Oddałam dziecko
MONIKA BOŁTRYK • dawno temuW opinii społecznej, matki, które porzuciły swoje dzieci, są wyrodne i niemoralne. Tymczasem dla wielu z nich była to najgorsza życiowa decyzja, której po latach bardzo żałują. Zdarza się, że próbują odnaleźć swojego syna czy córkę. Czasami to dzieci, chcą poznać swoich biologicznych rodziców. Zawsze jednak jest to trudna sytuacja dla wszystkich. Zdzisława, Jolanta i Lucyna opowiadają, jak żyje się ze świadomością, że ich dzieci dorastają, a one w tym nie uczestniczą.
Zdzisława (gospodyni domowa, 49 lat, Śląsk):
— Pielęgniarka powiedziała z uśmiechem, że mam zdrową córeczkę. Dostała 10 punktów w skali Apgar. Chciała mi ją dać do potrzymania. Nie miałam siły, wiedziałam, że za chwilę nie będzie jej ze mną. Zrzekłam się praw rodzicielskich do mojego dziecka. Czułam, że jeśli choć raz ją do siebie przytulę, to już nie oddam. A przecież nie mogłam jej zatrzymać.
Miałam już czworo dzieci. Najstarsze było w wieku 13 lat, najmłodsze miało 3 latka. Praktycznie sama je wychowywałam. Maż tylko pił. Nie można było doprosić się, żeby dał na życie. Gdyby nie opieka społeczna i renta mojej mamy, to nie dalibyśmy sobie rady. Wszyscy umarlibyśmy chyba z głodu. A tu czwarte dziecko. Nawet nie miałabym z czego je wyżywić.
Okresy miałam nieregularne. Dobiegałam 40 lat, lekarz powiedział, że zaczynam przekwitać, wcześniej, niż normalnie. Nie miałam okresu, ale myślałam, że to przez to przekwitanie. O ciąży dowiedziałam się prawie w 3 miesiącu. Ginekolog mówił, że mogę jeszcze zajść w ciążę, nie mam do niego pretensji. Mam tylko do siebie, że dopuściłam do tego. Ale w końcu jesteśmy małżeństwem, czasami chodzimy do łóżka. Pijak, ale dzieci kocha, nie jest agresywny, jak inni, to i nie rozwodzimy się. Obiecywał nawet, że pójdzie na leczenie. Nigdy nie poszedł.
O tym, że jestem w ciąży, najpierw powiedziałam mojej mamie. Nie ucieszyła się, nikt się nie cieszył. Zapytała, z czego mam zamiar wyżywić jeszcze jedną gębę. Płakałam. Od razu ustaliłam, że oddam do adopcji. Nie do domu dziecka, żeby się męczyło, ale do ludzi, co marzą o dziecku, mają dom, samochód, ale nie mogą mieć własnych. Nie pytałam męża o zdanie. Powiedziałam mu, że jestem w ciąży, ale oddaję dziecko. Nie protestował. Pił jeszcze więcej. Może najstarszy syn się czegoś domyślał, żeby młodsze nie widziały, w ostatnich miesiącach pojechałam do siostry. Chciałam, żeby nic nie wiedziały.
Czasami myślę, jaka byłaby moja córeczka. Dziś ma już 8 lat. Codziennie w jej urodziny wysyłam jej w myślach życzenia. I modlę się za nią, proszę Boga, żeby jej rodzice kochali ją i byli dla niej dobrzy.
Jolanta (architekt, 29 lat, Warszawa):
— Miałam 16 lat, kiedy zaszłam w ciążę, 17 jak urodziłam dziecko. Nie miałam zielonego pojęcia, co znaczy wychowanie noworodka. Pamiętam, że nie czułam nawet instynktu macierzyńskiego. Chciałam już tylko, żeby ten wielki brzuch zniknął i żebym mogła normalnie żyć, chodzić do szkoły i z koleżankami na dyskoteki.
Moi rodzice, zagorzali katolicy, myśleli, że mają małą córeczkę, zdziwili się, że jestem w ciąży. Na chłopaka nie miałam co liczyć, był ode mnie o rok starszy. Rodzice zadecydowali, że urodzę dziecko i oddam je do adopcji mojej dalekiej ciotce. Oni starali się o dziecko, ale nie mogli mieć. Zupełnie nie wiedziałam, co zrobić. Marzyłam, żeby cofnąć czas, żeby to wszystko się nie wydarzyło. Wyjechałam do nich, żeby w szkole uczniowie i moi sąsiedzi się nie zorientowali.
Urodziłam, oddałam i chciałam zapomnieć. Ale zapomnieć nie było łatwo. Im jestem starsza, tym częściej myślę o moim dziecku. Dzisiaj mam męża i rocznego synka. Myślę o tym, jakby to było, żeby ona była z nami, żeby Olek miał siostrzyczkę. Zadzwoniłam kiedyś z prośbą o spotkanie. Ona prosiła, żebym nie burzyła im życia, że może kiedyś, ale jeszcze nie teraz. Marzę, żeby ją zobaczyć, ale dla jej dobra nie będę robiła rewolucji w jej życiu.
Lucyna (63 lata, emerytka z Białegostoku):
— To nie ja znalazłam mojego syna, którego kiedyś zabrali do domu dziecka, a potem do adopcji. On znalazł mnie. Jest moim trzecim dzieckiem. Kiedy piłam dwójką starszych zajęła się moja teściowa, ale młodszy syn, nie był jej wnukiem, z mężem się rozwiodłam. Nie chciała go wziąć. A ja nie panowałam nad swoim życiem. Sąsiedzi zadzwonili do opieki społecznej i na policję, bo kiedyś, jak miał 3 latka, to zapomniałam, że bawi się w piaskownicy na placu zabaw. Zorientowałam się, że go nie ma następnego dnia. Najpierw ograniczyli mi prawa rodzicielskie, a potem odebrali. Jak dowiedziałam się, że pójdzie do adopcji, pomyślałam, że będzie miał prawdziwy dom.
Poszłam na odwyk, bo wiedziałam, że albo coś ze sobą zrobię, albo umrę, bo mój organizm nie wytrzyma. Poza tym teściowa starzała się. Nie radziła sobie z dziećmi. Straszyła, że je też odda do domu dziecka. Wiedziałam, że wtedy stracę jedyny cel w życiu. Było ciężko. Miałam w końcu spojrzeć życiu prosto w twarz, na trzeźwo. Ale udało się. Zaczęłam pracę w sklepie. Wzięłam do siebie dzieci. I wtedy chyba pierwszy raz tak boleśnie dotarło do mnie, że mam jeszcze syna.
Myślałam o nim często, chciałam wiedzieć, co robi, jak wygląda. I pewnego dnia on stanął w drzwiach. Wysoki, przystojny, przyjechał dobrym samochodem. Trafił do prawnika i nauczycielki. Sami mu o tym powiedzieli, jak skończył 18 lat. Posiedział, ja płakałam, on milczał. Nie pytał dlaczego. Mówił, że mnie nie ocenia, że ma dobrych rodziców. Pojechał. Nie spotykamy się. On ma swoje życie i nie ma tam miejsca dla mnie. Ma swoich rodziców. Boli mnie to, ale mogę mieć żal tylko do siebie.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze