Granice
REDAKCJA • dawno temuCzasem dumam sobie, jak daleko można się w życiu posunąć? Mam na myśli bardzo różne sprawy. Dlaczego jedni stawiają sobie poprzeczkę wyżej, inni obniżają ją nieustannie, a jeszcze inni windują ją do granic absurdu, cierpiąc potem katusze, gdy okazuje się niedosięgłą?
Gdyby człowiek musiał zezwalać innym na to,co toleruje u siebie,
życie byłoby nie dowytrzymania.
Georges Courteline
Kochana Kazo,
Niektórzy mają wybujałą ambicję i zaciskając zęby prą do celu. Brak zdobyczy frustruje ich i zabiera wiele cennego zdrowia. Inni jawnie bimbają sobie z tego typu poczynań, starając się żyć lekko, łatwo i przyjemnie. Odpuszczają sobie jakikolwiek wysiłek, pozwalają sobie na niefrasobliwy egoizm i nie obchodzi ich koszt, jaki za ich brak odpowiedzialności płacą inni, zwłaszcza najbliżsi. Na szczęście tak zwana większość stara się pracować nad sobą, adaptując się do otoczenia i życiowych warunków. I świetnie. Mamy jakoś tam wypracowane standardy zachowań, swoje zasady moralne. Co jednak dzieje się wtedy, gdy ktoś nasze granice tolerancji, nasze normy właściwego postępowania, naruszy w sposób bolesny?
Koleżanka założyła firmę. Przyjaciółka zaoferowała jej pomoc w prowadzeniu księgowości. Dziewczyny znają się od lat , będzie tego z pół życia. Są jak rodzina. Przez rok firma działa, przyjaciółka podaje kwoty do wpłaty na VAT (zazwyczaj nic nie trzeba płacić, bo VAT nadpłacony), ZUS, informuje o wysłaniu deklaracji VAT i druków ubezpieczeniowych, bierze za to psi grosz (1/3 rynkowej stawki) – no ale przecież między przyjaciółkami nie ma takich kwestii, umowy też się nie zawiera, bo i po co… Pojedyncze dokumenty przekazuje na prośbę, wprawdzie z dwudniowym opóźnieniem, ale jednak (jakieś deklaracje, potrzebne do rozliczeń, druki RMUA i inne takie). W pewnym momencie koleżanka postanawia zlikwidować działalność. Prosi przyjaciółkę o zwrot dokumentów. Ta zaczyna kręcić, unikać kontaktu, zapadać na tajemnicze choroby…. Koleżanka idzie do ZUS, potem z włosem zjeżonym pędzi do Urzędu Skarbowego – kicha. Nikt nigdzie i nigdy nie widział jej deklaracji. Uzupełnienie deklaracji w ZUS to w sumie pryszcz, zwłaszcza że składki wpływały regularnie, ale Urząd Skarbowy nie popuści takiej okazji. Koleżanka obciążona zostaje karą w wysokości mniej więcej równowartości pieniędzy, jakie zapłaciła przyjaciółce przez rok niewykonanej usługi. Nie ma umowy, ale ma w ręku dokumenty wypełniane ręcznie i podpisane nazwiskiem przyjaciółki jako pełnomocnika. Idzie do prawnika, prawnik mówi jej, że w sądzie na podstawie tych dokumentów bez trudu uzyska wyrok skazujący przyjaciółkę na pokrycie kosztów kary i na zapłacenie nawiązki.
I co zrobić? Koleżanka twierdzi, że zasady nie pozwalają jej wystąpić do sądu przeciw przyjaciółce, ta się nie poczuwa do uczciwości, a koleżanka nie chce pokrywać kosztów jej oszustwa. Odpuścić? W imię wielkoduszności, która koleżankę cechuje z pewnością? Czy wyegzekwować od przyjaciółki odpowiedzialność za czyny? Jak postąpić, nie naruszając własnych zasad?
Albo inna pani: jej mąż większość czasu spędza w delegacjach, z dala od domu. Układa im się dobrze, z burzami, ale dobrze, mają małego, zdrowego, mądrego dzieciaczka. Kpią sobie z sytuacji, gdy mężczyźni urwani ze smyczy natychmiast przygruchają sobie jakieś zastępstwo za żonę, kpią oczywiście do czasu, gdy pani, która dotąd rękę dałaby sobie uciąć za małżonka, dowiaduje się, że co wyjazd – to inna kochanka. Dowiaduje się o tym z listu, który kochanka pisze do jej męża. Kochanka jest zamężna, więc przy okazji zdradzana pani wchodzi w posiadanie adresu oszukiwanego męża i ostatkiem klasy powstrzymuje się przed natychmiastową zemstą, polegającą na przesłaniu listu dalej. A właściwie dlaczego ma się powstrzymać? Tylko ona ma cierpieć? Pragnienie zemsty nie jest chlubnym powodem działań, to prawda, tak mówi jej sumienie, tak mówią jej normy moralne. W imię tychże (wśród nich i miłość, i odpowiedzialność, i wielkoduszność) daje szansę swojemu małżeństwu.
Mąż skruszony przysięga poprawę, ale zdruzgotanych emocji żony, zrujnowanego poczucia własnej wartości nie jest w stanie odbudować. Tymczasem żoną interesuje się mężczyzna, który pozostaje pod piorunującym wrażeniem jej inteligencji, wdzięku i kobiecości. Komplementy i uczucie trafiają na bardzo chłonny grunt. Co ma uczynić zdradzona żona? W imię jakich zasad dotrzymać wierności wiarołomnemu małżonkowi? Skoro on chadza na gruszki, niechaj wie, że w tym czasie ktoś może przebuszować i jego ogródek…. Prawda? Ale – co z jej normami? Czy może się z nich sama zwolnić, w dodatku w sposób absolutnie łatwy do usprawiedliwienia?
Albo ludzie, którym władza zabija rodziny, czy mają prawo zabijać rodziny innych tylko dlatego, że sami są dręczeni, a ich ofiary sprzyjają tejże władzy? Wiesz, że do dziś trudno się otrząsnąć z szoku, że spirala zła nakręca się aż tak silnie.
I tak dalej. Małe i duże wybory. Czy cudze świństwo usprawiedliwia nasze podłe postępowanie? Czy fakt, że wszyscy czynią zło, przyzwala nam na czynienie tegoż?
Czy wolno sobie pobłażać tylko dlatego, że otoczenie wymaga od siebie tak mało?
Margola
***
Margolu,
W życiu można się posunąć bardzo daleko poza wszystkie granice, do granic absurdu włącznie, zakładając, że absurd ma jakiekolwiek granice.
I tak, z jednej strony masz sfrustrowanych perfekcjonistów, o których się mówi, że nieludzcy są, bo błądzić i mylić się rzeczą jest ludzką a chwile potem widzisz jak schodzą z ziemskiego padołu w wieku lat czterdziestu paru (to wersja skrajna — nie wszyscy perfekcjoniści umierają młodo, paru plączę się po świecie z różnego rodzaju perfekcyjnymi neurozami i równie perfekcyjnymi wrzodami na żołądkach swoich bliskich) i zawsze gdzieś tam, jak satelity krążą ludzie, którzy perfekcjonistę wykorzystają, wydoją i poklepią po karku: ”Aby tak dalej!” Z drugiej strony masz lekkoduchów, którym się wydaje, że nieodpowiedzialność wieku dziecięcego można kontynuować beztrosko latami, a w odpowiedniej chwili przerzucić się na starczą demencje i tym sposobem uchylać się od odpowiedzialności za własne czyny.
A w środku wartko płynie nurt główny z takimi ludźmi jak Ty i ja, co to raz sobie poprzeczkę windują wysoko pod szyję jak stryczek, a znowu innym razem całkiem na dół opuszczają, o ile w ogóle nie omijają przeszkody rozejrzawszy się przedtem w koło, czy nikt nie widzi. Nikomu to nie przeszkadza czy też przeszkadzać nie powinno, choć otoczenie oprócz tego, że od siebie wymaga niewiele, nam najchętniej śrubę dokręciłoby do samego końca i nie przepuści żadnej ku temu okazji. Ale się czasem zdarza, bo nie sami żyjemy, że się komuś przy okazji tych manipulacji przy poprzeczce w szkodę wlezie czy też na odcisk nastąpi, gorzej nawet, bo krzywdę wyrządzi i bądź tu człowieku mądry. Czy upust swoim dać potrzebom czy na innych zważać?
Metoda "żyj tak, żeby nie szkodzić innym" we współczesnych dżunglach nie zawsze zdaje egzamin. W tym nieszkodzeniu, nieingerowaniu, nieprzeszkadzaniu, w tym schodzeniu innym z drogi w momencie konfliktu, człowiek zapętli się tak, że miejsca dla niego samego w końcu brakuje.
Tu mi się historia z pracy przypomina, kiedy to zachciało mi się być miłą, uprzejmą i uczynną na przekór powszechnie panującemu chamstwu i brakowi kultury wbrew. Chciałam ich dobrym przykładem niewzruszonej łagodności i pracowitości oswoić i udomowić. Naiwna. Otrząsnęłam się po trzech miesiącach ciężkiej harówy 28 godzin na dobę. Nade mną piętrzyło się "Sto Spraw Nie Załatwionych i Zbuków Bez Właściciela Które Się Nareszcie Udało Wcisnąć Nowej". W trybie przyspieszonym nauczyłam się warczeć, odszczekiwać, ludzi z kwitkiem odsyłać, a zbuki podrzucać nowym Nowym, dzięki czemu przypomniałam sobie znowu uroki sześciogodzinnego snu i wolnej niedzieli.
Powiesz mi zaraz, że od warczenia na namolnych petentów do, jak to teraz nazywają – „kreatywnej księgowości”, z opcją „przyjaciółka-przyjaciółce” daleko i będziesz mieć całkowitą rację. Czasem jednak jesteśmy ślepi na efekty swoich poczynań, co jest konsekwencją tego, że wielka belka, której nie widzimy u siebie wytężając wzrok w poszukiwaniu źdźbeł u innych, przysłania nam pole widzenia. Dystans między drobnym chamstewkiem a wielkim świństwem przemierzamy tak błyskawicznie, jak niezauważalnie i wtedy – najczęściej po fakcie już – stajemy zadziwieni, jak mogło do tego dojść. Jakim cudem? My? Tacy dobrzy, zwyczajni. Normalni ludzie. Pod czyim wpływem? Kto i czego nam dosypał do drinka? Ani się człowiek nie zorientuje, a już jest na drugim końcu wskazującego palca. Nie jako wytykający, ale jako wytykany.
Osobiste nam wtedy zostają demony do ujarzmienia, nie one są jednak najgorsze, ale ich brak.
Kaza
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze