Jestem alkoholiczką?
ZOFIA BOGUCKA • dawno temuAlkoholik to dla nas zazwyczaj synonim zaniedbanego pijaczka z patologicznego środowiska. Bohaterki tego reportażu też mają słabość do procentów – jednak na tym podobieństwa się kończą. Są eleganckie, pewnie siebie, przedsiębiorcze, kreatywne i ambitne. Wieczorem, w zaciszu swoich mieszkań, odpoczywają po dniu pełnym emocji, zawsze w towarzystwie alkoholi z górnej półki.
Dorota (30 lat, przedstawiciel medyczny z Gdańska):
— Nigdy bym nie pomyślała, że mam problem i jestem alkoholiczką. Chociaż może coś jest na rzeczy, bo ostatnio zrobiło mi się bardzo nieswojo, kiedy ekspedientka w moim ulubionym sklepie monopolowym zaczęła mi się dziwnie przyglądać i – wydaje mi się – dziwnie uśmiechać. Pewnie nie było to nic wielkiego, może nawet nic nie było, a tylko odezwało się moje poczucie winy? Nie wiem, nie analizuję tego. Od kilku miesięcy, a może i lat, kultywuję taką tradycję, że co tydzień, w poniedziałek kupuję karton - „sześciopak” win, jedna sztuka na każdy powszedni dzień tygodnia (jedna butelka mi zostaje, więc odstawiam ją do barku, na tak zwane zaś) plus dwie amerykańskie whisky na sobotę i niedzielę, bo wtedy z delegacji wraca mój mąż.
Na co dzień mam taki rytuał: wracam z pracy, jest już dość późno, więc jem kolację, kąpię się i przebrana w piżamę włączam muzykę lub film, i piję winko. Uwielbiam białe półwytrawne włoskie (choć ostatnio odkryłam świetne czerwone niemieckie). Do tego sery albo jakaś inna smakowitość. Właściwie żyję sama. Mąż pracuje w stolicy, nie mam ani dzieci, ani psa, ani żadnych popołudniowych czy wieczornych zobowiązań. Jestem panią życia i robię to, co chcę. A co chcę? Zrelaksować się po ciężkim dniu, odpocząć od tego całego zawodowego syfu – i to dokładnie tak, jak lubię. Kocham tę moją wieczorną samotność, czy jak to mówi moja mama „picie do lusterka”. Inne są soboty i niedziele — spędzamy je z mężem bardzo intensywnie. Jeździmy konno, gramy w golfa, pływamy, chodzimy do teatru, kina, wieczorem siadamy sobie i do dobrej kolacyjki pijemy naszą ukochaną whisky, koniecznie z colą i lodem. Czasem przychodzą do nas znajomi, ale to jest już inny temat, bo wtedy organizujemy małe przyjęcia, no ucztę dla zmysłów.
Lubię alkohol, jest moim towarzyszem życia. Delektowanie się nim to… moje hobby. Ale czy to jest alkoholizm? Nie upijam się do nieprzytomności, nie tracę kontroli, nikomu nie robię krzywdy. Nie chcę o sobie myśleć, że mam problem. Nie zapijam moich kłopotów czy smutków, nie uciekam w procenty. Po prostu lubię ten słodki niebyt. Jednak nie umiem myśleć o wieczorze w wersji bezalkoholowej. I dopiero ta świadomość dla mnie, osoby niezależnej, ceniącej wolność, jest trudna do zniesienia.
Magda (32 lata, nauczycielka z Warszawy):
— Mój mąż, kiedy się na mnie wścieknie – a zdarza się to ostatnio często – zwraca się do mnie per ekskluzywna alkoholiczko. Prawdę mówiąc, niewiele mnie obchodzi jego opinia na ten właśnie temat. Codziennie wieczorem, kiedy położę dzieci spać, posprzątam, dokończę gotowanie obiadu na drugi dzień, pozmywam, wyprasuję ubrania na jutro, sprawdzę zeszyty, padam w fotel i piję piwko – takie kobiece, smakowe, ale procentowe. Jedno, dwa, rzadziej trzy. Lubię te chwile dla mnie — cisza, spokój, moja rutyna. A że w tym wszystkim jest alkohol? Nie upijam się, lekko zakręci mi się w głowie. No bo ile to ma procent? Kiedy mój mąż swoje piwo degustuje pod film bądź mecz, wszystko jest w porządku. Najlepiej jeszcze jak zrobię mu do tego kanapki. A kobieta? Kobiecie nie przystoi.
Jestem zmęczona – i nadmiarem obowiązków, i wiecznym pędem, i problemami do rozwiązania. A chyba najbardziej krzykami i roszczeniami – i w szkole (pracuję w prywatnej placówce, z jednej strony są uczniowie, z drugiej rodzice, a jeszcze z trzeciej dyrekcja), i potem w domu. Kocham dzieci, lubię ich towarzystwo, ale czasem mam wrażenie, że pęknie mi głowa, że wystarczy iskra, a wybuchnę. No i mąż, czyli stara, dobra szkoła teściowej! Kobieta jest do „przynieś, podaj, pozamiataj”, jeszcze zajmij się dziećmi — żadnej pomocy z jego strony, żadnego realnego wsparcia. Najgorsze są wieczory. Jestem tak nakręcona, nabuzowana, że nie zasnę, dopóki – jak to mówi młodzież – się nie zresetuję. A to właśnie dzieje się, kiedy wypiję piwo – odprężam się, wyciszam, uspokajam. Jestem jak nowo narodzona. Taki mam sposób na życie.
Nie myślę o sobie jak o alkoholiczce i nie dam sobie przypiąć takiej łatki. Są gorsze przestępstwa i nałogi. Mój nawyk jest nieszkodliwy, nikomu nie powinien wadzić. Czy niepokoi mnie moja miłość do procentowych bąbelków? Nie zastanawiam się nad tym, nie pamiętam już, jak to jest „bez”. Może kiedyś, jak dzieci podrosną, sprawdzę, jak to jest zakończyć dzień bez piwa?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze