„Tajemnica Filomeny”, Stephen Frears
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuPo irytującej wpadce, jaką były „Żądze i pieniądze” Stephen Frears („Niebezpieczne związki”, „Królowa”) wraca do wysokiej formy. Oparta na faktach „Filomena” jest ekranizacją głośnej książki „The Lost Child of Philomena Lee”. Film śmieszy, bawi, czaruje nienachlanym morałem. Znakomite kino.
Po irytującej wpadce, jaką były „Żądze i pieniądze” Stephen Frears („Niebezpieczne związki”, „Królowa”) wraca do swojej zwykłej (a więc bardzo wysokiej) formy.
Oparta na faktach „Filomena” jest ekranizacją głośnej książki „The Lost Child of Philomena Lee”. Martin Sixsmith (Steve Coogan) były dziennikarz BBC, traci właśnie (w atmosferze skandalu) pracę doradcy przy rządzie Tony’ego Blaira. Zagrożony bezrobociem cynik z Oxfordu przypadkiem trafia na historię Philomeny Lee. Irlandzkiej emerytki, która w latach 50. zeszłego wieku (jako niezamężna nastolatka) zaszła w ciążę. Uważano to wtedy za wielką hańbę: Philomena (podobnie jak tysiące innych dziewcząt) została umieszczona w klasztorze. Tam zmuszono ją do zgody na adopcję (dzieci kupowali od sióstr zamożni Amerykanie) i wielu lat („dla odkupienia grzechów”) ciężkiej pracy. Po latach Philomena (Judi Dench) chce odszukać utraconego syna. Sixsmith co prawda gardzi łzawymi, tabloidowymi historiami „z życia”, ale w obecnej sytuacji nie może wybrzydzać. I tak zmanierowany lew salonowy poznaje sympatyczną babcię, praktykującą katoliczkę, wielbicielkę harlequinów: panią Lee.
Frears sięga po zgrane, filmowe klisze (chemia kontrastowego duetu bohaterów, śledztwo odsłaniające mroczne tajemnice z przeszłości itd.), ale wygrywa je po mistrzowsku. Podobnie jak charakterystyczne elementy swojego stylu: typowo angielski humor, wszechobecne kpiny z wyspiarskiego dystansu, nadęcia „wyższych sfer” itd. Komizm i koncert kapitalnego aktorstwa: to główne bronie „Philomeny”. Coogan („24 Hour Party People”, „Prawdziwa historia króla skandali”) gra ze zwykłą (a więc przeuroczą) manierą, Dench zaskakuje. Uhonorowana tytułem szlacheckim wielka dama brytyjskiego kina, ale też szefowa Jamesa Bonda (M) brawurowo przeistacza się w „moherową”, ale niegłupią, pełną życiowej mądrości babcię. Resztę załatwiają kapitalne dialogi (autorstwa Coogana). Te ostatnie przede wszystkim śmieszą, ale pozwalają też nienachlanie skonfrontować światopoglądy bohaterów, obserwować zmiany obyczajowe ostatniego półwiecza, czy (śledztwo zaprowadzi naszych bohaterów także za Ocean) zawsze fotogeniczne brytyjsko-amerykańskie kontrasty.
Równie ważne jest tu wyczucie Frearsa. Bo „Tajemnica” aż prosi się o oprawę w stylu taniego wyciskacza łez, czy oskarżycielskiego kina społecznego (a la „Siostry Magdalenki”). Nic z tego. Frears jest otwarcie antyklerykalny, ale nie karmi się nienawiścią, nie nawołuje do rozliczeń. Wzrusza, ale wspomnianego „wyciskania łez” też unika. Stawia na potężną charyzmę bohaterów, pozwala im ewoluować („Tajemnica” to także kino drogi), raczej podgląda niż interpretuje. W ten sposób godzi gusta „festiwalowej” publiczności i spragnionych rozrywki widzów. Bo „Philomena” śmieszy, bawi, czaruje nienachlanym morałem. „Niebezpieczne związki” to może nie są, ale o Frearsa możemy być spokojni. Wciąż wie, jak robić znakomite kino.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze