Spocznij!
MAŁGORZATA SULARCZYK • dawno temuUstalmy jedno: życie „na baczność” jest niemożliwe. Prawdą jest, że czyha na nas trochę niebezpieczeństw, ale jakoś dziwnie mi się wydaje, że nie więcej niż w zamierzchłej przeszłości. Czyhają na nas zatem niebezpieczeństwa, prawda, ale nie dajmy się zwariować.
Droga Margolu,
Mam problem z asertywnością. A właściwie wręcz odwrotnie — mam problem z brakiem asertywności, stanowczości, z wyrażaniem swojego zdania i formowaniem myśli. Zwłaszcza jak coś mi się nie podoba. Nauczyłam się już tego w jakimś stopniu w pracy, na znajomym i oswojonym terenie, ale poza pracą, jak się okazuje, nadal nie jest najlepiej. Terenów nieznanych i nieoswojonych jest niestety coraz więcej. Żyjemy w czasach ciężkich, niewdzięcznych, kiedy należy zachowywać stałą czujność, być ostrożnym, przezornym, sceptycznym i żyć według zasady ograniczonego zaufania. Wydaje mi się, że już się tego nauczyłam, że to wiem, że umiem, ale przychodzą czasem takie chwile, kiedy kompletnie o tym zapominam i daję się nabierać. Sprzyja temu mieszkanie w bloku, i to w pojedynkę. Domokrążców, oszustów jest sporo – pojawiają się z niesłychaną wprost regularnością. No, dałam się nabrać raz i drugi, i ciągle nie jestem pewna, czy nie dam sobie wcisnąć jeszcze jakiejś bzdury. Obiecałam sobie kiedyś, że nie będę otwierać drzwi, kiedy nie wiem, kto za nimi stoi. Jest domofon, więc nie ma problemu – jak ktoś przychodzi i dzwoni z dołu, wiem kto to. Jak nie wiem, nie otwieram i już.
Tak, szkoda, że nie żyję dobrze z sąsiadami, naprawdę tego żałuję, ale w bloku, gdzie na piętrze jest 10 mieszkań, a pięter kilkanaście, nie da się wszystkich nawet znać (zwłaszcza że mieszkam tu od niedawna). W małym bloku moich rodziców, jeszcze kilka lat temu, wyglądało to zupełnie inaczej. Ale teraz – niebezpieczne czasy, wiadomo. Wszyscy się siebie nawzajem boją. Powtarzam sobie, że nie można dać się zwariować i czasami te drzwi jednak otwieram. I zazwyczaj żałuję, bo za nimi jakiś agresywny ankieter (to pół biedy) albo równie, jeśli nie bardziej agresywny akwizytor. I wtedy klapa – dam sobie wmówić, że potrzebny mi jest, i to natychmiast, np. detektor gazu, bo już wszyscy zainstalowali, albo że muszę zrobić dezynsekcję w mieszkaniu, bo po piętrach biegają prusaki. Wtedy myślę, że może warto chociaż profilaktycznie, no, skoro wszyscy… i dopiero potem przychodzi mi do głowy, że pan psikający mi mieszkanie powinien mieć na sobie kombinezon, wylegitymować się czymkolwiek i że niepotrzebnie pozwoliłam mu zadzwonić ze swojego telefonu.
Dlaczego przychodzi mi to do głowy za późno? Czemu potem mam poczucie, że dałam się oszukać (bo dałam…)? I dlaczego wreszcie nie nauczyłam się ciągle, że nie należy wierzyć ludziom? Nawet jeśliby się chciało. Wiem, że nie należy oceniać ludzi swoją miarą i ufać, że skoro ja bym nie oszukała, to i ktoś mnie nie oszuka. Być może mam za mało wyobraźni. A może ciągle nie oszukano mnie tyle razy, żebym całkiem straciła ufność…Na co należy zwracać uwagę, żeby nie dać się oszukać? Żebym chociaż z domokrążcami była w stanie sobie poradzić.
Danka
***
Droga Danko,
Ustalmy jedno: życie „na baczność” jest niemożliwe. Prawdą jest, że czyha na nas trochę niebezpieczeństw, ale jakoś dziwnie mi się wydaje, że nie więcej niż w zamierzchłej przeszłości. No, powiedzmy, celtyccy przodkowie Irlandczyków nie mieli okazji uzależnić się od internetu, ale starą prawdę, że człowiek człowiekowi wilkiem, pewnie znali. Czyhają na nas zatem niebezpieczeństwa, prawda, ale nie dajmy się zwariować.
Wszelkie opisane przez Ciebie akcje powinny być w jakikolwiek sposób autoryzowane przez administrację bloku. To jest punkt pierwszy, którego trzymaj się jak pijany płotu. Zawsze można (a nawet trzeba) zadzwonić do administracji i upewnić się, że wiedzą i czuwają. Oczywiście, pan „psikający” powinien odczekać chwilę za progiem mieszkania, ewentualnie dokonywać w tym czasie usługi u kogoś innego. Przypuszczam, że nie jest łatwą sprawą dla dobrze wychowanej osoby trzymać kogoś za drzwiami, ale cóż – jeśli nie masz w przedpokoju rottweilera, który ostrzegawczym warknięciem poinformuje Cię o każdym ruchu niespodziewanego gościa, to dla własnego bezpieczeństwa trzeba dobre wychowanie redukować do minimum. To samo tyczy się korzystania z telefonu (co to za zwyczaj?) – powinnaś jak najszybciej sprawdzić u operatora, czy nie podłożono Ci jakiegoś brzydko pachnącego paszteciku.
Tyle sprawy praktyczne, z których zresztą, mam wrażenie, zdajesz sobie sprawę. Pytasz, na co zwracać uwagę, żeby nie dać się oszukać. Nade wszystko na to, byś nie była sama. Samotne mieszkanie nie jest niczym przyjemnym w sytuacjach, gdy musisz kogoś nieznajomego wpuścić za próg. Za Alibabkami zaśpiewaj sobie „Jak dobrze mieć sąsiada…” i zapoznaj się przynajmniej z jedną-dwoma osobami na piętrze. Naprawdę nie musisz znać całego mrówkowca. Jednak – jako nowa lokatorka – powinnaś zrobić pierwszy krok w stronę sąsiadów. Nie musi to być od razu oficjalna wizyta z ciastem i autoprezentacją, na początek wystarczy po prostu powiedzieć „dzień dobry” i zagaić niezobowiązująco o pogodzie, pochwalić płaszcz, odezwać się serdecznie do dziecka… Sposobów jest wiele i warto się przełamać. Choćby dlatego, że jak się kogoś lubi, to się mimowolnie zwróci uwagę na obcego pod jego drzwiami. Anonimowa osoba nie budzi zainteresowania. Okradli ją – to okradli. A jeśli nie wyjdzie kilka dni z mieszkania, nikt nie zwróci na to uwagi. Sąsiad, a częściej „oswojona” sąsiadka czasem nawet zapuka i zapyta, co z Tobą, bo dawno Cię nie widziała.
Najgorszym znakiem naszych czasów jest według mnie stale rosnąca izolacja i anonimowość. „Mój dom jest moją twierdzą” – jakże często okopujemy się w twardej skale tego przysłowia! A trzeba wyjść do ludzi, żyć z ludźmi… Znam sytuację, gdy w bloku mieszkała kobieta, która się dała zaszczuć mężowi alkoholikowi, bo nie miała w nikim oparcia. Na „dzień dobry” nie odpowiadała albo odburkiwała agresywnie, bo mąż wmawiał jej, że nikt w klatce jej nie lubi, że wszyscy są do niej negatywnie nastawieni… Dziwnymi drogami chodzi ludzka psychika. Aż kiedyś odezwała się do sąsiadki, najpierw jednej, potem drugiej. I co się okazało? Że wszyscy jej głęboko współczują, że wizyty policji w ich domu w trakcie awantur to nie złośliwość sąsiadów, którym się zakłóca spokój, tylko zwyczajna troska o to, by pijany agresor nie wyrządził jej krzywdy… Znalazłszy wsparcie w sąsiadach z klatki, którzy zeznali w sądzie o jej wieloletniej gehennie, pokonała tyrana. Teraz on nie może podnieść na nią ręki, bo wtedy nieuchronnie wyląduje w więzieniu i zostanie eksmitowany. Poza tym przestał się panoszyć na klatce schodowej, przemyka cichaczem przy ścianie, czując niechęć solidarnych sąsiadów.
Naprawdę, warto zrobić pierwszy krok. Warto mieć wokół siebie życzliwych ludzi, którzy pożyczą aspirynę, zrobią zakupy, kiedy – czego Ci nie życzę – zapadniesz na zdrowiu. A nade wszystko – z którymi porozmawiasz w sytuacji, gdy w Waszej klatce schodowej będą świadczone usługi, w których nie zostałaś poinformowana. Asertywność asertywnością, ale warto dla własnego bezpieczeństwa nie być całkiem anonimową.
I tak sobie myślę na koniec, że nie warto zatruwać sobie życia nadmierną podejrzliwością. Zadbaj tylko o to, by Twoja łatwowierność była mniejsza. Między tymi dwoma stanami jest sporo przestrzeni na asertywność i na wiarę w ludzi. Bo, kochana Danko, jeśli już ludzie w ludzi przestaną wierzyć, co nas czeka?
Pozdrawiam serdecznie,
Margola
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze