„Pył z landrynek. Hiszpańskie fiesty”, Katarzyna Kobylarczyk
DOMINIK SOŁOWIEJ • dawno temuReportaż - surrealistyczna, oniryczna podróż po Hiszpanii i jej „poetyckich” krainach: La Mancha, Andaluzja, Estremadura i Katalonia. Tam zabiera nas polska reporterka, by opisać przedziwny fenomen: fiestę.
Przyzwyczailiśmy się, przede wszystkim za sprawą najróżniejszych programów interwencyjnych, że jeśli już dziennikarze zajmują się codziennością przeciętnego obywatela, to mówią o kwestiach trudnych, drastycznych, obnażających obłudę, zachłanność i egoizm. Zapominamy jednak, że w gronie tych, którzy przysięgli sobie rzetelnie opisywać świat, są też reportażyści, czyli ci dziennikarze, których nie interesują szybkie, skrótowe analizy ludzkiego życia. Do nich zaliczyć można Katarzynę Kobylarczyk, autorkę zbioru reportaży opublikowanych przez wydawnictwo Czarne pod intrygującym tytułem Pył z landrynek. Hiszpańskie fiesty. O czym jest książka, na której okładce widnieją trzy młode dziewczyny ubrane w piękne, bogato zdobione szaty? Reportaż Kobylarczyk to surrealistyczna, oniryczna podróż po kraju, który wydaje się być tak dobrze znamy, a który wciąż jest dla nas nieodkrytą tajemnicą. To oczywiście Hiszpania i jej „poetyckie” krainy: La Mancha, Andaluzja, Estremadura i Katalonia. Tam zabiera nas polska reporterka, by opisać przedziwny fenomen: fiestę, czyli święto, w trakcie którego większość mieszkańców miast i miasteczek wychodzi na ulicę i wspólnie spędza czas angażując się w dobrze znane rytuały i obrzędy. Ale niech nas nie zmyli słowo „święto”, bo polska „fiesta” nijak się ma do hiszpańskiej.
Hiszpańskiemu świętowaniu daleko jest do normalności, przewidywalności i typowości, wpisującej się w obowiązujące kanony religijne i obyczajowe. Hiszpanie, nawiązując do tradycji sprzed kilkuset lat, odprawiają przedziwne ceremonie, które niepokojąco przypominają to, co znaleźć można na obrazach surrealistów, m.in. Salvadora Dali. I tak bohaterowie książki Kobylarczyk uczestniczą chociażby w takiej uroczystości:
W dniu Bożego Ciała głównymi ulicami tego miasteczka [Béjar] kroczyła procesja: dzieci w komunijnych sukienkach, ksiądz w odświętnym ornacie z Najświętszym Sakramentem pod haftowanym baldachimem, a zaraz za nim – mchy. Było ich zaledwie kilku: starsi mężczyźni, od stóp do czuba głowy owinięci w płaty świeżego mchu, ludzie pałuby, bezkształtne zielone niedźwiedzie. Kołysali się na boki, bo mech krępował im ruchy, i kroczyli z poważnymi i uroczystymi minami. Nikt się z nich nie śmiał. Wszystko było tak, jak miało być. Sacrum.
W innych fiestach, o typowo świeckim charakterze, mieszkańcy rzucają w siebie np. słodyczami. Właśnie tak było w Vilanovie i Geltrú – miejscowościach, do których Kobylarczyk wjechała jadąc po cukierkach, pokrywających wszystkie możliwe miejsca. Otóż tam właśnie odbywają się naprawdę poważne bitwy, w których Hiszpanie walczą na żelki, gumy do żucia, karmelki, landrynki i miękkie pomady. A na koniec robią coś jeszcze dziwniejszego:
Wreszcie konferansjer ogłosił koniec. Znów zagrała muzyka. Uczestnicy bitwy odnaleźli swoje partnerki, sprawnie sformowali węża i pokrzykując, odtańczyli jakiś dziwny taniec, który polegał głównie na wyginaniu bioder w przód i w tył. Nic z tego nie rozumieliśmy. Później tańczono już normalnie, depcząc porozrzucane wszędzie landrynki i wbijając w powietrze słodki lepki pył.
Takich rytuałów jest w książce Kobylarczyk mnóstwo. Autorka pisze o fieście, podczas której ludzie obrzucają się rzepą lub zwłokami szczurów, próbują urwać głowę gęsi zawieszonej na elastycznej linie, podpalają styropianowe figury większe od domów albo odbywają rytualną kąpiel z kozami. To dowód na to, że ludzka wyobraźnia naprawdę nie ma granic. A człowiek jest w stanie zrobić dla zabawy lub tradycji najbardziej absurdalną (z naszego punktu widzenia) rzecz. Trudno więc się dziwić reportażystce, która postanowiła poświęcić trzy lata swojego życia, by opisać przedziwny obyczajowy fenomen. Takie fiesty – trzeba to uczciwie przyznać – nie są w Hiszpanii odosobnionym zjawiskiem, bo w każdej miejscowości możemy znaleźć oryginalny pomysł na świętowanie. Jeden z cytowanych przez Kobylarczyk autorów twierdzi, że w Hiszpanii obchodzi się ponad 13 tysięcy publicznych fiest, a słowo „fiesta” pojawia się na 90 milionach stron internetowych.
Według Hiszpanów słowo „świętować” oznacza uwolnienie się, zerwanie więzów porządku społecznego i ucieczkę przed kontrolą. Może dlatego Hiszpanie z przyjemnością biorą udział w rytuałach, wymykających się obyczajowej kontroli. Ciekawe, czy któraś z fiest, opisanych przez Kobylarczyk, przyjęłaby się w polskich warunkach? Przeczytajmy książkę, napiszmy scenariusz i ruszajmy na ulice.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze