"Lepiej późno niż później", reż. Nancy Meyers
MAGDALENA LITTERER • dawno temuFilmu "Lepiej późno niż później" nie można zaliczyć ani do udanych, ani do "do bani". Magnetyczny urok wiodącej pary, zwłaszcza Diane Keaton, która jest tak doskonała, że przyćmiewa nawet WIELKIEGO JACKA, a to wyczyn, który chyba jeszcze żadnej partnerującej mu gwieździe się nie udał, rekompensują potknięcia scenariusza i reżyserii.
Autorka scenariuszy takich filmów jak „Baby Boom”, „Ojciec panny młodej”, reżyserka „Czego pragną kobiety”, Nancy Meyers, zrealizowała kolejną komedię romantyczną, "Lepiej późno niż później", do której sama napisała scenariusz.
"Lepiej późno niż później" to nie pierwszy i nie ostatni film, którego główne role napisano z myślą o konkretnych aktorach, w tym przypadku Jacku Nicholsonie i Diane Keaton, którzy, zgodnie z przewidywaniami reżyserki i scenarzystki Nancy Meyers, tworzą godny siebie duet gwiazd światowego formatu. Co niemniej ważne dla sukcesu filmu, można sobie z łatwością wyobrazić tych dwoje jako szczęśliwą parę w pozaekranowym życiu.
Gdy poznajemy granego przez Jacka Nicholsona Harry'ego Sanborna jest on typową „męską szowinistyczną świnią”. Kobiety, które przekroczyły 30-tkę, mogłyby mu mieć za złe, że nigdy by się z nimi nie umówił, ale silny urok Harry’ego sprawia, że nie sposób nie czuć do drania sympatii. Gdy przedstawia się rozbrajająco — mniej więcej w tych słowach - "Niektórzy mówią, że jestem ekspertem do młodych kobiet — jako że umawiam się z nimi od 30 lat" trudno oprzeć się wrażeniu, że Harry to porte parole Nicholsona.
Ten król życia z pokaźnym brzuchem, któremu 3 lata temu stuknęła 60-tka ma tak duże powodzenie u kobiet, że 10 lat młodsza Erica Barry (Diane Keaton), zgrabna, ładna, szczupła, inteligentna (autorka sztuk wystawianych na Broadway'u), opiekuńcza, gościnna, dowcipna i bardzo bogata kobieta (właścicielka imponującej rezydencji przy plaży w ekskluzywnym Hamptons) nie jest dla niego na tyle atrakcyjna, by zapamiętać jej imię przez kilka dni mieszkania z nią pod jednym dachem. Ale czegóż wymagać od mężczyzny, z którym chce się umawiać wyglądająca jak topmodelka córka Eriki, Marin. Ta właśnie para zaplanowała spędzić romantyczny weekend w domu Eriki Barry, matki dziewczyny, oczywiście pod zapowiedzianą nieobecność tej ostatniej. Jednak matka Marin z ciotką Zoe (Frances McDormand znana z roli policjantki w "Fargo") wpadają niespodziewanie do domu, gdzie zastają buszującego w lodówce Harry'ego, na dodatek w samych bokserkach. Po tym nieprzyjemnym dla obu stron spotkaniu stosunki między podstarzałym playboyem a matką jego sympatii stają się coraz bardziej napięte: jej z trudem przychodzi zaakceptowanie Harry'ego — uwodziciela córki i tysięcy innych kobiet; on mimowolnie ją obraża, gdyż w jego oczach Erica jest już seksualną skamienieliną, a tym samym dla niego mogłaby nie istnieć. Harry dawno by ulotnił się z domu Eriki, gdyby nie perspektywa seksu z Marin. Jednak do niczego nie dochodzi: wiek, nadciśnienie, viagra — wszystko to złożyło się na to, że Harry dostaje łagodnego zawału. Łagodny, nie łagodny, Harry musi przez kilka dni po wyjściu ze szpitala zamieszkać w jego pobliżu, gdzie będzie mógł jednocześnie odpocząć i nabrać sił. Nie ma lepszego miejsca niż dom Eriki, okazuje się też, że nie ma lepszej pielęgniarki niż ona. Po tak bolesnym przypomnieniu sobie o własnej śmiertelności, Harry czuje, że po raz pierwszy w życiu oczekuje od kobiety czegoś innego niż młodego, jędrnego i uległego ciała. Ścieżki obu dojrzałych ludzi coraz częściej przecinają się — mniej lub bardziej przypadkowo; w pewnym momencie odkrywają, że potrzebują się nawzajem. Niestety w tym miejscu nie może się skończyć ta wzruszająca opowieść o odnajdywaniu się samotnych ludzi, bowiem jedno z nich, Harry, nie umie zrezygnować z przywilejów stanu wolnego, boi się zobowiązań, nie jest pewny swych uczuć i… zawał nie zraził go jeszcze do viagry. Casanova wylatuje z przytulnego gniazdka Eriki.
Przewidywalny dalszy ciąg zdarzeń jest grzechem pospolitym komedii romantycznych. Za to trudne do przełknięcia dla widza będą dłużyzny (film można by z powodzeniem skrócić o 45 min.) i przemycanie treści moralizatorskich w rodzaju: „Człowieku, jeśli żyjesz sobie szczęśliwe, choć w sposób sprzeczny z polityką prorodzinną i nauką społeczną Kościoła, musisz być nieszczęśliwy, jeśli nawet tego jeszcze nie wiesz”. Dialogi, a raczej po prostu opinie wygłaszane przez postacie, nijak mające się do faktów, brzmią fałszywie. Wszyscy bliscy Eryki, w tym Harry, uważają, że jest ona cokolwiek nieprzyjazna, zamknięta w sobie, nieelastyczna, nietowarzyska i ogólnie aspołeczny, socjopatyczny typ — tylko że ona przyjmuje pod swój dach starego lubieżnika nie kryjącego się z tym, że gości u niej tylko po to, żeby zaliczyć jej córkę, potem, gdy powala go zawał, ona ze swojego domu urządza szpital i zarazem jego biuro, sprząta po jego współpracownikach, dwoi się i troi by mu dogodzić, puszcza w niepamięć grzeszki, urządza pikniki na plaży, smaży po nocy naleśniki i pada bez oporów w jego ramiona, a on jej jak katarynka powtarza, że ona zimna jak nóżki w galarecie, niemiła, złośliwa, nietowarzyska, chłodna itp.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze