"Ile waży koń trojański", Juliusz Machulski
DOROTA SMELA • dawno temuTo film bajka, opowieść o czterdziestolatce, która w sylwestra 2000 roku niespodziewanie przenosi się w czasie do roku 1987. Nie ma komórek, kawę w kawiarni dostaje się w literatce, nie można zapłacić kartą, pod drzwiami kręcą się cinkciarze, kobiety zamiast koralami przyozdabiają się sznurami papieru toaletowego, króluje moda na swetry tureckie, dekatyzowane jeansy i wąsy. Realia minionej epoki odtworzył Machulski z podziwu godnym okiem do szczegółów. Dzięki zdjęciom Witolda Adamka film wygląda, jakby był kręcony w latach 80.
Juliusz Machulski, reżyser nieśmiertelnych przebojów polskiego kina, daje nam kolejną komedię. Przypomnijmy, że w tym roku w plebiscycie zorganizowanym przez miesięcznik Film czytelnicy wybrali Seksmisję jego autorstwa na komedię stulecia. Niestety Machulski to reżyser nierówny. Bo choć zawdzięczamy mu także znakomity i pełen dbałości o realia przedwojennej Polski Va Bank, wielopoziomową antyutopię Kingsajz, to również od niego dostaliśmy marne kopie amerykańskich komedii Killera i jego sequel oraz kompletnie nieudane Pieniądze to nie wszystko. Jak wypada w tym zestawieniu Koń? Pośrodku.
To film bajka, opowieść o czterdziestolatce, która w sylwestra 2000 roku niespodziewanie przenosi się w czasie do roku 1987. Zosia nie wie, czy to wskutek lęku przed starością czy dlatego, że życzyła sobie poznać swojego aktualnego męża Kubę 15 lat wcześniej… Faktem jest, że obok niej w łóżku leży teraz mąż numer jeden — wąsaty Darek, typowy PRL-owski cwaniak, do którego bohaterka od dawna czuje jedynie awersję. Jest głęboka komuna, ona za dwa tygodnie musi zajść w ciążę, by mieć swoją córkę z pierwszego małżeństwa, a aktualnego ukochanego poznać dopiero za 9 lat. Nie godząc się na taki stan rzeczy, Zosia próbuje nagiąć rzeczywistość do swoich potrzeb. Na początek spotyka się z babcią, która lada moment ma zginąć w wypadku. Następnie zaczyna poszukiwania Kuby, w międzyczasie zbiera dowody do rozwodu z Darkiem. Po drodze cały czas nie może oswoić się z PRL-owską siermięgą. Nie ma komórek, kawę w kawiarni dostaje się w literatce, nie można zapłacić kartą, a pod drzwiami kręcą się cinkciarze.
Te realia minionej epoki odtworzył Machulski z podziwu godnym okiem do szczegółów. Dzięki zdjęciom Witolda Adamka film wygląda, jakby był kręcony w latach 80. Wyblakła taśma stylizowana na ORWO, blokowiska i ulice pełne kobiet, które zamiast koralami przyozdabiają się sznurami papieru toaletowego; moda na swetry tureckie, dekatyzowane jeansy i wąsy jest w pełnym rozkwicie. To także czasy sarmackiego rozpasania w sektorze urzędniczym — picie kawki i wyżywanie się na petentach jest na porządku dziennym. W domu twórczym w Sopocie atmosfera nadęcia przywodzi na myśl gabinet I sekretarza. Ale Machulski nie chce jednoznacznie potępić tych czasów. Widać, że w jego wspomnieniach zażenowanie i niechęć mieszają się z dziwną nostalgią. Owszem, to był zły ustrój, ludzie oszukiwali siebie nawzajem, żyli w nędzy i zniewoleniu, ale z drugiej strony słońce świeciło wtedy tak samo jak dziś.
Szkoda, że tej podróży w czasie nie towarzyszy żadna głębsza refleksja społeczno-polityczna, szkoda, że w filmie Machulskiego w ogóle nie znajdziemy drugiego dna. Zostajemy z miłą, acz anemiczną historyjką Zosi, która szuka miłości w nieodpowiednim czasie. To typowa kobieta dziecko, zawsze uśmiechnięta, z rzadka popłakująca, nigdy wściekła, okrutna ani sfrustrowana. Podobna reguła rządzi całym filmem. Mąż drań to uroczy kłamca, który gdy się zdenerwuje, gra na gitarze przeboje Perfectu. Zbyt wiele miejsca w filmie zajmują sceny rodzinnej sielanki — nawracające wspomnienia śniadanek z córką, długie rozmowy z babcią itd. Zbyt mało w tym wszystkim ironii. Wizji Machulskiego brakuje pazura. Ile waży… ma posmak serialu familijnego, który — owszem — miło się ogląda, ale którego poznanie nie zmienia w żaden znaczący sposób naszego spojrzenia na świat. Mimo to komedia Machulskiego jest z pewnością wartościowsza od innych krajowych propozycji. Pod każdym względem bije To nie tak jak myślisz, kotku i inne produkty marketingowych przepisów na sukces. Jest to film może nieco zbyt gładki i płytki, ale wciąż do pewnego stopnia prawdziwy, bo zrobiony z przyczyn osobistych, a jego poczcie humoru nie urąga niczyjej inteligencji. I dlatego warto dać mu szansę.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze