„Miłość po francusku”, David Moreau
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuNie tak dawno pisaliśmy, że Francuzi od lat konsekwentnie bronią honoru komedii romantycznych. „Miłość” Moreau potwierdza tę tezę. To kino wakacyjne: lekkie, bezpretensjonalne, pozbawione większych aspiracji. Ale na wskroś sympatyczne. Obraz Moreau to jedna z najprzyjemniejszych komedii romantycznych 2013 roku.
Nie tak dawno pisaliśmy, że Francuzi od lat konsekwentnie bronią honoru komedii romantycznych. „Miłość” Moreau potwierdza tę tezę. To kino wakacyjne: lekkie, bezpretensjonalne, pozbawione większych aspiracji. Ale na wskroś sympatyczne.
Bohaterką jest 38. letnia Alice (Virginie Efira). Atrakcyjna, przebojowa, inteligentna, zabiega o stanowisko redaktor naczelnej modowego magazynu "Rebelle". Praca pochłania całe jej życie: samotna, rozwiedziona, ostatnią randkę (jak głoszą redakcyjne plotki) zaliczyła… 8 lat temu. Paradoksalnie nie wpływa to dobrze na jej karierę: Alice zyskuje opinię nudziary, specjalistki od tekstów o wypiekach i kosmetykach, podczas gdy wydawca (zabawny, autoironiczny Gilles Cohen) pragnie bardziej pikantnych treści. Pojawia się konkurentka, otwarcie pisząca o seksie blogerka Lise. Wszystko zmienia przypadek: wracając z podróży służbowej Alice poznaje przystojnego 19-latka, Balthazara (Pierre Niney). Ten ostatni znajduje zgubiony przez nią pendrive, zwrot zguby wymaga kolejnego spotkania, widzą je (również przypadkiem) redakcyjne koleżanki, na twittera trafia dwuznaczne foto… chwilę później całe Rebelle plotkuje o romansie redaktorki. Wydawca jest zachwycony, notowania Alice idą w górę. Dziennikarka idzie za ciosem: owija sobie Balthazara wokół palca, zabiera go na bankiety, pokazy mody. Wrażliwy chłopak ma być jedynie środkiem do osiągnięcia celu, ale jak nietrudno się domyśleć Alice coraz trudniej będzie oprzeć się jego urokowi.
David Moreau dał się poznać kinomanom jako twórca (powiedzmy to od razu: niezbyt udanych) horrorów („Oko”, „Oni”). Zmiana gatunku wyraźnie wyszła mu na dobre. Reżyser (i autor scenariusza) prochu nie odkrywa, ale czuje konwencję. Jego „Miłość po francusku” jest wartko opowiedziana, ładnie sfotografowana, ma sympatycznych bohaterów. Na pozór to tradycyjna bajka „ku pokrzepieniu serc”, ale Moreau chętnie przełamuje schematy, dyskretnie kpi ze stereotypów. Nie dziwi go związek z dużą różnicą wieku w tle, przeciwnie: potrafi przedstawić go naturalnie, wiarygodnie, ośmieszając jednocześnie seksistowskie etykiety. Podobnie podchodzi do świata mody. Z jednej strony czerpie z niego pełnymi garściami (wyraźnie odrobiono tu lekcję z kina w rodzaju „Diabeł ubiera się u Prady”), z drugiej (co szczególnie miłe po wszechobecnej w nadwiślańskich komediach propagandzie sukcesu) potrafi go sensownie, chociaż z sympatią, krytykować, parodiować itd. Czuć też europejski rodowód „Miłości”. Nie uświadczycie tu fizjologiczno-toaletowych wulgaryzmów a’la analogiczne produkcje made in USA. Moreau świntuszy chętnie, ale elegancko, z klasą, zręcznie podpierając się humorem sytuacyjnym.
Oczywiście: komedie romantyczne rządzą się swoimi prawami. Mają zapewnić rozrywkę fanom gatunku. I tej bariery Moreau nie przekracza. Kto nie lubi romansów na wesoło, ten ich po „Miłości po francusku” nie polubi. Nie mają tu czego szukać bywalcy festiwali, nobliwi krytycy będą oczywiście kpić itd. Mnie uczono, że film należy oceniać w kontekście gatunku, jaki reprezentuje. I dlatego z czystym sumieniem zapewniam: obraz Moreau to jedna z najprzyjemniejszych komedii romantycznych 2013 roku. Ma mnóstwo wdzięku, nie nudzi, nie obraża niczyjej inteligencji. We Francji obejrzało ją ponad 1,5 miliona widzów i nie zdziwię się, jeżeli w Polsce będzie podobnie.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze