„Internat”, Mary Harron
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuWydawało się, że będzie ciekawie. Za kamerą stanęła (znana m.in. z kultowego American Psycho) Mary Harron. Film miał nawiązywać do modnych ostatnio hiszpańskich horrorów (Sierociniec, Labirynt Fauna). Do tego plakat eksponujący demoniczną urodę Lily Cole (Parnassus)… Idealna propozycja na Helloween? Nic bardziej mylnego.
Wydawało się, że będzie ciekawie. Za kamerą stanęła (znana m.in. z kultowego American Psycho) Mary Harron. Film miał nawiązywać do modnych ostatnio hiszpańskich horrorów (Sierociniec, Labirynt Fauna). Do tego plakat eksponujący demoniczną urodę Lily Cole (Parnassus)… Idealna propozycja na Helloween? Nic bardziej mylnego.
16-letnia Rebecca (Bolger) nie może doczekać się końca wakacji. Zeszłoroczny pobyt w ekskluzywnej szkole z internatem, bliska przyjaźń z poznaną tam Lucie (Gadon) pomogły jej uporać się ze smutkiem po samobójczej śmierci ojca. Ale ten semestr będzie inny. Nowa uczennica, Ernessa (Cole) szybko staje się duszą towarzystwa. Odbiera Rebecce zainteresowanie Lucie, wydaje się kontrolować zachowanie kolejnych dziewcząt. Te ostatnie bledną, przestają jeść, zapadają na dziwne choroby. W końcu jedna z nich skacze z dachu. Rebecca podejrzewa, że Ernessa to wampir. Zdobywa dowody, ale wierzyć jej nikt oczywiście nie chce.
Dziwne, że Mary Harron zgodziła się na realizację tak marnego filmu. Internat drażni właściwie na każdym poziomie: scenariusza, reżyserii, aktorstwa. Początek obiecuje pewne dwuznaczności. Wyraźnie chodziło o pozostawienie widza w niepewności (oglądamy prawdziwy, wampiryczny spisek czy może fantazje popadającej w obłęd nastolatki?), wykorzystanie poetyckiej przenośni (wampiryzm jako parabola dziewczęcych przemian okresu dojrzewania), typowo gotyckie powiązanie śmierci i pożądania itd. Tyle, że owe dwuznaczności szybko biorą w łeb. Internat jest absolutnie przewidywalny, po kwadransie projekcji wiemy już dosłownie wszystko. Tzw. poezja okazuje się nieznośnie kiczowata, erotyzm pozostaje w sferze teorii, bać się na tym filmie również nie sposób. W dodatku całość snuje się bez ładu i składu, przez większość czasu nic się tu nie dzieje, wyraźnie brakuje napięcia, dramaturgii, a nawet zwykłej narracji. Harron poprzestaje na ekspozycji wątków: żadnego z nich nie rozwija, nie potrafi zdecydować się, czym jej film ma tak naprawdę być. Tego typu wątpliwości nie będą mieli widzowie: Internat to nieznośnie infantylny teen movie (z podgatunku high school) próbujący wykorzystać modę na nastoletnie romanse o wampirach (Saga: Zmierzch itd.). Ale i to się nie udaje: zawodzą nieznośnie drętwi aktorzy, całość nie jest ani straszna, ani romantyczna. Jest zwyczajnie nijaka.
I do tego potwornie nudna. Dawno już z takim utęsknieniem nie oczekiwałem końca seansu. Jeżeli dodać, że Internat trwa niespełna 80 minut, konkluzja wydaje się oczywista.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze