„Książę nie z tej bajki”, Agnes Jaoui
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuNowy film wsławionej „Gustami i guścikami” (m.in. Cezary, Europejskie Nagrody Filmowe, Oscarowa nominacja) Agnes Jaoui. Film jest autentycznie zabawny; zgrabnie, nie gubiąc rozrywkowego charakteru, przemyca (dodajmy: niegłupią) szerszą refleksję. Ogląda się go dobrze.
Nowy film wsławionej „Gustami i guścikami” (m.in. Cezary, Europejskie Nagrody Filmowe, Oscarowa nominacja) Agnes Jaoui.
Przyznam, że scenariusz „Księcia” z początku sprawił na mnie nieco chaotyczne wrażenie. Pozornie najważniejsi są tu młodzi bohaterowie. 24-letnia, atrakcyjna córka bogatego przemysłowca, Laura (Bonitzer) wytrwale czeka na wymarzonego księcia z bajki. Objawia jej się on pod postacią młodego kompozytora muzyki współczesnej, Sandro (Dupont). Przystojny, wrażliwy, zapatrzony w swoją wybrankę: szybko dochodzi do zaręczyn, ale chwilę później pojawia się kolejny „książę”: cyniczny uwodziciel, Maxime (Biolay). Historia jakich wiele, gdzie tu wspomniany chaos? Na drugim planie. Jaoui pokazuje nam losy całej galerii wyraźnie starszych bohaterów, w większości rodziców i krewnych Laury i Sandro. Ciotka dziewczyny, niespełniona aktorka, Marianne (Jaoui), jej matka: fanatyczna zwolenniczka operacji plastycznych, Fanfan (Rosen), ojciec Sandro, a więc nienawidzący wszelkich przejawów chrześcijaństwa specjalista od motoryzacji, Pierre (Bacri). Bohaterów drugiego planu jest tu znacznie więcej, do tego łączą ich romanse, konflikty, dzieci, rozwody…
Z początku (na szczęście przez chwilę) trudno połapać się „kto”, „co” i „z kim”. Ale to właśnie dojrzali bohaterowie okażą się tu najciekawsi, to im zawdzięczać będziemy najzabawniejsze dialogi i sytuacje. Osobne brawa należą się dystrybutorowi za polski (międzynarodowy to „Under the Rainbow”, francuski „Do kresu bajki”) tytuł. Oddaje on charakter zamysłu Jaoui: historie współczesnych paryżan pokazane są przez pryzmat kultowych baśni. Kopciuszek (ona czeka na księcia, on ucieka przed północą z balu), Czerwony Kapturek (wspomniany uwodziciel ma na nazwisko Wolf), zła królowa (wpatrzona w zwierciadła Fanfan), wszelkiej maści „żyli długi i szczęśliwie”. Reżyserka przekłada evergreeny m.in. braci Grimm, na współczesne stereotypy kulturowe. Żartobliwie pokazuje, jak wiele niespełnienia i frustracji wnoszą zakorzenione mity, przesądy, oczekiwania. Wiele tu ironii (jak nietrudno się domyśleć bajkowe wzorce słabo znoszą konfrontację z rzeczywistością), nostalgii, ale całość trzyma baśniowy fason. Jaoui opowiada lekko, zabawnie, wyraźnie lubi swoich bohaterów, nie boi się chwilami umownych, ale jednak happy endów. W połączeniu z neurotycznym charakterem postaci zapewniło jej to przydomek „francuskiego Woody Allena w spódnicy”. Bo rzeczywiście: zgrabnie nakreślone dialogi, ekscentryczne epizody (tłumaczący małym dzieciom, że nie ma ani Boga, ani życia po śmierci Pierre, fanatycznie religijna nastoletnia córka Marianne) przypominają tu kpiny nowojorskiego mistrza.
Nad Sekwaną „Książę” miał milionową widownię, krytycy zasypali go lawiną pochwał. Aż tak bezkrytyczny być nie potrafię: film jest wyraźnie za długi, perypetie Laury i Sandro grają ze schematami, ale też niestety w schemat popadają. Łatwość splatania wielu wątków to nadal znak firmowy Jaoui, ale tym razem (przyznaję: wątków jest naprawdę dużo) pojawiają się lekkie, wspomniane już zgrzyty. Ale i tak nie sposób traktować „Księcia” inaczej niż z sympatią. Film jest autentycznie zabawny; zgrabnie, nie gubiąc rozrywkowego charakteru, przemyca (dodajmy: niegłupią) szerszą refleksję. Ogląda się go dobrze, a jeśli zakwalifikujemy „Księcia” jako „komedię romantyczną”, będziemy musieli przyznać, że Francuzi od lat, konsekwentnie ratują honor całego gatunku.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze