"Wielki Stach", Rob Schneider
DOROTA SMELA • dawno temuKomedia obyczajowa, epatująca dość monotematycznym poczuciem humoru. Debiut reżyserski komika to chyba pierwsza hollywoodzka komedia, której humor niemal w całości opiera się na obsesji dotyczącej odbytu. Całkiem zgrabna satyra społeczna. Cały film jest jednak schematyczny i sztampowy. W połowie historia traci pazur, robi się niewiarygodna, naiwna, moralizatorska i nudna.

Komedia obyczajowa, epatująca dość monotematycznym poczuciem humoru. Stach to oszust, który dorobił się na przekrętach związanych z handlem nieruchomościami. Kiedy wymiar sprawiedliwości wreszcie znajduje na niego haka, jedyne, co cwaniakowi udaje się wskórać, to odroczenie wyroku o sześć miesięcy. Niewysoki okularnik, typ krawaciarza, ma wprawdzie głowę na karku, ale wie, że to nie pomoże mu uchronić się przed zbiorowym gwałtem w więziennej łazience. Dlatego po kilku nieudanych podejściach wynajmuje osobistego trenera, który ma go wszechstronnie przygotować na spotkanie z więziennymi zboczeńcami. Mistrz ma w zanadrzu niejeden trick — karmi Stacha skorpionami, okłada płonącym patykiem i uczy przebijać palcem deskę. Kiedy uczeń wreszcie trafia za kratki, od razu sam rzuca się na głęboką wodę. Jego obsesją jest gwałt analny. Dowiaduje się więc, kto celuje w tej aktywności i wyzywa go na pojedynek. W tym samym czasie naczelnik więzienia proponuje mu pewien układ. Stach musi się zdecydować, czy liczy się dla niego wyłącznie unikanie przemocy seksualnej, czy także coś więcej.
Debiut reżyserski komika Roba Schneidera to chyba pierwsza hollywoodzka komedia, której humor niemal w całości opiera się na obsesji dotyczącej odbytu. Punktem wyjścia fabuły jest próba ujarzmienia strachu przed penetracją analną: przed pójściem do więzienia Stach prosi swoją partnerkę, by wypróbowała na nim wibrator, gdyż chce przeżyć swój pierwszy raz z kimś, kogo kocha. Paranoja odbytnicza motywuje Stacha do treningu, który czyni z niego twardziela. W więzieniu broni innych potencjalnych ofiar gwałtu, wreszcie na koniec, w wiadomy sposób, robi użytek ze swojego zabójczego palca wskazującego.
Choć to krótkie streszczenie nie brzmi zachęcająco, film Schneidera jest do pewnego stopnia udanym żartem z psychoanalizy. Dwaj mężczyźni Stach i Mistrz to przykłady dwóch freudowskich fiksacji rozwojowych: analnej Stacha i oralnej Mistrza, który nie odejmuje papierosa od ust, dogaszając niedopałki na wielkich tacach. Pomiędzy dwoma maniakami stoi partnerka Stacha, słodka idiotka, czyli metafora seksualnego infantylizmu.
Wielki Stach to także całkiem zgrabna satyra społeczna. Kiedyś malwersanci, korporacyjni oszuści, skorumpowani politycy i inni przestępcy finansowi radzili sobie sami. Dziś faktycznie korzystają z instytucji trenera więziennego. Dobrze opłacony mięśniak rzezimieszek uczy mięczaka krawaciarza nie tylko podstawowych chwytów samoobrony, ale także więziennego kodu behawioralnego. Schneiderowi udało się w pierwszej części filmu zakpić z tej sytuacji. Niestety wszystko to, co było w jego satyrze nośne i wyraziste, podmienił na schemat i sztampę. W połowie historia Stacha traci pazur, robi się niewiarygodna, naiwna, moralizatorska i nudna. Wcześniej oczywiście też nie była arcydziełem, ale przynajmniej momentami bawiła. Szkoda i komedii, i czasu.

Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze