Historia pewnego ducha
MAGDALENA RYŻEWSKA • dawno temuZłapałam bakcyla, zaczęłam polować na ducha. Moja zjawa to irlandzki buntownik, niesłusznie oskarżony o próbę zabójstwa lokalnego landlorda. Niesprawiedliwy proces zakończył się wyrokiem śmierci i w Wielkanoc 1820 roku Anthony Daly zawisł na szubienicy nieopodal Galway, zostawiając po sobie ciężarną wdowę i obietnicę, że jego duch po wsze czasy będzie nawiedzał rezydencję oskarżyciela. Spełniło się i jak wieść niesie szubienicznego wzniesienia nigdy nie porosła trawa.
Galway od zawsze było magnesem dla artystów wszelakiej maści. Coś takiego fruwa w tutejszym powietrzu, że człowiek nagle odkrywa w sobie pragnienie, by chwycić za pióro, pędzel, dłuto i stworzyć coś wiekopomnego. Wśród wielu innych, w połowie dwudziestego wieku, inspiracji przybył tu szukać John Steinbeck, amerykański noblista, czego efektem stał się esej The Ghost of Anthony Daly. Tekst ten przypadkiem wpadł mi w ręce i w ten właśnie sposób złapałam bakcyla, zaczęłam polować na ducha.
Moja zjawa to irlandzki buntownik, niesłusznie oskarżony o próbę zabójstwa lokalnego landlorda. Niesprawiedliwy proces zakończył się wyrokiem śmierci i w Wielkanoc 1820 roku Anthony Daly zawisł na szubienicy nieopodal Galway, zostawiając po sobie ciężarną wdowę i obietnicę, że jego duch po wsze czasy będzie nawiedzał rezydencję oskarżyciela. Wdowa dołożyła swoje trzy grosze, przeklinając całą rodzinę Burke`ów (bo tak nazywał się ów oskarżyciel).
Steinbeck odmalował Daly`ego w wyrazistych, ostrych kolorach, przesycając jego portret rebelianckim romantyzmem i kawalerską fantazją. Głównym argumentem linii obrony były przechwałki podsądnego, że gdyby to on strzelał do landlorda to, biorąc pod uwagę jego niezawodną celność, nie byłoby komu go oskarżać, bo zimne trupy rzadko mają coś do powiedzenia. Skazańca do końca nie opuszczał wisielczy humor, w drodze na miejsce kaźni zaprosił na piwo swojego kata. Do ostatniego momentu był niepokorny, dumny, gardził śmiercią i zamiast widowiskowo dusić się przez długi czas na wolno zaciskającym się sznurze, rzucił się z wozu łamiąc kark. Jego duch podobno ukazywał się później w rezydencji Burke`ów, a szubienicznego wzniesienia nigdy nie porosła trawa. Tak przynajmniej wieść niesie.
Zachciało mi się sprawdzić czy to prawda i ambitnie wyruszyłam na poszukiwania. Po starannym przeczesaniu źródeł, zlokalizowałam mniej więcej Seefins Hill, czyli miejsce kaźni, udało mi się też wytropić nawiedzany dwór. Kto wie, może na własne oczy zobaczę rebelianckiego ducha? – myślałam. Nieco czasu zajęło mi namówienie zmotoryzowanego przyjaciela na wycieczkę terenową (której cel znajduje się jakieś dwadzieścia kilometrów od Galway) i w końcu byłam na trasie.
St. Cleran`s — dawna siedziba Burke`ów, to w dzisiejszych czasach ekskluzywny hotel. Drogowskaz wyraźnie pokazuje miejsce zjazdu z głównej drogi, potem trzeba wędrować mocno zarośniętą, nieuczęszczaną drogą, na której wyminięcie innego pojazdu wymaga bardzo skomplikowanych manewrów, bo wąskie to niemiłosiernie. Dworek jest rzeczywiście bardzo piękny, otoczony zadbanym ogrodem i budynkami gospodarczymi niewiadomego użytku, z dyskretnie schowaną w krzakach ruiną – rezydencją Burke`ów sprzed czasów St. Cleran`s. Hotel powala elegancją i wyrafinowaniem, posiada własną bibliotekę i drawing room, czyli salon gościnny.
W pewnym momencie poczułam się trochę dziwnie i nieswojo. Recepcjonista, notabene wyjątkowo przyjemny człowiek, wydawał się nieco zaskoczony moimi pytaniami. Wyobraźcie sobie, wpada do lobby baru lekko niepoważnie wyglądająca kobita i zaczyna nawijać o duchach. Obawiam się, że nie podeszłam do zadania zbyt dyplomatycznie, bo zamiast delikatnie go naprowadzić na temat, od razu zaczęłam paplać o nawiedzaniu. Pan zachował pełen profesjonalizm i nawet mnie za bardzo nie wyśmiał, wręcz przeciwnie, był bardzo pomocny i choć nie dysponował żadnymi informacjami, przeszukał pół budynku, żeby znaleźć broszurkę opisującą dzieje rodziny Burke’ów.
W broszurce o moim duchu nie było ani słowa – przypuszczam, że takie informacje średnio się sprawdzają pod kątem strategii marketingowych. Doczytałam się jednak czegoś innego. James Hardiman Burke, czyli okrutne nemezis mojej zjawy, przedstawiony został jako pełen współczucia człowiek, który w czasach największej biedy dzielił się własnymi zapasami z głodującymi Irlandczykami. Trochę mnie to zniechęciło do dalszego tropienia tematu, za to zrodziło całą lawinę refleksji nad dwoistą naturą człowieka.
Została jeszcze szubienica. Mimo wielokrotnego przemierzania okolicy, nie znalazłam niczego co nazywało się Seefins Hill. Prawdopodobnie miejsce jest dość trudne do wytropienia, jedyny sposób jaki przychodził mi go głowy to gruntowne przemaglowanie tubylców, ale przy niecierpliwości mojego kierowcy nie mogłam sobie na to pozwolić. Pewnego pięknego dnia znajdę miejsce, gdzie zmarł Anthony Daly i sprawdzę czy rzeczywiście żadne źdźbło trawy nie odważyło się tam wyrosnąć.
Tak właśnie wyglądało moje polowanie na ducha. Niech spoczywa w pokoju albo dalej nawiedza gości St. Cleran`s i niech w jego stronę pomknie moje skromne „dzięki” za posmak przygody, jakiej mogłam zakosztować podążając tropem ducha. Ukłony również dla Steinbecka, który rozbudził moją ciekawość i pozwolił mi lepiej poznać Zieloną Wyspę.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze