Jestem zimną suką
ZOFIA BOGUCKA • dawno temuKobieta cyniczna i bezduszna czy przebojowa przedstawicielka płci pięknej, która idzie przez życie jak burza, nie rozglądając się i nie rozmieniając na drobne? Choć w scenografii życia występuje solo, do szczęścia nie brak jej ani towarzystwa, ani publiczności - dobrze jej samej ze sobą, dla siebie. W kontekście pewnych kobiet, określenie zimna suka nie jest brutalnością, a zwykłym stwierdzeniem faktu.
Kobieta zimna, cyniczna i bezduszna czy przebojowa przedstawicielka płci pięknej, która idzie przez życie jak burza, nie rozglądając się i nie rozmieniając na drobne? Choć w scenografii życia występuje solo, do szczęścia nie brak jej ani towarzystwa, ani publiczności — dobrze jej samej ze sobą, dla siebie. Nie ma też większego znaczenia, że inni przyglądają się jej z dezaprobatą – ona po prostu taka jest, taka chce być. Wychowanie? Cechy charakteru? Życiowe doświadczenia czy piętno naszych czasów? Co sprawia, że w kontekście pewnych kobiet, określenie zimna suka nie jest brutalnością, a zwykłym stwierdzeniem faktu?
Monika (33 lata, manager z Gdańska):
— Od dziecka jestem, jak to mówi moja mama, nieprzytulista. Nie życzyłam sobie być karmiona piersią, nie lubiłam, gdy się mnie nosiło czy przytulało. Podobno najszczęśliwsza byłam, kiedy leżałam w wózku lub w łóżeczku, i mogłam swobodnie kontemplować okoliczności przyrody. Naprawdę jestem w stanie w to uwierzyć. Moi rodzice są stonowanymi, ciepłymi ludźmi, którzy nie szczędzili czułości moim młodszym siostrom. Ja zawsze byłam na dystans.
W szkole nie miałam bliskich znajomych, o przyjaciołach nie wspomnę. Nie czułam też potrzeby, by sparować się z którymś z kolegów. Szczerze mówiąc, relacje towarzyskie mogły i mogą dla mnie nie istnieć.
Wiem, że ludzie unikają ze mną bliższych kontaktów i boją się wchodzić w jakiekolwiek relacje. Nie wiedzą, czego się mogą po mnie spodziewać, uważają mnie za maszynę – super wydajną, znakomicie naoliwioną i doskonale zorganizowaną. Jestem dla nich zbyt formalna, zasadnicza i zimna. Doszły mnie słuchy, że nie można się doszukać we mnie ciepła, empatii czy ludzkich odruchów. To prawda, mniej więcej taka jestem – ale taka być chcę. W pracy efektywny trybik, prywatnie zaś samotnik, indywidualistka. To nawet nie tak, że jestem zła, nieuprzejma, mam znieczulicę, a los potrzebujących jest mi obojętny. Nie, ja po prostu uwielbiam moje wygodne życie, ze mną w roli głównej, zredukowane personalnie do minimum, w którym nie biorę, ale i nie muszę nic dawać w zamian. Nie rozumiem tylko, dlaczego innych tak to dotyka.
Ludzie są różni – mniej lub bardziej stadni, z mniejszym bądź większym buforem intymności, wylewni bądź nie. Ja jestem właśnie taka – chłodna i zdystansowana, i szanując innych, tego samego od nich wymagam dla siebie.
Tamara (30 lat, farmaceutka z Bydgoszczy):
— Ja — zimna, bezduszna i egoistyczna? Nie wiedziałam tego do chwili, kiedy mój znajomy, jedyna bliska mi osoba, zapytał mnie, dlaczego jestem taką Królową Śniegu, kobietą skałą. Wtedy, gdy usłyszałam: Zachowujesz się, jakbyś nie miała serca Tamara, zaśmiałam się i rzuciłam jakiś ostry, cyniczny, charakterystyczny dla mnie, żarcik. Wieczorem zaś, kiedy wróciłam myślami do tej rozmowy, szczerze się zdziwiłam i – prawdę mówiąc — nie dawało mi to spokoju. Zadzwoniłam i poprosiłam o wyjaśnienia. Okazuje się, że rażący i zdumiewający jest mój stosunek do rodziny – rodziców, siostry i jej dwóch synów. Mój kolega zapytał, czy rzeczywiście nie interesuje mnie, co u nich słychać, jak się mają. Czy nie brak mi chwil, które moglibyśmy spędzić razem? Czy nie boli mnie nasz brak więzi, jakichkolwiek silnych relacji?
Zupełnie tak tego nie widziałam! To prawda, że z rodziną kontakty … miewam (tak, to najlepsze określenie), ale tak po prostu wyszło i tak jest. Spotykamy się ze dwa razy do roku, kiedy wpadam do babci na Wigilię i śniadanie wielkanocne. Dzwonię do nich, kiedy mają urodziny, a dzieciakom – raz na jakiś czas – kupię przez Internet jakąś zabawkę i podeślę pocztą. Częściej pisuję SMS-y i takież odbierając wiem, co u kogo. Nie przyszło mi nawet do głowy, że powinnam inwestować w bliskie relacje, zainteresować się postępami rozwojowymi siostrzeńców, zdrowiem matki, ojca czy samopoczuciem siostry. Każdy żyje dla siebie, na własny rachunek i czym tu się ekscytować. Mnie interesuje to, co tu i teraz — moja praca, hobby.
Nie jestem rodzinna, wylewna czy stadna – z tym się zgodzę. Nie myślę jednak o sobie, że jestem zimną suką bez serca. A nawet jeśli, to taka po prostu jestem i nie sądzę, by się to miało zmienić. Uważam, że kreowanie się na kogoś, kim się nie jest, byleby zaspokoić oczekiwania innych, jest nieuczciwe i męczące, a na dłuższą metę to się raczej nie udaje.
Dominika (21 lat, studentka z Olsztyna):
— Nie zawsze byłam zadziorna. Kiedy przyjechałam na studia, byłam ciepłą kluchą, taką uczynną dziewczyną z prowincji. Pożyczałam notatki, pomagałam staruszkom, mówiłam dzień dobry sąsiadom i siedziałam na korytarzu akademika, kiedy moja współlokatorka miała kolejną rozbieraną randkę. Byłam lubiana, owszem, ale traktowano mnie z przymrużeniem oka i nikt tak naprawdę ze mną się nie liczył. W pewnym momencie miałam wrażenie, że jestem taką panną nikt, taką „przynieś, podaj, pozamiataj”, że nawet zły humor kierowcy autobusu MPK-a odbierałam jak atak na siebie. Myślę, że zaczęły mi mocno doskwierać kompleksy – a ja tak bardzo pragnęłam być taka, jak inni. Chciałam być partnerem dla innych dorosłych, marzyłam, by być interesująca dla dziewczyn i intrygująca dla facetów.
Zaplanowałam totalną metamorfozę. Tak, wiem, że to kretyńskie, ale postanowiłam spróbować. Zarządziłam rewolucję w szafie, radykalnie zmieniłam fryzurę, zaczęłam palić papierosy, chodzić na piwo – stałam się, jak to mówią, „bujana”. Byłam wyniosła, zimna, niedostępna. Na efekty nie trzeba było długo czekać, ludzie szybko zapomnieli o panience z warkoczami, stawałam się popularna.
Dziś dobrze się bawię. Z dziewczynami trzymam się tylko po to, żeby mieć towarzystwo na imprezy. Nie mam w stosunku do nich żadnych wyobrażeń i oczekiwań, ode mnie też nikt nie wymaga dozgonnej przyjaźni. Chyba stałam się cyniczna. Facetów traktuję z góry, a im bardziej jestem lodowata, tym bardziej ich to podkręca. Jestem dla nich zdobyczą, traktują mnie jak trofeum, a że męża nie szukam, to mi to pasuje. Nie łaszę się już do nikogo, nie jestem miła, nie zabiegam o niczyje względy – i tak mi łatwiej, naprawdę. Jest super.
Czasem zastanawiam się, czy to przypadek, że tak łatwo weszłam w rolę? Może zawsze byłam taka wyrachowana, a maska uprzejmej dziewczynki to jedynie gorset, jaki narzucili mi rodzice? Wiem jedno — będę dalej grała swoją rolę zimnej suki, bo to fajne, wygodne i wiem, że to mi się opłaca. Bez porywającej ideologii — tak po prostu.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze