„Koneser”, Giuseppe Tornatore
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuZachwyca wspomnianą doskonałością formy, przykuwa siłą kreacji Rusha. nie jest to klasyk na miarę „Maleny” czy „Cinema Paradiso”. Ale jak zwykle w przypadku Tornatore mamy do czynienia z kinem z najwyższej półki. Filmem, który bez wątpienia obejrzeć warto.
Virgil Oldman (Geoffrey Rush) jest wybitnym znawcą dzieł sztuki. Bezbłędnie odróżnia oryginały od falsyfikatów. O jego wyceny walczą najbogatsi kolekcjonerzy, największe domy aukcyjne pragną, by licytował ich eksponaty. Tytułowy koneser jest wybredny, przebiera w ofertach, starannie dobiera współpracowników. Staroświecki dżentelmen to także tajemniczy ekscentryk: elegant z nerwicą natręctw (nigdy nie dotyka niczego przed założeniem rękawiczek), znawca etykiety, ale też mizantrop. Nie dopuszcza do siebie ludzi, unika kobiet, kontaktuje się jedynie z bywalcem aukcji, Billym Whistlerem (wspólnie zgromadzili miliony nieuczciwie manipulując wyceną dzieł i przebiegiem licytacji, w tej roli Donald Sutherland) i młodym, perfekcyjnie rekonstruującym zabytkowe urządzenia inżynierem, Robertem (Jim Sturges). Wszystko zmienia się wraz z kolejnym zleceniem: Virgil ma dokonać wyceny antyków w willi odziedziczonej przez 27-letnią Claire (Sylvia Hoeks). Dziewczyna cierpi na agorafobię, nigdy nie opuszcza domu, z Oldmanem rozmawia jedynie przez telefon, ewentualnie przekrzykując się przez zamknięte drzwi. Virgil jest coraz mocniej zafascynowany Claire, zaniedbując obowiązki poświęca jej coraz więcej czasu, w końcu (podstępem) doprowadza do spotkania w cztery oczy.
Nietrudno zgadnąć, do czego doprowadzi znajomość dwojga samotników, ale zawiedzie się ten, kto liczy na banalną love story. Włoski mistrz Tornatore („Cinema Paradiso”, „Malena”) z początku olśniewa formą. „Koneser” jest przepięknie sfotografowany. Perfekcyjnie skonstruowane, malarsko oświetlone kadry uzupełnia muzyka Ennio Morricone. Scenografia, kostiumy, eksponaty: to wszystko naprawdę zapiera dech w piersiach. Dalej mamy równie precyzyjną grę filmowych konwencji: kino obyczajowe zręcznie zamienia się w melodramat, wyczuwalne napięcie dyskretnie wprowadza elementy kryminału. Nad wszystkim unosi się nastrój tajemnicy. Tornatore rzuca wyzwanie widzowi, gra z odbiorcą, kreuje niepokojącą atmosferę, rozrzuca tropy. Czujemy, że „coś tu nie gra”. Akcję nakręca dziwaczna relacja Virgila i Claire. Z początku wydaje się, że bezwzględną przewagę ma w niej cyniczny kolekcjoner, ale i tu czeka nas niespodzianka. Bo „Koneser” to przede wszystkim film o miłości, tyle, że… więcej zdradzić mi naprawdę nie wolno.
Najważniejszy jest tu aktorski popis (znanego m.in. z „Blasku” (Oscar za główną rolę męską), „Jak zostać królem”, „Fridy”, ale też „Piratów z Karaibów”) Geofreya Rusha. 62-letni aktor kradnie dla siebie cały film. Z początku przykuwa uwagę lodowatą charyzmą, później przypomina sens szkolnego terminu „bohater dynamiczny”. Virgil ewoluuje, nieustannie zmienia się pod wpływem Claire, a Rush bez trudu czyni owe zmiany wiarygodnymi, później także wzruszającymi. Jego rola to wystarczający powód, by obejrzeć cały film.
„Koneser” nie jest (do czego zdążył nas przyzwyczaić Tornatore) arcydziełem. Zachwyca wspomnianą doskonałością formy, przykuwa siłą kreacji Rusha, ale są tu też drobne błędy. Nieliczne, ale jednak potknięcia narracyjne. Kilka chybionych zwrotów akcji. Różnie można oceniać napędzającą intrygę filmu grę pozorów. Dla mnie była ona wiarygodna, ale przewidywalna, bez trudu odgadłem finał, w efekcie nie zrobił on na mnie należytego wrażenia. Z drugiej strony także i to wyglądało na świadomy zabieg reżysera. Zagranie, które jeszcze mocniej zwiąże nas emocjonalnie z bohaterem. Tak, czy siak: narzekam, by podkreślić, że nie jest to klasyk na miarę „Maleny” czy „Cinema Paradiso”. Ale jak zwykle w przypadku Tornatore mamy do czynienia z kinem z najwyższej półki. Filmem, który bez wątpienia obejrzeć warto.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze