Okradasz swojego szefa?
MARIANNA KALINOWSKA • dawno temuPrywatne rozmowy z firmowej komórki i telefonu stacjonarnego, używanie faksu w prywatnej sprawie, wysyłanie prywatnych przesyłek firmowym kurierem, drukowanie swoich maili, przepisów kulinarnych lub rozkładu jazdy pociągów z firmowej drukarki, korzystanie z firmowego samochodu, by załatwić osobistą sprawę - to kradzież. Czy wiesz, że okradasz swojego szefa?
Michał (36 lat, właściciel firmy budowlanej):
— Pierwszy raz wylądowałem na budowie, jak miałem szesnaście lat. Mogę powiedzieć, że budowlankę mam we krwi, ojciec całe życie robił na budowach, dziadek był murarzem… Z dzieciństwa pamiętam, że całkiem naturalne były sytuacje, kiedy ktoś przechwalał się, ile skąd ukradł, wyniósł. Prezes spółdzielni, w której pracował mój ojciec, z państwowych materiałów zbudował sobie wielką willę i wcale się z tym nie krył. Skutki takich działań widzę teraz bardzo często w mieście, w którym mieszkam. O, na przykład szpital, w którym rodziła ostatnio moja żona: podjazd dla karetek jest poszarpany, niekompletny, rozpadający się. Dlaczego? Założę się, że na betonie, którym wylano podjazd, taki czy inny prezes spółdzielni czy jakaś inna ówczesna szyszka zarobił krocie, sprzedając część na lewo albo wylewając nim swoje własne podwórko. A żeby się zgadzało, tutaj dosypał piachu i teraz wszystko rozpada się na kawałki.
A, i jeszcze jedno mi się przypomniało. Moja mama pracowała w zakładach drobiarskich i ona też kradła, tak to przynajmniej oceniam z perspektywy czasu. Wynosiła z pracy wędlinę. Każdego dnia między dokumenty wkładała kilka plasterków szynki tak, że zawsze miała dla nas na kanapki. Robiła to w ten sposób, bo każdy z pracowników był na bramie bardzo dokładnie obszukiwany – żeby nie wynosić właśnie niczego z zakładu. Ludzie jednak byli bardzo pomysłowi i bardziej sprytni od strażników. Wtedy jednak nikt z nas nie myślał w takich kategoriach — czy to kradzież, czy nie. Okradało się państwo, które okradało obywateli, a to tak, jakby złodziej okradał złodzieja.
W mojej pierwszej pracy też kradłem, przyznaję się. Na usprawiedliwienie powiem, że jakoś mi się to wtedy wydawało naturalne, taki spadek po komunie. Co kradłem? Cegły, worki z cementem, nie w mega ilościach, ale zawsze coś tam się zachachmęciło.
Kiedy we mnie zaszła przemiana? Kiedy sam założyłem firmę. Zrozumiałem, że za to wszystko, nawet za mydło w łazience, którego używam, ktoś płaci. Wiem, że pewnie zabrzmi to idiotycznie, ale tak jest, pojąłem to dopiero wtedy, przyznaję się uczciwie. Dziś bardzo się wstydzę tego, co robiłem ja i moja rodzina.
Iwona (26 lat, dziennikarka, pracuje dla prywatnej stacji telewizyjnej):
— Nie bądź śmieszna. Właściciel stacji, dla której pracuję, jest bajecznie bogaty. Mnie płaci grosze za pracę, w której pracuję w weekendy, w której jestem dostępna 24 godziny na dobę, ciągle siedzę po godzinach, zapominając czasem, jak wyglądają moje dzieci… mówię serio. Owszem, z telefonu firmowego korzystam, załatwiając prywatne sprawy. To nie są pogaduchy z przyjaciółkami, bo w pracy mam tyle zajęć, że nie mam czasami chwili, żeby skorzystać z toalety, ale tak, rezerwuję sobie na przykład wizytę w przychodni, dzwonię do niani, mówiąc inaczej – załatwiam ważne sprawy. Korzystam też z firmowej drukarki i faksu i wcale nie mam poczucia, że kogokolwiek okradam. Zresztą, powiedz sama, czy trafiło na biednego? (Tu pada bardzo znane nazwisko). Powiedz, czy jemu to robi jakąkolwiek różnicę?
A co by było, gdyby każdy tak robił, jak ja? Wybacz, ale każdy tak robi, nie wierzę, żeby byli jacyś męczennicy, którzy tego nie robią w imię zasad. Jeśli chcesz uczciwości, najpierw musisz sam być uczciwie traktowany. Mój pracodawca nie ponosi dużych kosztów mojej pracy, mam umowę o dzieło i sama muszę się jakoś ubezpieczać. Czy to jest uczciwe? A może uczciwe jest to, że nie mogę nigdy niczego zaplanować, bo muszę być cały czas dyspozycyjna? Że nie mogę zjeść całego obiadu na stołówce, bo właśnie jest bardzo ważne zebranie, więc muszę zostawiać rozgrzebane jedzenie i pędzić, by wysłuchać bezzasadnych pretensji przełożonych? Ja sobie tymi telefonami i drukowaniem rekompensuję to wszystko, oczywiście w minimalnym stopniu, ale zawsze coś. Nie, absolutnie nie widzę w tym niczego nieuczciwego. Wkurza mnie, co mówisz. To wcale nie jest tak, jakbym mu wyciągała pieniądze z kieszeni. To absolutnie nie to samo. Co zresztą da, że przestanę tak robić, jeśli cała reszta świata będzie robiła to samo?
Marzena (27 lat, dyrektorka biblioteki):
— Ja mam bardzo radykalne podejście do sprawy. Jakiekolwiek używanie czegokolwiek w pracy do celów prywatnych jest kradzieżą i koniec, kropka. Jeśli zmienisz w tekście moje imię, to mogę ci się do czegoś przyznać – z pomocą znajomego informatyka zainstalowałam w firmowych komputerach programy szpiegujące, co moi pracownicy robią w sieci. Wiem, wiem, że to niemoralne, ale nie miałam innego sposobu, żeby ich sprawdzać. Dzięki temu programowi wiem od razu, jak kto pracuje. Jeśli ktoś cały dzień siedzi na gadu-gadu albo ogląda strony z pornografią, bo i takie przypadki się zdarzały, to wiem, że mnie okrada. Właściwie nie mnie, ale całą bibliotekę i – może to za duże słowo, ale tak czuję – pieniądze podatnika. Ktoś, kto siedzi w sieci, nie pracuje, ale się bawi czy też załatwia prywatę, kradnie swój czas pracy. Oczywiście na wstępie mówię, jakie w naszej bibliotece panują zasady, co można, a co jest zabronione, więc zasady są jasne i czytelne. Nie od razu wywalam ludzi z pracy, ale daję ostrzeżenia. Za trzy ostrzeżenia jest wilczy bilet. Nie mam wyrzutów sumienia.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze