Lepiej późno niż wcale
MAŁGORZATA SULARCZYK • dawno temuOczywiście kobietom często wydaje się, że są w stanie swoją miłością zmienić mężczyznę w kogoś, kim w istocie nigdy nie przyszłoby mu do głowy być. Trzeba porzucić te mrzonki, bo są szkodliwe zarówno dla kobiet, jak i dla mężczyzn oraz – co tu ukrywać – związku. Powodują niepotrzebne frustracje, zresztą obustronne...
Witam!
Mam problem związany z moim mężczyzną, który w tej chwili już nim prawie nie jest. Byliśmy razem siedem lat. Jest to osoba, która miała trudne dzieciństwo. Poznaliśmy się, gdy miałam siedemnaście lat, on osiemnaście. Wszystko układało się pomyślnie mimo jego ciągłych spóźnień i braku konkretnego planu, jak ma wyglądać nasz związek w przyszłości. Oboje nie wiedzieliśmy, jak chcemy żyć, czy zakładać rodzinę, czy prowadzić wolne, artystyczne życie. W tym wieku to właściwie jeszcze normalna rzecz.
W miarę jak dorastaliśmy, widziałam, że coś jednak nie gra, ale nie wiedziałam, czy to standardowe problemy w związku (był to mój pierwszy związek), czy tylko nasze problemy. Zauważyłam, że jakoś on nie umie okazywać czułości. Musiałam nim sterować: teraz złap za rękę, teraz przytul itp. Mówił, że mnie kocha, ale nie ma w nim tyle czułości, aby mógł mnie ją obdarzyć. Wydawało mi się to trochę dziwne, ale z drugiej strony miał trudne dzieciństwo, ojca tyrana i alkoholika, może rzeczywiście trudno mu się zdobyć na ciepło.Czasem już nauczony pocałował mnie sam z siebie lub okazał czułość. Miałam wrażenie, że jest bardzo skupiony na sobie i tylko siebie tak naprawdę kocha. W kwestii potrzeb emocjonalnych nie rozumieliśmy się chyba dobrze, natomiast na wszystkich innych polach znakomicie, zwłaszcza w sferze seksu (po którym dostawałam od niego największą dawkę czułości – naprawdę).
Taki większy kryzys pojawił się około półtora roku temu, kiedy moja siostra pokłóciła się z jego siostrą i owej siostry chłopakiem.Ja chciałam być przy nim, ale nie mogłam nie być także przy siostrze. On mi powiedział, że nie będzie ze mną rozmawiał, dopóki ja będę rozmawiała z moją siostrą. Powiedziałam, że to niemożliwe, że tak nie może być. On zupełnie się ode mnie odwrócił i nie rozmawiał ze mną, unikał mnie. Oskarżył mnie, że to moja wina, wszystko to moja wina, że powinnam coś zrobić wcześniej. Ja byłam sprawczynią tego wszystkiego. Błagałam go, płakałam, on nic. To było jak koszmar, ja chciałam go wspierać, a on odwrócił się ode mnie. Powiedział, że ja tu nic nie znaczę, bo nie mogłam nic zrobić. Mówi się, że osoby, które najbardziej kochamy, najbardziej ranimy…
Mieszkaliśmy razem, ale on głównie odwiedzał swoją siostrę, do mnie się nie odzywał, to ja też przestałam. Trwało to trochę, jakieś dwa tygodnie, aż w końcu zaczął się do mnie przybliżać, mówić, przytulać. Uległam, zostałam z nim. Nie miałam wielkiego wyboru, działo się to za granicą.
Od tego zdarzenia stałam się jakaś nieufna i miałam pretensje o wiele rzeczy: że jest za mało czuły, nie zna moich potrzeb, że mnie nie kocha, nie jest ze mną w ciężkich chwilach, że gdy mnie boli głowa, to zamiast mnie przytulić, mówi, że jego też boli. Smutne.On twierdzi, że ja kocham tylko wyobrażenie o nim, a nie jego, i chcę bardzo zmienić go w to wyobrażenie. Może to prawda…
Konflikt za konfliktem, nieodzywanie się do siebie, później obiecywanie, godzenie się, wielka miłość, konflikt, obiecywanie, wielka miłość… Ja go strasznie kocham, rozumiemy się na poziomie dusz, czuję się z nim związana, złączona niczym pępowiną.On uważa, że ja tylko wymagam i przez to on czuje się jak ostatni śmieć. Widzę, że się bardzo stara, ale nie tak, jak bym chciała. Ja marzę o czymś takim, że kiedy się źle czuję, to on się zjawia, nawet jeśli robi coś ważnego w tej chwili, bo ja jestem najważniejsza, jestem jego miłością. Może to kwestia innego sposobu wychowania, u mnie w rodzinie jest tak, że każdy wspiera każdego, pociesza w złych chwilach. Zawsze możemy na siebie liczyć.
Oboje jesteśmy zagubieni, teraz ja mam dwadzieścia cztery, on dwadzieścia pięć lat i nadal nie wiemy, jak chcemy żyć. Ja też nie wiem i mam do niego pretensje, że nie znajduję w nim odpowiedzi.
Na domiar złego okazało się, że go nie znam. Ostatnio powiedział mi, że mnie okłamywał, że nie jest tą osobą, którą udawał. Ukrywał przede mną swą prawdziwą twarz, abym go nie zostawiła, a tak naprawdę to jest złym duchem, lubi rozrywki i się na mnie wyżywał, bo wewnątrz jest zły i beztroski. Powiedział, że nie czuje się mnie godny, że mnie tak okłamywał i był dla mnie złośliwy, ale działo się tak wbrew jego woli. Nie wiem, co mam zrobić, wybaczać nadal?Znam już teraz prawdę, ale może jeszcze o czymś nie wiem? Jedno, co wiem na pewno, to że mnie nie zdradził. W tej kwestii oboje byliśmy bez zastrzeżeń.
On się jakoś zmienił, nie mam pewności, że mogę na niego liczyć, nie wiem, jaki będzie miał humor… Czy mogły zajść jakieś zmiany w jego osobowości? Może stał się zazdrosny, bo zajmujemy się tą samą dziedziną i on chyba w duchu uważał się za lepszego, a teraz okazało się, że to ja osiągam sukces? Nie wiem. Czy warto? Z drugiej strony nie wyobrażam sobie jakoś życia oddzielnie, jesteśmy dla siebie inspiracją. Najlepsze lata beztroski spędziliśmy razem, łączy nas masa spraw, ale również dużo nas dzieli.Teraz jesteśmy na rozdrożu, bo widzimy, że się nie dogadujemy, ale ja nie umiem zerwać. Zawsze czymś chcę się z nim podzielić, o czymś pogadać. Zawsze wracam, choć się męczę. Może ja lubię się męczyć? Co mam zrobić? Zaakceptować go nowego, w zmienionej wersji? Zrozumieć, że nie ma takich potrzeb jak ja, bo nie jest mną? Nie liczyć bezgranicznie na niego? Jestem chyba idealistką…
Pozdrawiam,
Irmina
***
Droga Irmino,
Ustalmy jedno: zrośnięcie się partnerów w jedność zwykle odbywa się kosztem jednego z nich. Dużo zdrowiej jest zachowywać rozsądne proporcje. Nie wiem, czy dobrze rozumiem Twój list, ale wydaje mi się, że teraz w Waszym związku toczycie wojnę o prymat: kto się komu podporządkuje i przyjmie jego sposób rozumienia związku.
Oczywiście ten związek nie jest wolny od problemów. Na pewno jedną z trudniejszych do rozwiązania spraw jest kłopot z okazywaniem uczuć przez Twojego mężczyznę. I przypuszczam, że nie jest to wydumane… Wiem, że często zdarza się tak, iż kobieta oczekuje znacznie więcej, niż mężczyzna w ogóle potrafi z siebie wykrzesać. Już Osiecka w swojej piosence pisała o tym, że „w twoim chłodzie się wygrzewam”… Wcale nie jest to łatwe! I musisz mieć absolutną świadomość, że więcej nie uda Ci się z niego wydobyć, bo po prostu nie potrafi. Trochę dziwi mnie oczekiwanie, że kiedy będziesz się źle czuła, on ma rzucić wszystko i pognać do Ciebie – masz na myśli rzucanie pracy czy przyjemności? To ostatnie, powiedzmy, jestem w stanie choć trochę zrozumieć, ale skąd pragnienie, by nie bacząc na konsekwencje, gnał do Twojej migreny, ścigany wściekłym wzrokiem szefa?
No dobrze, trochę celowo zwracam Twoją uwagę na pewne absurdalne meandry Waszego związku. Przyjmuję, że Twoje oczekiwania wypływają z wielu niespełnionych od lat pragnień. Nie wyrażałaś ich do tej pory zanadto wprost, a teraz próbujesz wszystkie te rzeczy załatwić od ręki… Starasz się wymóc na swoim chłopcu dowody uczuć, najlepiej takie, przy których musi się ugiąć do samej ziemi, żeby spełnić Twoje oczekiwania. Wtedy Twoje wieloletnie niedobory mają szansę na choćby cień satysfakcji. Czy to nie tak? Patrzysz na niego przez mocniejsze okulary, takie, które dają Ci raczej obraz jego negatywnych stron. I poniekąd słusznie. Tylko czemu dopiero teraz…? Dawno powinnaś była jasno komunikować, co w jego zachowaniu Ci się nie podoba, tak abyście mieli czas wypracować wspólne ścieżki. A tak? Dopracowaliście się niedobrych mechanizmów i może okazać się, że trochę późno na satysfakcjonujące obie strony zmiany. Jednak nie należy rezygnować. Teraz trzeba tylko więcej strategii i mniej emocji (o to ostatnie będzie trudno). I mnóstwo dobrej woli z obu stron. Pewnie do sporej części jego przywar będziesz musiała przywyknąć na nowo, ale być może nie bez znaczenia będzie, że on dowie się, że to trochę jednak kosztuje wysiłku. Czasem wydaje nam się, że jesteśmy tak świetni, że cały świat winien kochać nas ot, tak – bo jesteśmy. Owszem, kochać może, ale podziwiać nie musi…
Na pewno trzeba raz na zawsze sobie wyjaśnić, że jakiekolwiek konflikty zewnętrzne nie są Waszymi. Absurdalne jest oczekiwanie, że powinniście się opowiedzieć po którejś ze stron sporu. Sprzeczka sióstr jest sprzeczką dwóch dorosłych i zupełnie osobnych od Was kobiet. I stawianie Cię w sytuacji wyboru między dwiema kochanymi – choć zupełnie inaczej – osobami jest chwytem poniżej pasa, grożącym dyskwalifikacją. Niektórym wyda się dziwne, że tyle czasu zabiegałaś o porozumienie, ja to rozumiem i cenię. Jednak jest pewna granica, poza którą traci się godność. Mam wrażenie, że i u Ciebie struna została trochę przeciągnięta. Jednak nie oczekuj teraz rekompensaty, bo to niemożliwe. Już i tak wystarczającym cudem będzie, jeśli uda mu się wytłumaczyć, że niestosowne jest angażowanie siebie i do tego wciąganie Ciebie w cudze rozgrywki.
Myślę, że macie przed sobą wiele tygodni trudnych i poważnych rozmów. Musicie ustalić, czy jesteście w stanie przestrzegać zasad postępowania oraz wyjaśnić sobie i szanować wzajemnie priorytety. Nie sądzę, żeby jedyną alternatywą było zamykanie związku lub rezygnacja z wszelkich potrzeb. To drugie wyjście i tak prędzej czy później odbije się nieprzyjemną czkawką, bo nie będziesz w stanie tak naprawdę z nich zrezygnować, możliwe jest jedynie ich zagłuszenie. W pewnej chwili wrócą z całą tłumioną siłą. Tu trzeba pracy… Przyszedł po prostu kryzys. Musicie się z nim uporać. Ty – z niespełnionymi oczekiwaniami, on – z chłodem i negatywnymi emocjami. Zresztą i Ty nie spoglądasz na niego teraz szczególnie przychylnie. Narasta między Wami mur i tylko od Was zależy, czy spróbujecie go zburzyć.
A trzeba się do tego zabrać bardzo spokojnie, z jasnością umysłu i założeniem, że to Wasze wspólne „być albo nie być”. On musi o tym wiedzieć i Ty musisz o tym wiedzieć. Konsekwentnie musicie dotrzymywać postanowień. Jeśli po jakimś określonym czasie (i niech raczej będzie to rok niż pół roku) nadal będziecie umieli z sobą rozmawiać i wszystko będzie się toczyło w atmosferze wzajemnego szacunku i serdeczności – to możecie spokojnie ręka w rękę iść dalej.
Warto nauczyć się rozwiązywania takich problemów, bo to pewnie jeden z wielu, jakie jeszcze Was czekają… I to będzie dotyczyło prawdopodobnie każdego kolejnego związku, bo w każdym stanie się podobnie, jeśli dwie strony pozwolą na narastanie nieporozumień. Trzeba je rozwiązywać od razu, w chwili gdy się pojawiają, i nie można pozwolić na to, było obrosły kiścią pretensji. Bo winobranie może okazać się chybionym przedsięwzięciem, gdy owoc złapie pleśń…
Zbierz sobie wszelkie argumenty i spróbujcie ze sobą porozmawiać. I życzę, by udało się spokojnie wyjaśnić Wasze nieporozumienia.
Margola
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze