„Kongres”, Ari Folman
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuEkranizacja prozy Lema od początku zaskakuje. Oczekujemy animacji, dostajemy (świetnie sfotografowany przez polskiego operatora, Michała Englerta) film aktorski. „Kongres” był jedną z sensacji tegorocznego festiwalu w Cannes. Reżyser kapitalnie oddaje podskórny niepokój Lema, ponownie zachwyca siłą własnej wyobraźni i co najważniejsze: nie osiada na laurach, wciąż podejmuje ryzyko.
Folmanowi nie sposób odmówić odwagi. „Walc z Baszirem” zapewnił mu światową popularność: animowany dokument nominowano do Oscara i Złotej Palmy, nagrodzono m.in. Złotym Globem i Europejską Nagrodą Filmową. Nikt nie oczekiwał gwałtownej wolty, a tu proszę: ekranizacja prozy Lema. A więc zadanie najdelikatniej mówiąc trudne: wykładali się na nim nawet najwięksi. Pierwszym krytykiem ekranowych adaptacji był zwykle sam autor (wyśmiewał m.in. Tarkowskiego!). Jak odebrałby „Kongres”, tego się oczywiście nie dowiemy. Ale nie zdziwiłbym się, gdyby swobodna adaptacja Folmana przypadła mu do gustu.
„Kongres” od początku zaskakuje. Oczekujemy animacji, dostajemy (świetnie sfotografowany przez polskiego operatora, Michała Englerta) film aktorski. Przyzwyczajeni do wiernych ekranizacji Lema spodziewamy się zobaczyć odurzony halucynogenami świat przyszłości, przez który poprowadzi nas futurolog Ijon Tichy i jego dziennik. Ale nic z tego. Główną bohaterką jest (grana przez samą siebie) aktorka, Robin Wright. Niegdyś gwiazda pierwszej wielkości, dziś coraz bardziej zapomniana odtwórczyni drugoplanowych ról. O jej karierę walczy niestrudzony agent Al (znakomity Harvey Keitel), ale hollywoodzcy decydenci mają inny pomysł. Podstarzałym gwiazdom proponują zabieg skanowania. Odtąd w filmach grać będą ich komputerowo wygenerowane, stosownie odmłodzone, ale pozbawione prawa do wyboru ról klony. Wright godzi się, usuwa się w cień, próbuje nie dostrzegać coraz bardziej bzdurnych produkcji z własnym udziałem. Po dwudziestu latach przyjmuje zaproszenie na kongres studia Miramount. Dopiero tu pojawiają się oczekiwane elementy: proza Lema (w apokaliptycznej przyszłości Wright odegra rolę Tichy’ego) i animacja (kongres odbywa się w eksperymentalnej „całkowicie animowanej strefie”).
Folman ryzykownie łączy dwie, na pozór oddzielne fabuły. Z powodzeniem, bo chociaż z początku trudno doszukać się tu prozy Lema, historia zapomnianej gwiazdy okazuje się nad wyraz przejmująca. W dużej mierze dzięki fenomenalnej grze Robin Wright. Reżyser bezbłędnie wybrał odtwórczynię głównej roli: dla aktorki to kreacja po części autobiograficzna, dla widza naznaczona przewrotnym żartem (po latach zapomnienia Wright ostatnio znów odnosi sukcesy, m.in. w produkcjach Finchera: „Dziewczyna z tatuażem” i „House of Cards”). Doskonale radzą sobie też Keitel (jako agent) i Huston (jako producent). Cała trójka pozwala Folmanowi nakreślić przepyszną kpinę z hollywoodzkiego przemysłu filmowego. Dzięki nagłemu pojawieniu się animacji zgrabnie udaje się też wprowadzenie narracji zainspirowanej prozą Lema. Reżyser przypomina młodszym widzom, że wizja świata pogrążonego w chemicznej iluzji szczęścia nie jest dziełem Wachowskich i ich „Matrixa” (poza Lemem opisywał ją choćby Huxley). Jednocześnie całą koncepcję uwspółcześnia, wzbogaca o wątki pop-kulturowe. Bo w animowanej utopii Folmana każdy może być kim chce: po ulicach przechadzają się tłumy Jezusów, Tom’ów Cruise’ów a także niejedna Robin Wright. Nie brakuje tu niczego, poza autentycznością. Reżyser celnie kpi ze współczesnej obsesji kreowania wizerunku, samodoskonalenia za wszelką cenę, wirtualnego życia bez prywatności. Jest jeszcze gorzka puenta, której oczywiście nie zdradzę.
„Kongres” był jedną z sensacji tegorocznego festiwalu w Cannes. Co nie znaczy, że przekona wszystkich fanów „Walca z Baszirem”: to propozycja trudniejsza, pozbawiona precyzji dokumentu, eksperymentująca. Animowana część rządzi się logiką halucynacji, bywa chaotyczna, nie wszystkie serwowane przez Folmana wnioski są równie odkrywcze itd. Ale i tak polecam: reżyser kapitalnie oddaje podskórny niepokój Lema, ponownie zachwyca siłą własnej wyobraźni i co najważniejsze: nie osiada na laurach, wciąż podejmuje ryzyko.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze