiast mnie odrzuca. Ma służyć, nie sprawiać kłopotów. Z tego też powodu, nie znoszę samochodów.
Fascynacja Blipem, Twitterem i tym podobnym mikroszajsem zasmuca mnie jeszcze bardziej, oczywiście ze względu na moją własną niedorzeczność. Zwyczajnie nie wiem, co mógłbym tam napisać, wystawiając sobie sensowne świadectwo. Moje życie – jak, mam nadzieję, życie każdego innego człowieka – jest nieco podwójne. Jego większa część jest nudna i spoglądając na kilka ostatnich dni nie znajduję żadnego wydarzenia, które mógłbym przekuć w newsa, który byłby piorunujący, zabawny lub odpowiednio sprośny. Rzeczy piorunujące, zabawne i sprośnie nieustannie mi się zdarzają, przybierają jednak tak niecenzuralny charakter, że nie mam jak o nich pisać. O czym więc piszą inni? O zupie i obejrzanym filmie, że plują czy też deszcz pada? Wobec wynalazku fascynującego miliony stoję niczym wół zawleczony do klubu go-go. Nie rozumiem co się dzieje, czemu pani tak skacze, chcę do mojej mućki, gdyż tu nie znajduję niczego podniecającego.
Bez Facebooka mógłbym przeżyć, bez Twittera żyję, inaczej sprawa ma się z telefonem komórkowym. To niewielkie urządzenie jest podstawowym narzędziem mojej pracy. Zamilknie i będę pogrzebany. Kupiłem sobie taki nowy, z ekranem dotykowym i systemem operacyjnym android, wskutek czego nie umiem nawet się rozłączyć, a nocami drżę, że aparacik, niczym demon posiadający własną, diabelską żywotność zasysa dusze przez sieć bezprzewodową, za co będę musiał zapłacić w walucie bynajmniej nie eterycznej. Moje paluchy mają średnicę drąga od mopa. Spróbujcie trafić czymś takim we właściwe miejsce na ekranie. Czuję się niczym pancernik wystawiony do biegu przez płotki. Pisanie SMS-a zajmuje więcej czasu niż stworzenie przyzwoitej nowelki, notatki do takowych wolałbym już wyryć własnym uzębieniem na ścianie najbliższego bloku. Wreszcie, co chyba najgorsze, mam ustawiony jakiś ranking najczęściej wybieranych numerów. W ten sposób mogę stwierdzić, kto z moich bliskich, jest, psia kość, mi najbliższy, a naprawdę wolałbym tego nie wiedzieć.
Mógłbym wyliczać dalej. Kino 3D jest mi zupełnie zbędne, gdyż całe otoczenie jest trójwymiarowe i od filmów oczekuję czegoś innego. Gry, którymi tak się zachwycam, wchodzą w fazę ruchu. Mam machać jakimś przyrządem, skakać do taktu, tęsknie spoglądając na wygodną kanapę? A skąd. Wiem za to, że proces odklejania się od świata będzie postępował. Skądś w końcu muszą brać się emeryci wyklinający „dzisiejszą młodzież”, która przecież niczym od dawniejszej młodzieży się nie różni. Już teraz mało która reklama w telewizji jest adresowana do mnie, z programów rozumiem tylko te o zwierzętach i teledyski, choć na koncertach tych samych wykonawców raczej chłonę energię cudzą niż swojej udzielam. Co dalej? Nie zrozumiem książek i filmów? Ludzi na ulicy? Całkiem możliwe. Ech, pora kończyć. Lecę po Biovital…
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze