„Chce się żyć”, Maciej Pieprzyca
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuPierwszy obraz opowiadający o niepełnosprawności językiem kina komercyjnego, przystępnego, pełnego humoru. Gdyby nie międzynarodowe sukcesy (m.in. Grand Prix i nagroda publiczności w Toronto) pewnie mało kto by o nim usłyszał, a tak: laury w Gdyni, jednogłośne zachwyty krytyki, szeroka dystrybucja w multipleksach. W innym przypadku można by kpić z nadwiślańskich kompleksów, tym razem wypada się jedynie cieszyć.
Na świecie takie filmy od dawna robią zawrotną karierę. Dość wspomnieć o „Motylu i skafandrze”, „Mojej lewej stopie”, „Sesjach”. W Polsce odwrotnie: „Chce się żyć” Pieprzycy to bodaj pierwszy obraz opowiadający o niepełnosprawności językiem kina komercyjnego, przystępnego, pełnego humoru. Gdyby nie międzynarodowe sukcesy (m.in. Grand Prix i nagroda publiczności w Toronto) pewnie mało kto by o nim usłyszał, a tak: laury w Gdyni, jednogłośne zachwyty krytyki, szeroka dystrybucja w multipleksach. W innym przypadku można by kpić z nadwiślańskich kompleksów, tym razem wypada się jedynie cieszyć.
„Chce się żyć” to oparta na faktach (znana m.in. z głośnego reportażu i dokumentu „Jak motyl” Ewy Pięty) historia Mateusza. Fizyczne upośledzenie (czterokończynowe porażenie mózgowe) uniemożliwia mu nawiązanie kontaktu ze światem, lekarzom utrudnia postawienie właściwej diagnozy. Fachowcy orzekają, że chłopak jest i zawsze będzie tzw. „warzywem”. Nie godzą się z tym jego rodzice (kapitalni Dorota Kolak i Arkadiusz Jakubik). Jak się okazuje słusznie: sparaliżowany chłopak nie potrafi chodzić, mówić, chwytać przedmiotów. Jednocześnie jest sprawny umysłowo, a nawet inteligentny, dowcipny, wrażliwy. Jego otoczenie przekonuje się o tym po dwudziestu kilku latach, widzowie już po kilkunastu minutach projekcji: całą historię opowiada nam (poprzez tzw. narrację z offu) sam Mateusz.
[Wrzuta]http://kino.wrzuta.pl/film/5tzYIjxdItu/chce_sie_zyc_-_zwiastun[/Wrzuta]
Największe brawa należą się Pieprzycy za to, czego w filmie… nie ma. A nie ma patosu, epatowania tragedią, wzbudzania litości, czy taniego grania na emocjach. Dowcipne komentarze Mateusza z początku wydają się nawet zbyt elokwentne, ale po chwili budzą zainteresowanie, pozwalają identyfikować się z bohaterem. Uwięziony w niesprawnym ciele chłopak myśli i czuje podobnie jak jego rówieśnicy: jako dziecko zachwyca się światem, później buntuje przeciwko rodzicom, podkochuje w sąsiadce, myśli o seksie itd. Reżyser kapitalnie prowadzi narrację, dzieli ją na czytelne rozdziały, stale operuje kontrastami. Dramat przełamuje komedią, walkę o godność i nawiązanie kontaktu ze światem pokazuje poprzez proste, codzienne sytuacje. W dodatku sprytnie osadzone w rozmaitych kontekstach, mamy tu m.in. zręcznie ograną nostalgię za późnymi latami 80., w tle dowcipny obraz przemian ustrojowych itd. Ale najważniejszy jest oczywiście Mateusz: jego przenikliwy humor, cięte komentarze i niezwykła wytrwałość. Widzowie (chociaż nie brakuje tu wzruszeń) nie muszą się nad nim litować, nie ma na to nawet czasu: przez cały film trzymamy za niego kciuki.
Dawno nie było nad Wisłą filmu tak jednogłośnie chwalonego. Żeby nie przesadzić: są tu i drobne wady. Niejednoznaczność narracji psuje banalna, łzawa, budząca „telewizyjne” skojarzenia muzyka Chajdeckiego („Czas honoru”, „Misja Afganistan”), zdjęcia Dyllusa („Yuma”) z jednej strony ciekawie oddają perspektywę nieruchomego Mateusza, z drugiej: mogą irytować kolejnym już pięknym, słonecznym i nazbyt chyba rajskim obrazem robotniczego Śląska. Ale nie sposób się za to gniewać. Całość jest fenomenalnie, brawurowo wręcz zagrana. Kolak, Jakubik, Nehrebecka bez trudu kradną serca widzom, ale pierwsze skrzypce gra oczywiście Mateusz. W dwóch odsłonach: dziecięce lata odtwarza zaskakujący naturalnością debiutant, Kamil Tkacz. Dorosłe Dawid Ogrodnik. Jego rola to właściwie temat na oddzielny tekst, prawdopodobnie najlepszy w polskim kinie przykład tzw. aktorstwa wcieleniowego. Trudno uwierzyć, że aktor nie jest niepełnosprawny, jeszcze trudniej: że to ten sam facet, który niedawno grał Rahima w „Jesteś Bogiem”. Przemiana jest całkowita, a Ogrodnik niebawem będzie gwiazdą na miarę Więckiewicza, Dorocińskiego, Chyry: co do tego nie ma wątpliwości.
Wypada dodać, że nie jest to może kino na miarę wspomnianych „Motyla i skafandra”, czy „Mojej lewej stopy”, ale i tak jest to kino naprawdę znakomite. Niebanalnie optymistyczne, poprawiające nastrój, ambitne i komercyjne jednocześnie. W trakcie seansu trzymałem kciuki za Mateusza, teraz trzymam je za frekwencyjny sukces „Chce się żyć”.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze