„Bejbis”, David Ross
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuAmerykańskie galerianki. Lekka, unikająca nachalnej dydaktyki tonacja. Nie ma tu nastroju wstrząsającego dramatu, upadku. To obraz zadziwiająco chłodny, niespecjalnie angażujący, nie wzbudzający w widzach ani empatii, ani zaciekawienia. Drewniane, pozbawione jakiejkolwiek ewolucji kreacje młodych aktorek. Kolejny obraz o nastoletniej prostytucji, który zapamiętamy jako film kontrowersyjny, ale niekoniecznie dobry.
Na przykładzie Bejbis widać zabawną tendencję w polskiej reklamie kinowej. Zawsze nobilitujące (a w każdym razie przyciągające uwagę widza) były porównania do amerykańskiego kina. A w ostatnich latach doczekaliśmy się sloganów typu: amerykańskie lejdis (szło o Kobiety), Dzień Świra po amerykańsku (Adaptacja), czy (wchodzących właśnie na nasze ekrany) amerykańskich Galerianek.
Nastoletnia Shirley Lyner zarabia na studia opiekując się dzieckiem sąsiadów. Po cichu podkochuje się w zleceniodawcy, przystojnym chociaż żonatym biznesmenie, Michaelu Beltranie. Któregoś dnia dochodzi między nimi do zbliżenia, a po wszystkim chcący zagłuszyć wyrzuty sumienia Michael wręcza Shirley zwitek banknotów. Z początku zdruzgotana nastolatka szybko dostrzega zalety nowej sytuacji, zaczyna podnosić ceny, z czasem wciąga do procederu koleżanki (bo też i Michaelowi nie brakuje znudzonych życiem u boku małżonek kolegów). Niebawem Babysitters stają się prężną agencją towarzyską, mają wizytówki, listę zapisów i Shirley w roli coraz bardziej apodyktycznej, pobierającej prowizję i trzymającej cały biznes silną ręką szefowej.
Nie jestem fanem Galerianek, ale przyznaję: był to na swój sposób mocny film. A już na pewno prowokujący do dyskusji. Ciężko powiedzieć to samo o (wyraźnie ustępujących obrazowi Rosłaniec) Bejbis. Na plus tego ostatniego wypada zaliczyć lekką, unikającą nachalnej dydaktyki tonację. Nastolatka wpierw zafascynowana starszym mężczyzną, później łatwym zarobkiem, jeszcze później swoistą władzą nad koleżankami: wypada to w miarę wiarygodnie, chwilami nawet ciekawie. Nie ma tu nastroju wstrząsającego dramatu, upadku, szatan nie zagląda Shirley do pokoju (ani do łóżka). Tyle, że twórcy wpadają w pułapkę owej łatwości. Bo bezmyślny entuzjazm, z jakim kolejne dziewczyny wręcz walczą o zatrudnienie u Shirley, mechaniczna łatwość, a nawet trudna do zrozumienia duma, z jaką zadowalają (swoją drogą w większości koszmarnych) podtatusiałych, brzuchatych wąsaczy: to wszystko zakrawa już na bzdurę. Nie pomagają drewniane, pozbawione jakiejkolwiek ewolucji kreacje młodych aktorek, ale prawdziwą wpadką jest tu scenariusz. Raz, że pełen dziur w logice. Nasze galerianki były biedne, rzeczywiście marzyły o fundowanych przez sponsorów gadżetach; ich amerykańskie koleżanki to w większości przedstawicielki dość zamożnej klasy średniej. W dodatku bez trudu utrzymujące cały proceder w najgłębszej tajemnicy (i to wewnątrz hermetycznych, ale i rozplotkowanych amerykańskich przedmieść). I po drugie: Bejbis to obraz zadziwiająco chłodny, niespecjalnie angażujący, nie wzbudzający w widzach ani empatii, ani zaciekawienia. Ot tak snuje się tu nieco dziwaczna telenowela o gimnazjalnej prostytucji. A z czasem coraz trudniej pojąć, o czym w ogóle jest cały ten film.
A szkoda. Bo temat jest ciekawy i bez wątpienia aktualny. Tyle, że seks zawsze sprzedaje się dobrze, a seks otoczony kontrowersją wręcz wyśmienicie. Wyraźnie nie mobilizuje to twórców. Po co się starać, skoro i tak o filmie będzie głośno? I na tej właśnie zasadzie Bejbis są kolejnym obrazem o nastoletniej prostytucji, który zapamiętamy jako film kontrowersyjny, ale żeby zwyczajnie dobry, to już niekoniecznie.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze