Uroki studiowania w Nowej Zelandii
ZUZA • dawno temuW związku z napływającymi do mnie pytaniami o możliwość studiowania w Nowej Zelandii, postanowiłam podzielić się z czytelnikami moją wiedzą na temat warunków przyjęcia na tutejsze uniwersytety, kosztami oraz realiami życia studenckiego, skądinąd życia pełnego uroków.
Niniejszy artykuł oparłach na moich osobistych doświadczeniach studentki wydziałów Romanistyki oraz Filmu, Telewizji i Mediów na University of Auckland. Jeśli ktoś studiował na innym wydziale, a do tego np. w Duniden, na południowej wyspie, jego wrażenia pewnie będą całkiem inne, dlatego nie traktujecie mojej relacji jako wszędzie i wszystkich obowiązującej prawdy. Jeśli poważnie myślicie o studiowaniu w NZ, zasięgnijcie informacji od wybranej uczelni na własną rękę.
A więc od samego początku. Jak nietrudno się domyślić, foreign student, czyli student zagraniczny, musi przed przyjazdem załatwić sobie wizę studencką i zapisać na wybrany uniwersytet. Aplikacje oraz informatory uczelnie przysyłają pocztą. Jeśli ktoś jest zainteresowany studiowaniem, np. na Uniwersytecie w Auckland, może zacząć od zajrzenia na stronę tej uczelni: www.auckland.ac.nz, gdzie znajdziecie wszystkie instrukcje i namiary.
Ta wiadomość na pewno wielu ucieszy — w Nowej Zelandii nie ma egzaminów wstępnych; wystarczy wykazać się dobrą średnią ocen z liceum. Warunkiem też jest posiadanie certyfikatu stwierdzającego poziom znajomości angielskiego, np. ESOL, ale starczy również świadectwo co najmniej 2 lat nauki języka angielskiego w szkole średniej.
Studia w Nowej Zelandii są płatne. Na Uniwersytecie w Auckland obywatele i rezydenci płacą około 480$ nowozelandzkich za jeden przedmiot (paper) plus opłaty administracyjne – około 100$. Nietrudno zgadnąć, że prawo i medycyna są droższe niż socjologia. Studenci z zagranicy płacą w przybliżeniu o 1/3 wyższe czesne niż obywatele i rezydenci (informacji, jak zostać obywatelem NZ, udziela New Zealand Immigration Services oraz Pani Maria Nowak z agencji Green Lite Travel, której adres e-mail podaję: greenlt@nznet.gen.nz).
W NZ nie ma studiów wieczorowych, natomiast dostępne są intensywne kursy. W ciągu roku student przeciętnie ma 7 przedmiotów do zaliczenia i jeśli niczego nie oblał i nie miał przerw w trakcie studiowania (urlop dziekański można wziąć w każdej chwili), to po 3 latach uzyskuje tytuł Bachelor of Arts, of Commerce itp., czyli odpowiednik naszego licencjata. Dopiero wtedy można rozpocząć studia magisterskie – master's degree.
Z każdego przedmiotu obowiązują zazwyczaj 3 godziny wykładów w tygodniu plus 1 godzina ćwiczeń w małej grupie z tutorem (asystentem wykładowcy). Na ćwiczeniach, które są obowiązkowe, omawiane są trudniejsze zagadnienia z ostatniego wykładu, ale jest też miejsce na dyskusję. W trakcie semestru (trwającego 12 tygodni) i w połowie którego jest 2 tygodniowa przerwa, od studentów zazwyczaj wymaga się napisania 2 esejów na ok. 2000/3000 słów. Esej obowiązkowo musi mieć formę rozprawki; kreatywność i inwencja nie są mile widziane. Każdy esej jest wart od 20 do 30 % końcowej oceny z przedmiotu. Skala ocen zaczyna się od A+, poprzez A, A-, B+, B, B-, C+, C, C-, D+, do D. "D" oznacza oblałeś.
Rozpiętość cen podręczników jest duża, podobnie jak w Polsce i pewnie wszędzie, gdzie obowiązuje wolny rynek. Zawsze jednak można kupić używane książki po niższej cenie. Wiele wydziałów zapewnia studentom za 10$ NZ, a czasem jeszcze mniej, wszystkie wymagane materiały. Jeśli ma się kłopoty z nauką i zrozumieniem wykładów ze względu na barierę językową, można skorzystać ze Students Learning Centre, które zostały stworzone w odpowiedzi na zalew nowozelandzkich uczelni obcokrajowcami, wielu ledwie co mówiącymi po angielsku. Oprócz jednego razu, kiedy potrzebowałam papieru potwierdzającego dysleksję, nie korzystałam z SLC. Wiem jednak, że prowadzone są tam dodatkowe zajęcia z angielskiego, pedagodzy pomagają zrozumieć, o co chodzi w temacie zadanego eseju, naprowadzają na właściwą drogę, doradzają, sprawdzają poprawność i logikę prac pisemnych.
Na uniwersytetach w Nowej Zelandii nie ma większych problemów z dostępem do komputerów, bibliotek czy ksero. Miejsc starczy dla każdego, nie można powiedzieć złego słowa o warunkach: jest czysto, cisza i zawsze jest ktoś z obsługi, by pomóc studentom. Jest możliwość bezpłatnego zarezerwowania sali dla wspólnie uczącej się grupy studentów.
Każdy student zagraniczny może liczyć na pokój w akademiku, tym bardziej, że niedawno powstały dwa nowe, usytuowane w odległości około 200 metrów od obiektów akademickich. Popularne jest również wspólne wynajmowanie z innymi studentami wielopokojowych domów blisko centrum. Obie opcje kosztują mniej więcej tyle samo, od 100 do 200$ nowozelandzkich za tydzień plus opłaty. Mieszkanie na stancji z rodziną jest dość częste, ale korzystają z tej możliwości przede wszystkim uczniowie college’ów.
Oczywiście im szybciej rozgryzie się, co jest oczekiwane od studenta i jak cały system działa, tym szybciej zacznie się dostawać dobre oceny, nie wkładając w to wiele wysiłku. Jeśli ktoś nie ma ambicji i woli się "prześlizgiwać", to również nie powinien mieć problemu z ukończeniem studiów, bo wg zasady "klient nasz pan", tutejsi wykładowcy gotowi są na wiele przymknąć oko. Ponieważ każdy wydział chce przyciągnąć jak najwięcej studentów, zajęcia są zazwyczaj ciekawie prowadzone, wykładowcy starają się, żeby słuchacze się nie nudzili, żeby byli zadowoleni i polecali znajomym ich wykłady i ćwiczenia. Ma to swoje dobre strony, ale czasem "ułatwianie" i "umilanie" studentom życia odbywa się kosztem poziomu zajęć oraz oznacza stawianie niskich wymagań.
W jednej z moich wcześniejszych korespondencji, zatytułowanej "Drinking Horn — puchar piwoszy", pisałam o imprezie organizowanej przez uniwersytecki Drinking Club. Uważam, że dobrym pomysłem jest przyłączenie się już na samym początku studiowania do jednego z uniwersyteckich klubów. Bardziej niż Drinking Club polecam kluby: kajakowy, surfingowy, teatralny, czy tez dyskusyjny, bo jest to naturalny sposób poznania nowych ludzi, wkręcenia się na imprezy oraz, jak np. w przypadku klubu kajakowego, możliwość wspólnych (i tanich!) weekendowych wyjazdów poza miasto. Przynależność do klubów kosztuje zazwyczaj między 10 a 30$ NZ za cały rok. Późniejsze koszty (np. wyjazdów) są niewielkie, bo studenci zazwyczaj składają się na benzynę i jedzenie. A propos transportu, przyjeżdżając do NZ trzeba się liczyć z koniecznością zakupu samochodu, bo autobusem drogo, długo i ciężko się w ogóle zorientować, jaką logiką kieruje się tutejsza komunikacja miejska.
Studenci nowozelandzcy bardzo lubią imprezować, a najpopularniejszym alkoholem jest, oczywiście, piwo. Tych, którzy czytali moją korespondencję o pucharze piwoszy, nie muszę przekonywać, że Kiwusi nie wylewają za kołnierz. Na terenie uniwersytetu jest bar, w którym można kupić chyba najtańszy w mieście alkohol, dlatego jest tam zazwyczaj bardzo tłoczno. Wielu absolwentów Uniwersytetu w Auckland twierdzi, że to właśnie bar "Shadows" najmilej wspominają…
Jeśli chodzi o możliwość dorobienia w trakcie studiów, to większość studentów podejmuje się takich prac jak kelnerowanie w kawiarenkach i restauracjach w centrum miasta. Na zbicie kokosów jednak nie ma co liczyć, bo napiwków Nowozelandczycy dawać w zwyczaju nie mają, a za godzinę pracy tego rodzaju dostaje się około 10 do 13 dolarów. Na uniwersytecie działa tzw. Student Job Search, który ma sporą bazę ofert pracy dla studentów.
Wyżywić się można względnie tanio. Na moim uniwersytecie jest kilka barków oferujących tanie i nienajgorsze jedzenie. Są warzywa, kilka rodzajów mięs, frytki, ziemniaki, ryż, makaron, kanapki (po 3–4$ NZ). Bardzo popularne i bardzo tanie (kosztują nie więcej niż 2$ NZ) są pies, czyli ciastka z nadzieniem: z wołowiny, kurczaka, wegetariańskim, quishe. Niska cena pies jest, niestety, odzwierciedleniem ich niskich walorów smakowych. Na uniwersytecie często któryś z klubów studenckich organizuje saussage sizzle, czyli barbecue, w celu zebrania funduszy. Wtedy za 1 dolara można kupić kiełbaskę na białym chlebie tostowym z cebulą i sosami. To danie, choć cieszy się niezwykłą popularnością, polecam jednak tylko bardzo głodnym i zdesperowanym lub szukającym oryginalnych kulinarnych wrażeń! Jednak przysmakiem większości studentów są wedges, czyli grube frytki ziemniaczane, upieczone i obtoczone w bułce tartej i przyprawach, polane rozpuszczonym żółtym serem, śmietaną albo mięsem mielonym w sosie. W kantynach, gdzie sprzedawane są posiłki, stoją mikrofalówki, w których student może podgrzać własne jedzenie przyniesione z domu.
Na podstawie mojego doświadczenia mogę powiedzieć, że Nowozelandczycy są zazwyczaj przyjaźni, mili, pomocni i chętnie pogadają o przysłowiowej dupie marynie. Wiem, że niektórzy uważają Kiwusów za powierzchownych, zimnych, obojętnych i prymitywnych. Jednym słowem — wszystko zależy od tego, z kim ma się do czynienia. Na Uniwersytecie w Auckland jest wielu obcokrajowców koegzystujących ze sobą w zgodnej symbiozie. Nowozelandczycy codziennie stykający się z przyjezdnymi mają do nich pozytywny stosunek (tutaj każdy to 1., 2. czy 3. pokolenie emigrantów), niczemu się nie dziwią i nie dyskryminują nikogo (przynajmniej otwarcie). Jedną rzecz na pewno należy warto zapamiętać: jeśli chcesz ściągać, oszukiwać, bądź nie przestrzegać zasad, nie licz na pomoc, zrozumienie czy współpracę. Nowozelandczyk natychmiast doniesie na ciebie władzom! Lenistwo i nieuctwo jest tolerowane, ale ściąganie traktuje się, jak w każdym kraju anglosaskim, jak przestępstwo i nie ma dla niego pobłażania.
Poza tym najlepiej nie narzekać i nie krytykować (choćby nawet krytyka była słuszna i konstruktywna), ponieważ Nowozelandczycy zaraz stwierdzą, że jesteś negative, czyli negatywnie nastawiony do życia i abnegat. Również, przynajmniej na początku, lepiej nie wychylać się ze swoją oryginalnością — Kiwusi znani są z toll popy syndrom, czyli tendencji do tłumienia w zarodku tego, co jest wyjątkowe i ponad przeciętność.
Trochę was postraszyłam, ale mam nadzieję, że nie odstraszyłam, ponieważ życie studenckie w Nowej Zelandii to prawie wyłącznie czysta przyjemność. Jeśli zdecydowaliście się studiować w Nowej Zelandii, to przede wszystkim pamiętajcie, aby smarować się wysokim filtrem przeciwsłonecznym (w Nowej Zelandii notuje się rekordową zachorowalność na raka skóry, ponieważ wartwa ozonowa w tym miejscu globu jest bardzo cienka), pić dużo piwa i dobrze się bawić, bo choć może niczego się nie nauczycie, a nauka sporo was będzie kosztować, to na pewno czas na gościnnym Lądzie Długiej Białej Chmury miło wam upłynie.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze