Nie stać mnie na dziecko
MONIKA BOŁTRYK • dawno temuBaby boom to już przeszłość. W 2011 roku urodziło się 391 tys. dzieci, o 22 tys. mniej niż rok wcześniej – wynika z danych GUS. Młodzi ludzie boją się kryzysu. Nawet ci, którzy marzą o dużej rodzinie, odkładają tę decyzję na lepsze czasy. Jak wyliczyło Centrum im. Adama Smitha, na utrzymania dziecka do 20. roku życia rodzice wydają średnio ogółem 190 tys. zł. Rosną ceny żywności, ubrań i edukacji. Średni koszt wyprawki do szkoły dla jednego dziecka wyniósł w zeszłym roku 662 zł.
Kryzys zajrzał w oczy Polaków. Blisko 30 procent z nas nie myśli o potomstwie, właśnie przez trudną sytuację materialną. Wielu młodych Polaków o stałej umowie może tylko pomarzyć. Inni boją się zwolnień, które przeprowadza wiele firm. A do tego są zadłużeni po uszy, bo w czasach prosperity brali kredyty na mieszkanie, na samochód i egzotyczne wakacje. Byli przekonani, że stać ich będzie na spłacanie pożyczek. Dzisiaj zastanawiają się, z czego je spłacić. W tej sytuacji o dzieciach myślą z przerażeniem, nawet jeśli w głębi duszy niczego bardziej nie pragną.
Magda (26 lat, skończyła ekonomię, mieszka w Warszawie):
— Jesteśmy pokoleniem, które na rynku pracy jest nikomu niepotrzebne. Skończyłam ekonomię, mój chłopak marketing. Oboje znamy języki obce. Wydawało nam się, że mamy wykształcenie, które pozwoli na znalezienie dobrej pracy, że zarobimy pieniądze, kupimy mieszkanie, założymy rodzinę. Jak widać, nie mamy wygórowanych marzeń, ale w dzisiejszych czasach są nierealne. Moi koledzy już na studiach pracowali, a ja mówiłam, że nauka jest najważniejsza. Mam nieprzydatny dyplom z piątką.
Rodzice kupili nam mieszkanie. Jesteśmy im za to wdzięczni, bo nie musimy wynajmować. A z drugiej strony to wstyd, że nie jesteśmy samodzielni. Wciąż musimy na nich liczyć. Pytają, kiedy doczekają się wnuków. A my wiemy, że nie poradzimy sobie z małym dzieckiem. Ja mam pół etatu w dziale analiz jednej z firm. Chłopak pracuje na umowę zlecenie, planuje rozkręcić własną firmę – tworzenie wizerunku, kampanie medialne i takie tam. Na razie jest ciężko. Pieniędzy ledwo starczy nam na życie. Nic nie odkładamy.
Chciałabym mieć dzieci, dwoje, a nawet troje — pierwsze najchętniej już teraz. Ale gdybym dzisiaj urodziła dziecko i poszła na urlop macierzyński, to nie utrzymalibyśmy się z tego, co zarabia Maciek. Nie wiem, czy nie straciłabym tej połówki etatu. Nie chcę budzić się rano i myśleć za co dziecku kupię jedzenie. A ono potrzebuje ubranek, zabawek, leków i wielu innych rzeczy. Pocieszamy się, że jeszcze jesteśmy młodzi i do 30. na dziecko mamy czas. Na razie nic nie wskazuje na to, że nasza sytuacja miałaby się poprawić. Chyba, że Maćkowi jakimś cudem uda się rozkręcić firmę.
Joanna (32 lata, prawniczka z Lublina):
— Zawsze wiedziałam, że chcę mieć dziecko. Nawet dobrze zarabialiśmy. Ale ciągle odkładaliśmy tę decyzję. Wzięliśmy mieszkanie na kredyt, a potem zmieniliśmy samochód na lepszy. Myśleliśmy, że damy sobie radę. Mówiliśmy, jeszcze trochę popracujemy, coś odłożymy i pomyślimy o dziecku. A czas leciał. Nie wiadomo kiedy przekroczyłam 30.
Kurs franka poszybował w górę, a ja nawet nie chciałam liczyć, o ile więcej zapłacimy ratę kredytu. Potem straciłam pracę, a razem z pracą poczucie bezpieczeństwa. To był dla mnie szok. Z domu wyniosłam przekonanie, że praca jest najważniejsza, że bez pracy człowiek nic nie znaczy i nic nie ma. Po roku znalazłam nową, ale już nie tak dobrze płatną, a w międzyczasie oszczędności stopniały.
Czuję presję czasu, robię się coraz starsza. Nie chcę dzieci rodzić w wieku 40 lat. A z drugiej strony boję się, że sobie nie damy rady. Zjadają nas kredyty. Nie byłoby nas stać na to, żebym siedziała z dzieckiem. Niańka kosztuje. Często zostaję po godzinach, a z dzieckiem nie byłoby to możliwe. Ale bez kredytów żylibyśmy w wynajmowanym mieszkaniu. Nie wyobrażam sobie nie mieć własnego kąta. Błędne koło. Czasami żałuję, że nie wpadliśmy, los nas nie postawił przed faktem dokonanym. Nie umiem podjąć świadomej decyzji o dziecku, bo nas na to nie stać. Boję się, że jak nie będziemy płacić kredytu, to bank nam zabierze mieszkanie. A to najgorszy scenariusz. Jak słyszę rządowe pomysły prorodzinne, to śmiać mi się chce. To nie jest kraj na rodzenie dzieci.
Arleta (mieszka w niewielkim mieście na wschodzie Polski):
— Nie pragnę wielkiej kariery. Bardzo chcę mieć dzieci. Ale co z tego, że chcę. Z czego bym je utrzymała, skoro ledwo siebie mogę utrzymać. Mój chłopak nie ma stałej pracy. Wyjeżdża do Londynu, pracuje kilka miesięcy na budowie, dzięki temu mamy z czego żyć. Mieszkamy w mieście, gdzie jest duże bezrobocie. Prace dostają ci, którzy mają znajomości. Chciałam załapać się do urzędu miasta, nic wielkiego przyjmowanie wniosków o wymianę dowodów osobistych, ale przypadła mojej koleżance, której mama tam pracuje. W takich miastach nic się nie zmienia. I żadne unijne pieniądze, ani standardy tu nic nie dają.
Koleżanka ostatnio zapytała mnie, czemu nie weźmiemy ślubu, czemu nie zdecydujemy się na dziecko. A ja udawałam, że jestem nowoczesna, gadałam jakieś farmazony, że na dziecko przyjdzie jeszcze czas. Nigdy lepszego czasu nie będzie, jestem coraz starsza. I może nigdy nie będę dziecka bardziej chciała niż teraz. Co mam robić? Zrobić sobie dziecko mimo wszystko, a potem martwić się, za co je utrzymam, za co kupię mleko. Obserwuję swoje bezrobotne dzieciate koleżanki. Samotne, sfrustrowane, niejedna z tej biedy zaczęła zaglądać do kieliszka. Jak się nawarstwiają problemy, to każdy związek się posypie.
Justyna (35 lat, dziennikarka z Krakowa):
— Byłam dzieckiem, którego rodziców nie było stać na modne ciuchy i wakacje. Czułam się jak brzydkie kaczątko. Dobrze się uczyłam, więc zdałam do porządnego liceum. A tam młodzież dzieliła się na taką, co miała markowe dżinsy i na taką, co nie miała. Przyłączyłam się więc do tej zbuntowanej, ubieraliśmy się jak hipisi. Do tego nie trzeba było mieć kasy. Musiałam studiować zaocznie i sama się utrzymywać. Marzyłam o studiach dziennych.
Chciałabym dać dziecku wszystko, czego potrzebuje – dobrą szkołę, modne ubranie, studia i pieniądze na start. Żeby nie było mu tak ciężko, jak mnie. Ale przyszedł kryzys i już niczego nie można być pewnym. W mojej firmie wciąż straszą redukcjami etatów. Jeszcze ciągle mam pracę, ale nie wiem, czy jutro nie znajdę wypowiedzenia na swoim biurku.
Jestem dziennikarką, więc wiem, z jakimi problemami borykają się kobiety. Nie ma żłobków, niani musiałabym oddać całą swoją pensję. Nie tak miało być. Mąż mówi, że jakoś damy sobie radę. Ale on też siedzi w tej swojej firmie jak na szpilkach. Czasami zastanawiam się, jak żyć w świecie, w którym nie można być pewnym jutra.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze