Kiedy miłość gaśnie
MONIKA BOŁTRYK • dawno temuKochali się, marzyli o wspólnym życiu, a po latach się zastanawiają, co ja robię obok tego mężczyzny, kim jest ta kobieta. Z badań wynika, że intensywna miłość i seksualna namiętność trwa najwyżej 2-4 lata. Czy to oznacza, że po tym czasie związek się rozpada, wręcz przeciwnie może okazać się jeszcze bardziej satysfakcjonujący, zmienić się w dojrzałą miłość pod warunkiem, że partnerom uda się stworzyć przyjacielskie relacje.
Kochali się, marzyli o wspólnym życiu, a po latach budzą się i zastanawiają, co ja robię obok tego mężczyzny, kim jest ta kobieta. Przecież na ślubnym kobiercu stawał obok mnie ktoś innym, nie tak miało być.
Z badań wynika, że intensywna miłość i seksualna namiętność trwa najwyżej dwa do czterech lat. Czy to oznacza, że po tym czasie związek się rozpada, wręcz przeciwnie może okazać się jeszcze bardziej satysfakcjonujący, dawać oparcie i poczucie bezpieczeństwa, zmienić się w dojrzałą miłość pod warunkiem jednak, że partnerom uda się stworzyć partnerskie i przyjacielskie relacje, a jednocześnie zachować odrębność.
O miłość trzeba dbać, inaczej pojawia się rutyna, chłód i obojętność. Mało kto zdaje sobie sprawę, że fascynacja nie jest nam dana raz na zawsze, a codzienność i rutyna potrafi zabić każdy związek. Zdarza się, szczególne wśród par, które są razem od czasów licealnych, że stają się one jednym organizmem, nie mają własnych światów. Wszystko jest przewidywalne, ale też nudne. A z drugiej strony potrzebna jest zażyłość partnerów, wspólnie spędzane chwile i rytuały – np. chodzenie w rocznicę ślubu do ulubionej kafejki. To buduje poczucie więzi. Często też kiedy w małżeństwie pojawiają się dzieci, partnerzy skupiają się wyłącznie na ich wychowaniu, zapominają, że są dla siebie ważni. Dlatego tak wiele par przechodzi etapy od zafascynowania do obojętności czy nawet nienawiści. Często ludzie budzą się w monecie, kiedy trudno już naprawić relacje. Zastanawiają się wtedy, czy tak ma wyglądać reszta mojego życia, gdzie podział się ten fascynujący mężczyzna, gdzie znikła ta piękna i interesująca kobieta. W takich sytuacjach może pomóc terapia albo mediacja rodzinna. Nawet jeśli nie uda się uratować małżeństwa, psycholog może pomóc rozstać się bez awantur i nienawiści.
Ada (32 lata, księgowa z Poznania):
— Byłam przekonana, że z Jackiem razem się zestarzejemy. Znamy się do liceum, byliśmy papużkami nierozłączkami, zawsze razem. Nie przyszło mi nawet do głowy, żebyśmy z naszego małego miasteczka pojechali na studia do różnych miast. Wybraliśmy Kraków, bo mieliśmy z tym miastem dobre wspomnienia i było najbliżej naszego rodzinnego miasta. Pobraliśmy się zaraz po studiach, rodzice byli wniebowzięci, wyprawili nam huczne wesele, złożyli się na mieszkanie. Zaraz urodził się Jaś, a potem Kasia. Sielanka, ale tylko z zewnątrz. Coraz częściej łapię się na myślach, że chciałabym to wszystko zostawić i zacząć życie od nowa.
Nic nie zostało z naszych marzeń i planów. Po 8 latach małżeństwa żyją obok siebie ludzie, którzy nic nie chcą od siebie, nie mają o czym ze sobą rozmawiać. Chcą tylko zjeść, odpocząć i od czasu do czasu uprawiać seks. Trochę jak zwierzęta. Zresztą prawie ze sobą nie sypiamy. Nie wiem, kiedy przegapiliśmy moment, w którym zaczęliśmy się od siebie oddalać. Postępowało to małymi kroczkami. Zajęci byliśmy pracą i dziećmi. Zgubiła nas pewność, że jesteśmy dla siebie stworzeni, że już nic więcej nie trzeba robić i nie ma po co się starać. Nie wiem też, co miałoby się stać, żebyśmy się obudzili z tego marazmu. A może ja go po prostu już nie kocham. Czasami cieszę się, jak do późna zostaje w pracy. Pamiętam, jak odetchnęłam z ulgą, kiedy miał jechać na kontrakt. Ale rozchorował się nasz synek i mąż został.
W naszych rodzinach słowo rozwód nie istnieje — co Bóg złączył, człowiek niech nie rozłącza. Jak wytłumaczyć, że nasza miłość się skończyła, że została pustka, że za chwilę zaczniemy się nienawidzić, że cieszę się, kiedy późno wraca z pracy. Przeraża mnie perspektywa, że nic więcej już mnie w życiu nie czeka. Myślę, że może z kimś innym byłoby inaczej. Przecież ja nawet nie mam porównania. Chyba mąż — pierwsza miłość nie jest dobrą opcją, nawet nie ma punktu odniesienia.
Agnieszka (40 lat, tłumaczka z Łomży):
— Wychodziłam za mąż za inteligentnego, przebojowego mężczyznę, z żyłką do podróży. A obudziłam się z leniwym pasibrzuchem, który burczy coś po nosem. A do tego bywa agresywny. Zdaję sobie sprawę, że ludzie dorastają i trudno całe życie być pełnym entuzjazmu młodym chłopakiem. Przychodzi czas na stabilizację i spokój. Czuję się jednak oszukana, bo nie tak miło być.
On już wszystko zobaczył, wszystko jadł i wszystko pił. Teraz interesuje go już tylko telewizor. Proszę czasami, żeby poszedł z dziećmi na spacer, plac zabaw czy basen. Jego odpowiedź na wszystko — jestem zmęczony. On jest wiecznie zmęczony. Prosiłam, żeby zrobił badania, bo może jego chroniczne zmęczenie bierze się z jakichś niedoborów w organizmie czy choroby. Nie poszedł. Nawet nie o to chodzi, że rozmawiamy o niczym, my w ogóle ze sobą nie rozmawiamy. Kiedy jesteśmy wśród innych ludzi, lubi brylować, wtedy opowiada, jaki z niego podróżnik, chociaż nigdzie nie był już od lat. Śmiać mi się chce, jak widzę zachwyt w oczach innych kobiet. Myślę sobie, że musiałyby zobaczyć tę fleję na kanapie.
Dopóki nie pobraliśmy się, nigdy bym nie powiedziała, że mój ukochany może być agresywny. Nie pobił mnie, ale boję się, bo parę razy miałam pięść blisko twarzy. Lubi pokazać, kto tu rządzi. Powstrzymuje go tylko to, że gdyby mnie uderzył, miałabym powód do rozstania. Jemu dobrze w układzie, kiedy wszystko ma podane pod nos. Kto mu będzie gotował obiadki i prał jego brudy. Czasami myślę, że go nienawidzę.
Ostatni raz seks mieliśmy może rok temu. On zupełnie nie rozumie, dlaczego z nim nie śpię, przecież kiedyś było nam w łóżku bardzo dobrze. Nie zdaje sobie sprawy, że łóżka nie da się oddzielić od reszty życia. Nie dam rady z nim sypiać. Nie chcę się zmuszać, nie mogę, czuję się jakbym godziła się na gwałt. Od jakiegoś miesiąca nie naciska na seks. Może ma kochankę, ale dopóki przynosi pieniądze do domu, nic mnie to nie obchodzi.
Moja matka nie może się nachwalić, jakiego ma dobrego zięcia. Pracuje, nie pije, a moje koleżanki trafiły gorzej, np. Anka, sąsiadka — matka ciągle słyszy, jak na górze się kłócą, lecą talerze i szklanki, a ona chodzi z sińcami po oczami. Czy ja jestem szczęśliwsza od tych moich koleżanek? Nie jestem. Myślę o rozwodzie, ale szkoda mi dzieci. Poza tym straszy mnie, że to on budował ten dom i jak chcę, to mogę się wynieść. To nasz wspólny majątek, ale nie mam siły o to walczyć. Na razie tylko marzę, żeby on zniknął z kanapy i z mojego życia.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze