„Spójrz mi w oczy”, Lisa Scottoline
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuOpowieść o porywaniu, odnajdowaniu i miłości skrywa w sobie potencjał prawdziwego dramatu, nie w pełni wykorzystany. Aby zdobyć szczęście, należy najpierw przejść próbę – taki morał płynie z książki Lisy Scottoline. Poczytne i krzepiące.
Lisa Scottoline jest zwolenniczką najmądrzejszej zasady pisarskiej: „pisz o tym, na czym się znasz.” Sympatyczna Lisa zaczęła popełniać cotygodniowe felietony do jednej z amerykańskich gazet. Bohaterka Spójrz mi w oczy jest dziennikarką. Co prawda pomiędzy dziennikarzem, zwłaszcza śledczym, a felietonistką zieje przepaść, ale co z tego? Wspomniana zasada pisarska ma swój ciąg dalszy, o czym sympatyczna Lisa już milczy. Brzmi ona: „pisz o tym, na czym nikt się nie zna”.
Elle, błyskotliwa dziennikarka dzieli swój czas pomiędzy pracę dziennikarki śledczej i wychowywanie trzyletniego Williama. Pewnego dnia znajduje ulotkę ze zdjęciem zaginionego chłopca, niezwykle podobnego do jej syna. Zrozpaczeni rodzice oferują milion dolarów za informację o losie Toma. Tak się składa, że William jest adoptowany.
Papiery adopcyjne wydają się w porządku, niemniej, prawniczka prowadząca postępowanie zostaje znaleziona z dziurą w głowie. Samobójstwo czy morderstwo? Elle na podstawie odnalezionych dokumentów natrafia na ślad biologicznej matki. Ta zniszczona narkotykami dziewczyna nigdy nie mogła mieć dzieci i już mieć nie będzie, gdyż wkrótce oddaje ducha. Ważną rolę w tej opowieści ogrywa jej były chłopak, bandyta bez serca. Najprawdopodobniej to on za wszystko odpowiada.
Ta banalna opowieść o porywaniu i odnajdowaniu skrywa w sobie potencjał prawdziwego dramatu, nie w pełni wykorzystany. Elle, poszukując prawdy o swoim synu zawala pracę zawodową i to wówczas, kiedy wszystkie redakcje w Stanach zwalniają dziennikarzy. Także tych najzdolniejszych. Istnieje niebezpieczeństwo, że nim odkryje prawdę o losach Williama to zostanie na lodzie, bez środków do życia. Mniej zdolni czekają na jej upadek. Koło ratunkowe ma postać przystojnego szefa, który dawno zabrałby się do rzeczy, gdyby nie zależność służbowa.
Istnieje i poważniejszy problem. Ellen tkwi w środku greckiej tragedii, po środku nierozwiązywalnego dylematu. Kocha Williama i uważa, jak najbardziej słusznie, że chłopiec powinien znać prawdę o swoim pochodzeniu. Najprawdopodobniej został porwany. Jeśli Ellen zdoła tego dowieść, adopcja okaże się nieważna, dziecko wróci do prawdziwych rodziców, a ona zostanie z niczym. Nie może też odpuścić – w takim wypadku zabiłyby ją albo wyrzuty sumienia, albo koszty procesu, gdyby sprawa się wydała. Prowadzi więc prywatne śledztwo wbrew własnym interesom, na skraju załamania nerwowego, świadoma, że sama sobie szkodzi. Modli się o cud. Cud zaś jest w literaturze popularnej zjawiskiem częstym jak mżawka.
Dzięki zamieszaniu wokół tożsamości małego Willa Ellen znajduje miłość. Ta była tuż pod nosem, tylko obu stronom brakowało odwagi. Ellen wykazała się determinacją walcząc o prawdę i zachowanie syna, w nagrodę spadł jej mężczyzna o uroku Banderasa. Aby zdobyć szczęście, należy najpierw przejść próbę – taki morał płynie z książki Lisy Scottoline. Jaka powieść taka mądrość chciałoby się rzec. Niemniej, poczytne. I krzepiące.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze