"Motor kupił Duszan", Dariusz Basiński
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuMotor kupił Duszan nie doczekałby się wydania w twardej oprawie, gdyby autor okazał się kimś innym, a nie gwiazdorem kabaretowej sceny i współtwórcą najdziwniejszych chyba reklam, jakie można oglądać w telewizorze. Wiersze Basińskiego są proste-nieproste zarazem, zgarbione nad człowiekiem, sytuacją, by z tego schylenia przejść do pionu i zaraz kopniakiem posłać w surrealizm.
Fascynuje mnie człowiek siermiężny, przaśny, prosty, nie prosty – prawdziwy, mówi Dariusz Basiński w wywiadzie dla „Wysokich Obcasów”. I takie też są jego wiersze, proste-nieproste zarazem, zgarbione nad człowiekiem, sytuacją, by z tego schylenia przejść do pionu i zaraz kopniakiem posłać w surrealizm. Nie ma co się oszukiwać, Motor kupił Duszan nie doczekałby się wydania w twardej oprawie, tak ładnie złożony, gdyby autor okazał się kimś innym, a nie gwiazdorem kabaretowej sceny i współtwórcą najdziwniejszych chyba reklam, jakie można oglądać w telewizorze.
Nie lubię Mumio, głównie z tego powodu, że było ich za dużo i czułem się w przykrym obowiązku rechotać z ich nieśmiesznych żartów. Zarazem, trudno ich nie szanować, choćby za roztrzaskanie standardów polskiego kabaretu, gdzie Potem z Halamą byli awangardą, a Otto bolesną przecież normą. Mumio poszli pod prąd, także solowo – Hi way rozczarował nawet ich wielbicieli, zaś wieloletnie doświadczenia z gwiazdami estrady, przemieniającymi się w pisarzy i poetów są raczej koszmarne, żeby wspomnieć tylko pisaninę Madonny. Tymczasem Basiński objawia się pisarzem pełną gębą, o własnej, skrystalizowanej formule poetyckiej, sytuującej się – co nie powinno dziwić – gdzieś, na granicach polszczyzny.
Basiński słusznie podkreśla, że jego debiutancki zbiór wierszy stanowi dzieło w pełni autorskie, do którego reszty swego kabaretu nie dopuścił. To prawda, lecz duch Mumio fruwa sobie radośnie nad każdą stroną, pohukuje, szepcze i straszno się odeń uwolnić. Motor kupił Duszan postrzegam więc jako część dziwnego świata, stworzonego przez troje – lub więcej – dziwnych głów, z tym, że tym razem pracowała tylko jedna. Czym się różni, poza tą jednostkowością? Tym, co wyróżniało pracę Basińskiego w pewnych projektach, była określonego rodzaju ulotność. Sensem pracy kabaretu jest przecież występ, mający swoje miejsce i czas, jedyny w swoim rodzaju, wiążący w sposób szczególny emocje pomiędzy artystami a publicznością: nagrany na nośnik cyfrowy przypomina owada przebitego szpilą i wsadzonego za szybkę. Analogicznie, reklamę telewizyjną puszcza się przez ściśle określony czas, a potem zmienia na inną, zgodnie z oczekiwaniami tego akurat, kto płaci za czas antenowy. Wszystko wydawało się ulotne, zawieszone między żartem a powagą, jednorazowe, ciążące ku własnej przemianie.
A teraz mamy książkę, twór skończony w ramach okładek, ta książka będzie w bibliotekach, pokrąży sobie po ludziach, a jej żywotność, w podstawowym wymiarze, określa wyłącznie trwałość papieru, z którego została wykonana. Nie zmienią się zdania ani układ graficzny i w tym sensie, dostrzegam próbę osiągnięcia jakiejś artystycznej trwałości, jakby Basiński miał dosyć efemerycznych światów, które generuje sam lub z innymi i postanowił zatrzymać jeden dla siebie. Może to naiwne, lub wzruszające, ale masa naiwności i wzruszeń kryje się także w tych wierszach.
Udziwnienia językowe, obecne na każdej stronie (Teraz u Marcinka spokojna sobota/ale jak w zaprzeszłym/wywabiał w pole krowy na popas – otworzyłem na chybił trafił) miast rujnować, współtworzą narracyjny charakter tych teksów, każdy, to maleńka historia, sytuacja, sytuacji odprysk. Basiński przetwarza, przeżuwa rzeczywistość, wsadza w surrealistyczny kontekst, a nawet wynajduje magię w zwykłości, przyznając jej status równorzędny z poznaniem racjonalnym:
ciebie chyba Hajczyk
do muzeum trzeba
mówi pani Pyzio
przy pytaniu z Nieba
nie wiesz Merkurego
nie znasz satelitów
rakiet nazw nie radzisz
ani ich orbitów
Hajczyk uśmiech robi
i za okno patrzy
bo na niebie fruwa
drożdżowy kołaczyk
Basiński pisze o żarciu, miłości, kłótniach, kumplach i sąsiadach, czyli o rzeczach nam znanych w sposób, który nie przyszedłby nam do głowy. Jak refren, pojawiają się niby-komiksy, rysowane przez autora, a poświęcone niejakiej Siciurynce, oraz krótkie opowiadania o Poffcernacym, kimkolwiek ów fruwający stwór by nie był. Wrażenie dziwności potęguje oprawa graficzna, obejmująca zmianę czcionki, jej skalowanie i inne cuda z warstwą wizualną.
Nie znoszę Mumio. Wiersze mdlą mnie bardziej, niż ciepła wódka. A tutaj, proszę – zakochałem się.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze